Niemiecki historyk Kościoła katolickiego prof. Karl-Joseph Hummel uważa, że orędzie biskupów polskich z 1965 r. miało - pomimo rozczarowania niemiecką odpowiedzią - przełomowe znaczenie dla relacji polsko-niemieckich. Jego zdaniem niemieccy biskupi nie mogli wówczas spełnić polskich oczekiwań.
PAP: Od początku lat 60. ewangelicy w RFN podjęli szereg inicjatyw zmierzających do nawiązania dialogu z Polską. 6 listopada 1961 roku grupa naukowców związanych z Kościołem ewangelickim, w tym tak znani fizycy jak Werner Heisenberg czy Carl Friedrich von Weizsaecker, opublikowała oświadczenie, w którym uznała utratę niemieckich ziem wschodnich i wezwała do normalizacji relacji z Polską. Z kolei 1 października 1965 r. Rada Kościoła Ewangelickiego (EKD) wystosowała memorandum, w którym zakwestionowała prawo do ojczyzny niemieckich wypędzonych i domagała się reorientacji w polityce zachodnioniemieckiego rządu wobec Polski. Czy w zabiegach o pojednanie z Polską Kościół katolicki w Niemczech dał się wyprzedzić ewangelikom?
Prof. Karl-Joseph Hummel: Niezupełnie. Niemieccy katolicy byli tak samo zainteresowani pojednaniem z Polską jak ewangelicy i nie pozostawali bezczynni. Proszę nie zapominać o kazaniu kardynała Juliusa Doepfnera wygłoszonym 16 października 1960 roku w Berlinie, w którym poruszył on po raz pierwszy oficjalnie problem granicy z Polską. Przypomniał o krzywdach wyrządzonych Polakom i napomniał Niemców, że nie mogą zapomnieć o nieprawościach. „Wspólnota narodów i państw jest dla przyszłości ważniejsza niż problemy granic” - powiedział kardynał.
PAP: Jaką rolę w historii relacji polsko-niemieckich odegrała wymiana listów? Czy można ją uznać za przełom? Czy spotkała się z aprobatą, czy raczej z nieprzychylnym przyjęciem?
Prof. Karl-Joseph Hummel: To była przede wszystkim wielka niespodzianka i to dla wszystkich, zarówno dla społeczeństwa, jak i Kościoła w RFN i w NRD. Polski list był przemyślany i dobrze przygotowany, natomiast niemiecka odpowiedź była jedną wielką improwizacją.
Karl-Joseph Hummel: To była przede wszystkim wielka niespodzianka i to dla wszystkich, zarówno dla społeczeństwa, jak i Kościoła w RFN i w NRD. Polski list był przemyślany i dobrze przygotowany, natomiast niemiecka odpowiedź była jedną wielką improwizacją.
PAP: Dlaczego? Przecież strona polska informowała biskupów niemieckich o liście; niektórzy publicyści twierdzą, że arcybiskup Bolesław Kominek konsultował treść ze stroną niemiecką.
Prof. Karl-Joseph Hummel: Dokumenty nie potwierdzają tego. Biskupi niemieccy rzeczywiście wiedzieli, że strona polska przygotowuje orędzie, lecz nie znali jego treści. W dodatku doszło do technicznych perturbacji. 18 listopada orędzie zostało podpisane, a polski posłaniec dostarczył go pod rzymski adres arcybiskupa Alfreda Fringsa. Jednak Frings wyjechał przedtem z powodu choroby z Rzymu do Kolonii. Gdy po pewnym czasie Kominek spytał Doepfnera, dlaczego biskupi niemieccy nie zareagowali na list, ten odparł: jaki list?
Kominek musiał wysłać Doepfnerowi drugi egzemplarz orędzia.
To prawda, że Niemcy przygotowali wcześniej projekt odpowiedzi, ale zrobili to nie znając treści polskiego orędzia. Gdy przestudiowali polskie pismo, okazało się, że przygotowana odpowiedź nie nadaje się do wysłania. Trzeba było pisać odpowiedź na nowo. To było przyczyną zwłoki.
PAP: niemiecka odpowiedź na orędzie biskupów polskich oceniana jest jako wysoce niezadawalająca, a nawet rozczarowująca. Czy zgadza się pan z tak surową oceną?
Prof. Karl-Joseph Hummel: Zgadzam się z tym, że jakość niemieckiej odpowiedzi nie dorównywała jakości polskiego listu. Zasadnicze pytanie brzmi: czy list polski był listem duszpasterskim, czy politycznym? Forma listu jest duszpasterska, lecz związane z nim oczekiwania polskich biskupów miały charakter polityczny. Biskupi niemieccy udzielili odpowiedzi pastoralnej i pominęli aspekt polityczny.
Strona niemiecka nie spełniła polskich oczekiwań dotyczących granicy na Odrze i Nysie. To oczekiwanie nie zostało zresztą przez stronę polską wyraźnie sformułowane, lecz było raczej cichym oczekiwaniem. Biskupi niemieccy argumentowali, że jako osoby duchowne nie są uprawnieni do wypowiadania się o granicach państwowych. Dlatego zrezygnowali z deklaracji politycznej. Rozczarowanie wynikało z nieporozumienia.
