Historią powinni zajmować się wyłącznie historycy, a nauki historyczne należy oddzielać od sfery pamięci zbiorowej twierdzi Georges Mink, autor książki "Polska w sercu Europy” (Pologne au coeur de l’Europe), która ukazała się na półkach księgarskich we Francji. Jest to pierwsza od wielu dziesięcioleci synteza dziejów Polski na rynku francuskim, przedstawiająca je z perspektywy socjologicznych badań nad pamięcią.
„Od dawna pracuję nad kwestią instrumentalizacji historii. Książka jest owocem wieloletniej pracy nad tą problematyką. Uważam, że sposób, w jaki się używa historii w życiu codziennym, mówi bardzo wiele o funkcjonowaniu danego społeczeństwa” – wyjaśnia profesor Georges Mink, autor monografii.
„Nie jestem historykiem, lecz politologiem” – zastrzega Mink. „Interesuje mnie przede wszystkim, co się dzieje ze społeczeństwem i władzą, gdy dochodzi do wykorzystania oraz reaktywacji pewnego typu pamięci historycznej w bieżącym życiu politycznym” – zaznacza. Chodzi o pamięć bolesną, która wiąże się albo z bezpośrednim doświadczeniem nierozwiązanych spraw konfliktowych, w których jest dużo ofiar, a tym ofiarom nie oddano sprawiedliwości, albo z przekazem o tych doświadczeniach.
„Jestem obecny raczej w głównym nurcie debat francuskich niż w polskiej dyskusji na temat pamięci, dlatego też w książce napisanej dla francuskiego czytelnika, polemizuję w pierwszej kolejności ze środowiskiem zajmującym się socjologią pamięci we Francji” – podkreśla Mink. „Kwestionuję lub uzupełniam najważniejsze paradygmaty francuskie” – dodaje.
Georges Mink: Uważam, że istnieje pamięć, którą bym nazwał reaktywną. Jeśli się do niej odwołać, naciskając odpowiedni przycisk, można mobilizować ludzi do zbiorowego działania, a nawet poprowadzić ich do walki. Można przy jej użyciu stygmatyzować przeciwnika. Można kogoś wykluczyć.
Chodzi m.in. o hermeneutyczny, psychologizujący paradygmat wprowadzony przez Paula Ricoeura, który głosi, że jest dobra i zła pamięć, że można pracować nad pamięcią zbiorową, że trzeba budować dobrą pamięć oraz że można zapomnieć. „Ja, oczywiście, krytykuję normatywność takiego podejścia i fakt zapominania. Pamięć bolesnych wydarzeń nigdy nie jest całkowicie zapomniana, czasami tylko pozornie zanika albo zaszywa się w niszach życia zbiorowego” – zaznacza Mink. „Uważam, że istnieje pamięć, którą bym nazwał reaktywną. Jeśli się do niej odwołać, naciskając odpowiedni przycisk, można mobilizować ludzi do zbiorowego działania, a nawet poprowadzić ich do walki. Można przy jej użyciu stygmatyzować przeciwnika. Można kogoś wykluczyć” – wyjaśnia.
„Atakuję też inny paradygmat historyczny obecny w myśli francuskiej, który wprowadził w latach 70. historyk Pierre Nora” – wyznaje Mink. Chodzi o koncepcję tzw. miejsc pamięci (lieux de memoire), która w ocenie politologa przestała być wystarczająca i płodna badawczo. „Pełniła ona ważną rolę w latach 70. a zatem w okresie wielkiego kryzysu tożsamościowego we Francji, spowodowanego rewolucją 1968 roku, wojną w Wietnamie, wielkim kryzysem paliwowym; gdy Francuzi byli zagubieni i zdezorientowani” – podkreśla Mink. Istniało wówczas duże zapotrzebowanie na elementy identyfikacyjne, odwołujące się do historii. „Koncepcja miejsc pamięci pozwalała ludziom na odzyskanie spokoju ducha” – ocenia.
