Dżentelmen, który zachowując kamienną twarz, potrafił rozśmieszyć wszystkich, dusza towarzystwa, wzór dla młodszych dziennikarzy, a dla PAP człowiek-instytucja - tak Ludwika Arendta wspominają jego koledzy z Agencji, z którą związał całe zawodowe życie.
W poniedziałek na Cmentarzu Ewangelicko-Augsburskim w Warszawie, rodzina, przyjaciele i koledzy z pracy pożegnali Ludwika Arendta, który po długiej chorobie zmarł 7 marca. Miał 70 lat. Spoczął w grobie swego ojca i dziadka.
Wicenaczelny PAP Paweł Rozwód, wspominając red. Arendta, podkreśla jego doświadczenie i spokój w nerwowej agencyjnej pracy.
"Nocne głosowania nad kontrowersyjnym pakietem zdrowotnym. Ludwik znika z naszego sejmowego pokoju, nie odbiera telefonu. Marszałek rozpoczyna blok głosowań, ja w panice - w kolejce przygotowane pilne depesze do nadania. Co robić, wysłać je do nocnego redaktora na Brackiej? Ludwik nadal nie odbiera telefonu. Zbliża się kluczowe głosowanie - Ludwika wciąż nie ma. Nagle wchodzi i spokojnie mówi: Paweł zaraz się zacznie. Wręcza mi stenogram, którego w czasie głosowań używa marszałek, co znacznie ułatwia pracę. Zresztą stenogramy to była jego specjalność, zawsze wyciągał je od pań protokolantek (jako jedyny dziennikarz w Sejmie). Dzięki temu mieliśmy rozpisaną kolejność poprawek" - opowiada red. Rozwód, wówczas reporter PAP zajmujący się sprawami służby zdrowia.
Koledzy z redakcji politycznej, w której Ludwik Arendt pracował do emerytury, mówią o nim nie kryjąc wzruszenia. "Ludwik to dla społeczności papowskiej człowiek-instytucja. Dżentelmen, osoba niezwykle ciepła, uśmiechnięta, pomocna. Chyba jedyna osoba w PAP-ie, do której każdy mógł zgłosić się z problemem o każdej godzinie dnia i nocy. "Chciałem być taki jak on - spokojny, wyważony, z klasą. Ale to niewykonalne, on był jedyny w swoim rodzaju" - mówi Marcin Gietka.
Koledzy z redakcji politycznej, w której Ludwik Arendt pracował do emerytury, mówią o nim nie kryjąc wzruszenia. "Ludwik to dla społeczności papowskiej człowiek-instytucja. Dżentelmen, osoba niezwykle ciepła, uśmiechnięta, pomocna. Chyba jedyna osoba w PAP-ie, do której każdy mógł zgłosić się z problemem o każdej godzinie dnia i nocy. "Chciałem być taki jak on - spokojny, wyważony, z klasą. Ale to niewykonalne, on był jedyny w swoim rodzaju" - mówi Marcin Gietka.
W codziennej bieganinie Ludwik zwracał uwagę nie tylko na treść, ale i na formę. "Zawsze prosił mnie o zakładanie marynarki na ważne konferencję i wywiady. Jak mówił, dziennikarz PAP musi się wyróżniać pozytywnie, bo PAP to instytucja, a dziennikarz swoim wyglądem musi podkreślać szacunek do rozmówcy. Spierałem się z Nim, że to nieważna kwestia, ale nie dawał mi spokoju, aż w końcu zapowiedział, że jeśli nie zacznę nosić marynarki, to on da mi swoją, która zawsze będzie wisiała na Brackiej i czekała na mnie... Niesamowity człowiek, a do tego dopiął celu - marynarkę noszę i wisi ona teraz w Sejmie" - opowiada Gietka.
Młodsi koledzy często namawiali Ludwika Arendta na opowieści o czasach, w których on zaczynał swą dziennikarską karierę. Niekiedy udawało się nakłonić go do wspomnień, których wszyscy słuchali z zaciekawieniem. "Szczególnie lubiłam wspomnienia pana Ludwika z czasów jego pracy w Nowym Jorku. Wracaliśmy do tego w rozmowach, bo wiedział, że ja też lubię to miasto. Wymienialiśmy się także spostrzeżeniami, jak wyglądały wyjazdy zagraniczne z prezydentami w latach 90., gdy obsługiwał je pan Ludwik, a obecnymi. Umiał nawiązywać kontakt z każdym, niezależnie od wieku. Miał zawsze wiele cennych uwag i cierpliwości dla stażystów, w tym dla mnie, gdy zaczynałam w 2004 roku" - wspomina Agnieszka Szymańska.
Zawsze uśmiechnięty, zawsze pogodny, do tego prawdziwa dusza towarzystwa - tak swego byłego szefa zapamiętała Marta Rawicz. "Nigdy nie zapomnę Ludwika z wieczoru u naszego najmłodszego kolegi w zespole politycznym, świeżo upieczonego absolwenta polonistyki na UW. Spotkaliśmy, by świętować jego magisterium. W niewielkim mieszkaniu na Bemowie my, papowcy, 30-latkowie, do tego kilku studentów i Ludwik - najstarszy, ale i najbardziej energetyczny, najweselszy. Rozkręcił całą imprezę, bawił się najdłużej i najlepiej z nas wszystkich" - opowiada.
Sylwia Dąbkowska podkreśla wyjątkowe poczucie humoru Ludwika Arendta. "Zachowując kamienną twarz, potrafił rozśmieszyć wszystkich dookoła. Wielokrotnie udowadniał, że ma więcej energii i radości życia niż niejeden 20-latek. Dystans do siebie i klasa. Taki był właśnie pan Ludwik, takim go zapamiętam" - zapewnia.
Dla wielu młodszych kolegów Ludwik Arendt był prawdziwym autorytetem i przewodnikiem po życiu. "Ciesz się chwilą, pięknem świata, kobiet, podróżuj, miej pasje, dużo czytaj, doceniaj dobre jedzenie i trunek - taką radę otrzymałem od Ludwika. Radził mi: kochaj życie" - mówi Tomasz Grodecki.(PAP)
laz/ wkt/ mrr/ tgo/ mkr/ ajg/ sdd/ pro/ woj/