Polscy biskupi byli w rzeczywistości rozczarowani nie tym, co zawierał list, lecz tym, czego w liście nie było.
PAP: Biskupi polscy spodziewali się większego otwarcia?
Prof. Karl-Joseph Hummel: Liczyli co najmniej na odniesienie się do granicy na Odrze i Nysie. Nieporozumienie polegało na tym, że kardynał Stefan Wyszyński traktował problem zachodniej granicy Polski jako problem pastoralny. Mówił: my Polacy jesteśmy ostatnią zaporą przeciwko bolszewizmowi i dlatego naszej bezpieczeństwo granicy jest kwestią pastoralną. Niemieccy biskupi patrzyli na ten problem z punktu widzenia podziału Niemiec i uważali, że kwestia granicy musi poczekać do traktatu pokojowego.
PAP: Czy biskupi niemieccy wykazali w tym przypadku zbyt mało politycznej odwagi?
Prof. Karl-Joseph Hummel: Zajęcie stanowiska w sprawie granicy byłoby przekroczeniem kompetencji biskupów. Byłoby sygnałem, ale sygnałem bezwartościowym, ponieważ biskupi nie mieli uprawnień do wypowiadania się na ten temat.
PAP: Czy niemieckie ziomkostwa i ich centrala - Związek Wypędzonych wpływały na stanowisko biskupów?
Prof. Karl-Joseph Hummel: Oczywiście, wypędzeni odgrywali pewną rolę, przedstawiając kontrargumenty. Nie zapominajmy, że wówczas toczyła się dyskusja o prawie do stron ojczystych. W lecie 1965 r. Wyszyński krytykował w kazaniu kanclerza Konrada Adenauera, który wcześniej mówił o powrocie wypędzonych. Nie można jednak powiedzieć, że niemieccy biskupi zrezygnowali z politycznej deklaracji ze względu na stanowisko wypędzonych. Taka teza nie byłaby uprawniona.
PAP: Jak ocenia Pan orędzie z perspektywy półwiecza? Czy jest to już tylko dokument historyczny, czy też może nadal stanowić punkt orientacyjny w relacjach między Polakami a Niemcami?
Prof. Karl-Joseph Hummel: Listy mają kilka wymiarów. Dotyczą relacji między dwoma Kościołami katolickimi i między dwoma państwami, lecz mają także wymiar europejski.
Jeśli chodzi o stosunki między katolikami, polskie orędzie i niemiecką odpowiedź można uznać za kontynuację wcześniejszych kontaktów, mozolnie budowanych już wcześniej. Relacje polityczne pozostawały daleko w tyle za kościelnymi. Trzeba było czekać do 1970 roku, zanim kanclerz RFN pojechał do Polski. W tym aspekcie listy odegrały rolę prekursorską, wręcz przełomową. Kościoły okazały się awangardą pojednania.
Karl-Joseph Hummel: Polskie orędzie i niemiecką odpowiedź można uznać za kontynuację wcześniejszych kontaktów, mozolnie budowanych już wcześniej. Relacje polityczne pozostawały daleko w tyle za kościelnymi. Trzeba było czekać do 1970 roku, zanim kanclerz RFN pojechał do Polski. W tym aspekcie listy odegrały rolę prekursorską, wręcz przełomową. Kościoły okazały się awangardą pojednania.
PAP: Czy może podać Pan konkretny przykład wpływu listów na relacje polsko-niemieckie?
Prof. Karl-Joseph Hummel: Listy były ważne z politycznego punktu widzenia. Myślę, że gdyby nie było wcześniej orędzia, Niemcy nie zaangażowali by się tak mocno w pomoc dla Solidarności po ogłoszeniu stanu wojennego w Polsce w 1981 roku. Ta pomoc była z kolei przełomem w stosunkach między Polakami a Niemcami. Dzięki temu przełamano nieufność.
Polacy zobaczyli, że Niemcy nie są tępymi nacjonalistami, jak przedstawiała ich komunistyczna propaganda. Orędzie wzmocniło też kontakty między Polakami i Niemcami. Komitet Centralny Niemieckich Katolików nawiązał kontakty z ludźmi w rodzaju Tadeusza Mazowieckiego czy Stanisława Stommy, co przyczyniło się do powstania silnej opozycji demokratycznej.
Największy niedosyt odczuwam myśląc o wymiarze europejskim orędzia. Wymiana listów była próbą wyjścia poza perspektywę narodową i zastanowienia, jaki wspólne zadania mamy w Europie. Ten aspekt traci w Polsce na znaczeniu. Słychać hasło "Polska dla Polaków". Polska koncentruje się na własnych interesach narodowych kosztem Europy. Widać to chociażby w podejściu do kwestii uchodźców.
Prof. Hummel wykłada historię Kościoła w uniwersytecie w Erfurcie; kieruje ponadto grupą badawczą Komisji Historii Współczesnej w Bonn. 65-letni historyk specjalizuje się w historii Kościoła katolickiego w XX wieku.
Rozmawiał Jacek Lepiarz korespondent PAP w Berlinie.
lep/ ls/