W przekonaniu Minka samo pojęcie „lieu de memoire” jest zbyt statyczne, bo traktuje pamięć jako fenomen podlegający petryfikacji. W swoich poprzednich pracach „Europa i jej bolesne przeszłości” (Europe et ses passes douloureux, 2007), „Przeszłość w czasie teraźniejszym” (Le passe au present, 2011) czy „History, Memory & Politics in Central Eastern Europe (2013) wprowadził pojęcie „złóż pamięci” (gisements), które skuteczniej niż „miejsca pamięci” Nory wydobywa wewnętrzną dynamikę pamięci zbiorowej.
„W moim przekonaniu istnieją całe pokłady żywej, wielowarstwowej pamięci, które kryją w sobie niejedną bolesną i newralgiczną tkankę” – mówi. „W tym kontekście należałoby raczej mówić nie o miejscach pamięci takich, jak las w Compiegne, gdzie dwukrotnie w 1914 i w 1940 roku podpisywano zawieszenie broni, a raczej o złożach czy składowiskach bolesnej pamięci, takiej jak pamięć o zbrodni katyńskiej, którą można za każdym razem wykorzystać w celach politycznych” – objaśnia.
Jak podkreśla, politycy wiedzą o istnieniu takich złóż bolesnej pamięci i starają się je eksploatować. „Są pewne okoliczności kontekstualne, które sprawiają, że to działa lepiej. Są jednak i takie, w których ten mechanizm przestaje funkcjonować” – twierdzi profesor. „Dopóty, dopóki historia związana z katastrofą samolotu prezydenckiego w Smoleńsku wyraźnie mobilizowała pewien typ elektoratu, możliwa była teza, że Katyń jest takim miejscem, w którym zawsze jest przelewana polska krew, czyli że mamy do czynienia z powtórką, swoistym Katyniem-2” – zaznacza.
Jego zdaniem pamięć o zbrodni katyńskiej jest przykładem pamięci, która przytłacza swoim ciężarem i niejako „zmusza do pamiętania”. Jak wyjaśnia, „w tym konkretnym przypadku mamy do czynienia z sublimacją bólu rodzin zamordowanych oficerów i przeniesieniem go na poziom symboliczny, gdzie staje się bólem całego narodu”.
Rozróżnienie między ciężarem pamięci (poids), a wyborem pamięci (choix) zostało wprowadzone do obiegu naukowego przez Marie-Claire Lavabre, autorkę studium socjologicznego o pamięci środowisk komunistycznych we Francji (Le fil rouge, Czerwona nić, 1994). Potem zostało szerzej rozwinięte w analizie pamięci w stosunkach międzynarodowych przez Valerie Rousoux. Chodzi o dwa odrębne przypadki, gdy chce się użyć odwołania do pamięci albo gdy takiego odwołania musi się użyć.
„Ja to bardzo krytykuję, ponieważ uważam, że nie ma wyboru pamięci bez uwzględnienia jej ciężaru” – wyznaje Mink. „Nie można rozdzielić tych dwóch zbiorów logicznych, bo one się ze sobą bezpośrednio łączą” – podkreśla. „Poszukiwanie przez polityków stałego miejsca statusowego w pewnym systemie łączy się z legitymizacją tego miejsca. A to, co legitymizuje, to jest identyfikacja z pewnymi istotnymi momentami historii” – dodaje.
„Odwołania do pamięci i sakralizacja pewnych symboli jawi się często jako instrument dominacji, zwłaszcza wtedy, gdy pamięć jednej grupy zagłusza narrację innej grupy albo gdy prowadzi do jej wykluczenia ” – wskazuje Mink. Twierdzi zarazem, że najbardziej skuteczne wykorzystanie pamięci ma miejsce wtedy, gdy spełnia ona warunek reaktywności i daje się bez trudu ożywić.
Georges Mink: Odwołania do pamięci i sakralizacja pewnych symboli jawi się często jako instrument dominacji, zwłaszcza wtedy, gdy pamięć jednej grupy zagłusza narrację innej grupy albo gdy prowadzi do jej wykluczenia.
