9 kwietnia 1865 r. zakończyła się wojna secesyjna. Zwycięstwo wojsk Unii (Północy) uratowało USA przed rozpadem i doprowadziło do zniesienia niewolnictwa w całym kraju. 150 lat później między północnymi a południowymi stanami wciąż utrzymują się duże różnice.
Wojna z lat 1861-1865 do dziś uchodzi za najważniejsze wydarzenie w dziejach Stanów Zjednoczonych, któremu poświęcono ponad 70 tys. książek. Wygrana przez Unię pod przywództwem prezydenta Abrahama Lincolna wojna pochłonęła - według różnych szacunków - od 620 tys. do 750 tys. ofiar po obu stronach i zniszczyła znaczną część Południa.
Lincoln nie tylko uratował kraj przed rozpadem, do którego mogło dojść po secesji południowych stanów sprzeciwiających się zniesieniu niewolnictwa, ale jednocześnie doprowadził do przyjęcia 13. poprawki do konstytucji USA, która zniosła niewolnictwo na terenie całego kraju. 4 mln Afroamerykanów, wcześniej traktowanych jako własność, w 1868 roku zostały obywatelami USA.
Za koniec wojny przyjmuje się ogłoszoną 9 kwietnia 1865 roku przez generała Roberta E. Lee kapitulację pod Appomattox w Wirginii, ale walki trwały jeszcze do czerwca. Z okazji rocznicy w Appomattox odbędzie się w czwartek rekonstrukcja tych wydarzeń z udziałem ok. 1000 ochotników.
Wojna secesyjna zaczęła się, gdy Stany Zjednoczone istniały zaledwie 85 lat. Jeszcze zanim 12 kwietnia 1861 roku padły pierwsze strzały sił Południa w kierunku fortu Sumter, bazy wojsk federalnych koło Charleston w Karolinie Południowej, siedem południowych stanów spośród 34 wówczas istniejących ogłosiło wyjście z Unii. Stworzyły własny rząd Skonfederowanych Stanów Ameryki, tzw. Konfederację lub Południe. Cztery kolejne stany przyłączyły się do nich, gdy Lincoln wezwał do stłumienia secesji. W dwóch innych, Missouri i Kentucky, nastąpił rozłam i powstały tam zarówno rządy prounijne jak i prokonfederackie.
Choć od zniesienia niewolnictwa minęło już półtora wieku, a od 50 lat w USA zakazana jest też segregacja rasowa, w kraju wciąż istnieją problemy i napięcia na tym tle. Według rozmaitych danych czarnoskórzy wciąż pozostają w tyle za białymi pod względem zamożności, pozycji społecznej i wykształcenia.
We wszystkich rebelianckich południowych stanach gospodarka oparta była na pracy niewolników na wielkich plantacjach bawełny czy cukru, a wybrany na prezydenta USA w 1860 roku Lincoln był tam znienawidzony za dążenia do zniesienia niewolnictwa.
Historycy nie mają wątpliwości, że to wola utrzymania przez Południe instytucji niewolnictwa była podstawowym powodem rebelii, która doprowadziła do krwawej wojny domowej. Sam Lincoln podkreślał, że jego główną motywacją w wojnie było uratowanie Unii. "Gdybym mógł zachować Unię nie uwalniając ani jednego niewolnika, zrobiłbym to. Gdybym mógł ją zachować uwalniając wszystkich niewolników, zrobiłbym to. (...) To co robię w kwestii niewolników i kolorowej rasy, robię, ponieważ wierzę, że to pomoże zachować Unię" - pisał 22 sierpnia 1862 roku.
Zdaniem historyków słowa te świadczą przede wszystkim o pragmatyzmie Lincolna. Choć prawnik z Illinois nie był abolicjonistą, to zawsze sprzeciwiał się niewolnictwu. We wrześniu 1862 roku ogłosił Proklamację Emancypacji, która znosiła niewolnictwo w rebelianckich stanach, a potem zaangażował się w przyjęcie 13. poprawki do konstytucji, która na stałe zniosła niewolnictwo w całym kraju. Doprowadzając do tego Lincoln spełnił obietnicę daną Afroamerykanom, którzy zaangażowali się w wojnie po stronie Unii.
Półtora wieku po wojnie secesyjnej większość Amerykanów - 56 proc. według sondażu Pew Research Center z 2011 roku - ocenia, że konflikt ten wciąż ma wpływ na politykę w ich kraju. Sondaże pokazują też różnice w opiniach na temat głównej przyczyny wojny secesyjnej.
Zwłaszcza wśród białych Amerykanów powszechny jest pogląd, że stany Południa oderwały się od Unii, aby bronić zasady "praw stanów" a nie niewolnictwa. Pogląd, że w wojnie chodziło raczej o wolność stanów a nie o niewolnictwo, jest znacznie bardziej rozpowszechniony na południu USA. Ponadto w sondażu Pew aż 36 proc. uznało pochwały pod adresem przywódców Konfederacji za stosowne (49 proc. było przeciwnego zdania), a 9 proc. przyznało, że flaga Konfederacji wywołuje u nich pozytywne reakcje.
Jednak podziały wykraczają poza różnice w ocenie tej najważniejszej wojny w dziejach USA. Większość rebelianckich stanów to stany mocno konserwatywne, gdzie częściej wygrywają kandydaci Partii Republikańskiej i jej skrajnego skrzydła - Tea Party. W pięciu stanach należących 150 lat temu do Konfederacji wciąż nie obowiązują żadne stanowe przepisy o pensji minimalnej. Ponadto stany południowe przodują w narodowych statystykach jeśli chodzi o liczbę więźniów. Mieszkańcy tych stanów znacznie częściej niż mieszkańcy stanów północnych są przeciwnikami małżeństw homoseksualnych i opowiadają się za delegalizacją aborcji. Znacznie powszechniejsze są tu też opinie, że rola rządu federalnego w Waszyngtonie powinna zostać ograniczona.
Za te różnice, jak tłumaczył w tygodniku "Economist" prof. Mark Noll z University of Notre Dame, odpowiada w znacznym stopniu religia i imigracja. W wyniku wojny protestanckie Kościoły podzieliły się: te na północy sprzeciwiły się niewolnictwu, podczas gdy te południowe - nie. Już po zniesieniu niewolnictwa masowa imigracja m.in. żydów i katolików głównie do północnych stanów USA sprawiła, że tamtejsze Kościoły musiały dostosować się do nowej sytuacji, podczas gdy południowe mogły utrzymać tradycyjne poglądy.
Choć od zniesienia niewolnictwa minęło już półtora wieku, a od 50 lat w USA zakazana jest też segregacja rasowa, w kraju wciąż istnieją problemy i napięcia na tym tle. Według rozmaitych danych czarnoskórzy wciąż pozostają w tyle za białymi pod względem zamożności, pozycji społecznej i wykształcenia.
Średnie dochody gospodarstw domowych Afroamerykanów stanową tylko ok. 60 proc. dochodów białych, a od lat 50. stopa bezrobocia wśród czarnoskórej ludności jest mniej więcej dwa razy wyższa niż ta wśród białych. Aż 88 proc. Afroamerykanów uważa, że czarnoskórzy obywatele są w USA dyskryminowani. Te podziały stały się bardzo widoczne za sprawą masowych protestów, jakie wybuchły w ubiegłym roku w całym kraju w reakcji na zabicie w Ferguson w stanie Missouri czarnoskórego nastolatka przez białego policjanta, któremu nie postawiono żadnych zarzutów.
Z Waszyngtonu Inga Czerny (PAP)
icz/ jhp/ ap/ ls/