Zdaniem Minka dzisiejsze spory wokół historii nie są niczym nowym. Niektóre z nich nadal zachowują aktualność, inne straciły na znaczeniu. Dziś mało kto pamięta, że na przykład dzień 11 listopada nie od razu i nie przez wszystkich był uważany za symboliczną datę odzyskania przez Polskę niepodległości. Stało się tak dopiero po zamachu majowym w 1926 roku. Ostatecznie uregulowała to ustawa przyjęta 23 kwietnia 1937 roku – przypomina Mink.
O wyróżnienie 11 listopada – dnia, w którym zakończyła się pierwsza wojna światowa i w którym Rada Regencyjna przekazała zwierzchnią władzę wojskową Józefowi Piłsudskiemu – zabiegali przede wszystkim zwolennicy Marszałka. Z kolei dla obozu Narodowej Demokracji i osobiście dla jej przywódcy Romana Dmowskiego, który uważał, że niepodległość udało się odzyskać dzięki splotowi korzystnych dla Polski okoliczności zewnętrznych oraz wysiłkom dyplomatycznym i wojskowym, bardziej odpowiednim dniem byłby 28 czerwca, kiedy to w 1919 roku podpisano Traktat Wersalski. Polska była reprezentowana na konferencji pokojowej w Wersalu m.in. przez Romana Dmowskiego, co tłumaczy przywiązanie endecji do tej właśnie daty. Z kolei socjaliści z PPS oraz ludowcy z PSL Wyzwolenie – przypomina Mink – postulowali raczej upamiętnie momentu powołania do życia Tymczasowego Rządu Ludowego Republiki Polskiej w Lublinie z Ignacym Daszyńskim na czele, czyli 7 listopada.
W 1928 roku, gdy Polska świętowała dziesięciolecie niepodległości, socjaliści zorganizowali swe obchody właśnie w tym dniu, podczas gdy piłsudczycy uczestniczyli w alternatywnych uroczystościach w dniu 11 listopada. „W książce przedstawiłem główne wątki debaty na ten temat. Zaangażowali się w nią wybitni historycy, w tym pracownicy Instytutu Badań Najnowszej Historii Polski przekształconego w 1937 roku w Instytut Józefa Piłsudskiego” – zaznacza Mink.
Kontrowersje wokół święta niepodległości są punktem wyjścia w książce. "Zostały przedstawione na tle obecnego stan wiedzy historycznej, jaki wyłania się z lektury ważniejszych podręczników historii Polski, co ilustruje wybrane przeze mnie podejście metodologiczne – wyjaśnia Mink. - Wpadłem mianowicie na pomysł, że nowożytne dzieje Polski można przedstawić dwutorowo, dorzucając jeszcze jeden poziom – związany z pamięcią. Jako naukowiec spoza cechu historyków chciałem, żeby narracja historyczna rzeczywiście zaistniała w mojej pracy i żeby posłużyła za układ odniesień dla czytelnika. Posprawdzałem i opisałem, w jaki sposób różne szkoły historyczne oraz badacze reprezentujący odmienne podejścia i perspektywy badawcze, tacy, jak Ryszard Kaczmarek, Wojciech Roszkowski czy Andrzej Paczkowski, przedstawiają dane wydarzenia".
„Zrelacjonowałem ich ustalenia, w taki sposób, żeby nie było wątpliwości co do rozwoju wydarzeń i spójności samej narracji. Jednocześnie, za każdym razem brałem głęboki oddech i gdy tylko pojawiało się wydarzenie, które na trwałe zapisało się w pamięci zbiorowej i weszło do jej aktywnych zasobów, starałem się pokazać, w jaki sposób staje się ono przedmiotem politycznej gry” – tłumaczy.
„Wybrałem dość długi odcinek czasu. Monografia obejmuje okres od 1914 roku do czasów współczesnych, co pozwala mówić o perspektywie tzw. długiego trwania (longue duree) w stylu Fernanda Braudela, francuskiego historyka czasów nowożytnych, przedstawiciela szkoły Annales” – zaznacza. „Mamy zatem przed sobą jedno stulecie polskiej historii. Na jego przykładzie można pokazać powtarzalaność mechanizmów determinujących funkcjonowanie relacji między pamięcią a historią, a także stosunki panujące między pamięcią i historią z jednej strony, a z drugiej strony – polityką”.
„Książka jest o Polsce, ale zastosowana w niej metodologia badań i to, co z niej wynika, ma walor uniwersalny” – podkreśla Mink. Stanowi ona wkład w dyskusję o coraz większym nadużywaniu przez władze polityczne nauki o dziejach, którymi powinni zajmować się wyłącznie historycy, ewentualnie nauczyciele historii. „Politycy zarówno we Francji, jak i w Polsce, starają się niekiedy wyrugować historyków z ich tradycyjnej domeny, przejmując przypisaną im rolę społeczną. Zorientowali się bowiem, że w społeczeństwie targanym niepewnością jutra i znajdującym się pod presją globalizacji istnieje popyt na pewnego rodzaju odwołania historyczne i reprezentacje, którymi można zagrać w taki sposób, aby przyniosły korzyści polityczne” – mówi.
Profesor uważa, że dla Europy Środkowej przełomowy pod tym względem był rok 1989. „To tam należy szukać źródeł destabilizacji tradycyjnego systemu odniesień pamięciowych i tożsamościowych – zaznacza. - W większości krajów regionu obserwujemy zjawisko okopywania się i zamykania w ramach historii narodowej. Liczni przywódcy, nie tylko ci z prawej strony sceny politycznej, próbują włączyć do aktualnego dyskursu symbolikę wygenerowaną przez pamięć idealizującą i mitologizującą okres sprzed narzucenia tym państwom komunizmu. Podkreślają, że ich kraje od wieków stały na straży cywilizacji europejskiej oraz chrześcijaństwa, w związku z czym +nie muszą być pouczane przez Unię Europejską, na czym polega europejskość+” – podkreśla Mink.
„Powszechne stało się też zjawisko używania pamięci o zmarłych dla rządzenia żywymi” – dodaje. W jego ocenie politycy prawicowi starają się propagować na zewnątrz narodową wersję historii, ponieważ spodziewają się podwójnej nagrody – w kraju mogą uchodzić za patriotów, a na zewnątrz „umacniają status geopolityczny swoich państw”.
To, w jaki sposób polityka historyczna może być wykorzystywana przez polityków, było bardzo dobrze widoczne podczas kampanii poprzedzającej wybory prezydenckie w Polsce. Andrzej Duda jako kandydat do fotela prezydenckiego zręcznie posłużył się w niej postulatami polityki historycznej dla skanalizowania niezadowolenia społecznego. „Zagrał na nucie, która rzeczywiście mobilizuje Polaków, a mianowicie lansował tezę, że w Polsce dzieje się źle, ponieważ polska tożsamość została rozmyta i nie potrafi funkcjonować w świecie, który jest zły, przewrotny i źle nastawiony do Polski” – mówi Mink.
U podstaw takiego myślenia leży oczywiście myśl ojca tzw. teologii politycznej, zwolennika państwa autorytarnego Carla Schmitta, przekonanego o nieuchronnej walce narodów między sobą. „Jedynym sposobem, aby zachować ciągłość fizyczną narodu i zapewnić jego przetrwanie jest przypomnienie historii, zdawał się twierdzić Andrzej Duda. Potencjalni wyborcy mówili zaś sobie: jeśli żyje mi się źle, to być może dlatego, że w szkołach nie uczą już historii i że propaguje się zafałszowaną wersję dziejów, która ignoruje męczeństwo, ofiary i nasze bohaterstwo. Na dodatek z Zachodu wciąż płyną niesprawiedliwe oskarżenia o antysemityzm i współudział w pogromach Żydów” – referuje Mink. „Schmittowska logika narodowej walki o globalne wpływy podpowiada tylko jedno rozwiązanie – powrót do tradycyjnej historii i aktywnej polityki historycznej” – podsumowuje.
„Oczywiście Polska nie jest wyjątkiem” – zaznacza Mink. „Tendencja do wykorzystywnia historii w celach politycznych jest obecna w wielu krajach i nie wydaje się, by ten trend uległ wyhamowaniu, choć z czasem możliwa jest jego marginalizacja” – dodaje.
Georges Mink: Tendencja do wykorzystywnia historii w celach politycznych jest obecna w wielu krajach i nie wydaje się, by ten trend uległ wyhamowaniu, choć z czasem możliwa jest jego marginalizacja.
Zgodnie z oceną profesora, politycy sięgają po argumenty historyczne intuicyjnie, wierząc, że jest to opłacalne. Ich rachuby czasami okazują się błędne. “Ludzie, którzy nie byli bezpośrednimi uczestnikami wydarzeń historycznych, oczekują, że lansowana przez polityków wersja wydarzeń złoży się w jakąś spójną całość. Gdy staje się jednak przedmiotem rozgrywek różnych sił, które wykorzystują ją jako atut w grze – a tak stało się np. z tradycją Sierpnia 1980 roku – nieuchronnie pojawia się znużenie. Dotyczy to zwłaszcza młodszego pokolenia, które po prostu przestaje wierzyć w dany przekaz memorialny, dostrzegając jego niejednoznaczność. Potencjał mobilizacji społecznej nieuchronnie wtedy się obniża” – wskazuje Mink.
Przykładem takiej nieudanej, nadmiernej eksploatacji historii w polityce było, jego zdaniem, wykorzystanie przez ukraińskiego prezydenta Wiktora Juszczenkę tematyki Wielkiego Głodu. „Pierwszy rok to działało, w drugim roku jego rządów też było skuteczne, ale w momencie gdy chciał wykorzystać Wielki Głód w trakcie wyborów prezydenckich wcale mu to nie pomogło” – wskazuje Mink.
W książce została szeroko omówiona sprawa obchodów Powstania Wielkopolskiego w 2013 roku. „Prezydent Bronisław Komorowski wybrał tę rocznicę i chciał ożywić pamięć o nim, aby pokazać, że polska historia nie musi być wyłącznie pasmem cierpień, ale może być też opowieścią optymistyczną” – mówi Mink. Podjęta przez Komorowskiego próba uwypuklenia pracy organicznej i odsunięcie na drugi plan martyrologii, zakończyła się jednak klapą. Nikt się tym przekazem nie zainteresował, mimo spektakularnych efektów widowiskowych zastosowanych podczas obchodów przed Pałacem Namiestnikowskim".
Przykłady z francuskiego podwórka także potwierdzają tezę, że z wykorzystaniem pamięci historycznej w polityce wiąże się ryzyko. Były prezydent Francji Nicolas Sarkozy chętnie sięgał po narzędzia polityki historycznej. Polegało to na tym, że starał się sobie przywłaszczyć dziedzictwo historyczne innych obozów, aby w ten sposób zapanować nad całą sceną polityczną. Komunistom zabrał 17-letniego Guya Moqueta rozstrzelanego przez Niemców w październiku 1941 r. (lektura jego przedśmiertnego listu do rodziców stała się obowiązkiem szkolnym za jego rządów), socjalistom – Jeana Leona Jauresa, który zasłynął jako antymilitarysta i został zastrzelony w lipcu 1914 roku przez francuskiego nacjonalistę po prasowej kampanii oszczerstw zarzucającej mu zdradę Ojczyzny. „Sarkozy legitymizował w ten sposób swoją władzę, a przynajmniej wydawało mu się, że takie działania służą temu celowi. Oczywiście to nie wypaliło. Polityka historyczna ma bowiem to do siebie, że pozwala wygrywać wybory, ale nie pomaga w rządzeniu” – zauważa Mink.
„Przypadek węgierski, przedstawiony szerzej w rodziale traktującym o 1956 roku, jest nieco bardziej złożony” – mówi Mink. Węgrom ogromnie zależało na tym, aby obchody 50. rocznicy Rewolucji Węgierskiej w 2006 roku zostały zauważone na świecie. „Chodziło o to, żeby wspólnota międzynarodowa uznała Węgrów za największych bojowników w walce przeciw komunizmowi” – wyjaśnia.
Brak wewnętrznego konsensusu na Węgrzech zniweczył te plany. „Skrajna prawica – wskazuje Mink – postanowiła obejść rocznicę po swojemu, urządzając wielką, antyrządową manifestację przed parlamentem”.
„Chodziło o pokazanie, że wierności ideałom rewolucji dochowały tylko ugrupowania prawicowe, a socjalistyczne władze reprezentują dziś siły, przeciw którym naród węgierski wystąpił w październiku 1956 roku” – wyjaśnia. W ocenie Minka upartyjnienie rocznicy 1956 roku doprowadziło do tego, że straciła ona atrakcyjność i wyrazistość w wymiarze międzynarodowym oraz wewnętrznym.
„Z politykami historycznymi wiąże się jeden problem” – podsumowuje Mink.
„Nikt nie wie, jak je prowadzić, żeby były jak najmniej kontrowersyjne. Nie ulega wątpliwości, że po pierwsze – trzeba uczyć historii, po drugie – trzeba kontynuować badania, ale trzeba też zawsze pamiętać, że są i tacy aktorzy społeczni, którzy posuwają instrumentalizację historii do skrajności i zaczynają negować sprawy, co do których panuje konsensus” – mówi. Jego zdaniem „kłamstwo oświęcimskie” czy inne typy negacjonizmu wymagają jakiejś reakcji i „w tym wypadku polityki historyczne jawią się jako przydatne”.
Nie oznacza to, że usuwają wszystkie problemy. „Nawet osądzenie głównego negacjonisty francuskiego Roberta Faurissona stało się przedmiotem kontrowersji i wywołało ożywione spory. Nie wszyscy się z tym zgadzali. Ponieważ jednak we Francji zostało przyjęte w 1990 roku tzw. prawo Gayssot (przyjęte z inicjatywy deputowanego komunistycznego Jean-Claude’a Gayssot) przypadki szerzenia rasizmu, antysemityzmu czy ksenofobii są dziś karalne » – przypomina profesor.
Georges Mink: Ludzie, którzy nie byli bezpośrednimi uczestnikami wydarzeń historycznych, oczekują, że lansowana przez polityków wersja wydarzeń złoży się w jakąś spójną całość.
W czasach globalizacji, której skutki są widoczne przede wszystkim w sferze środków masowego przekazu, polityki historyczne zostały przeniesione na arenę międzynarodową. Politykę historyczną prowadzą dziś Rosjanie, Turcy, Francuzi i inni, co jest źródłem wielu międzynarodowych kontrowersji i spięć, które nie ominęły też normatywnej polityki europejskiej, bo takie instytucje jak Rada Europy czy Parlament Europejski również dyskutują o zagadnieniach dotyczących historii.
„Teraz prawie wszyscy parają się historią – dziennikarze, politycy, sędziowie, kler i Bóg wie, kto jeszcze” – ironizuje. Georges Mink uważa, że historią powinni zajmować się wyłącznie historycy i postuluje, aby oddzielać nauki historyczne od sfery pamięci zbiorowej. Naukom historycznym, jak podkreśla, nie wolno narzucać żadnych barier. Postęp w badaniach jest możliwy tylko wtedy, gdy badacz ma całkowitą swobodę refleksji i prawo do sprawdzania nawet najbardziej kontrowersyjnych hipotez. „Historycy posługują się językiem pozytywistycznym, mają swoje narzędzia i arkana sztuki. Mają też swój kodeks korporacyjny określający co jest, a co nie jest dozwolone” – podsumowuje.
* * *
Georges Mink jest profesorema Kolegium Europejskiego w Natolinie oraz wieloletnim dyrektoremi profesoremw Instytucie Nauk Społecznych o Polityce przy francuskim Centrum Badań Naukowych (CNRS) i Uniwersytecie Paris Ouest.
Georges Mink, La Pologne au coeur de l’Europe de 1914 à nos jours : Histoire politique et conflits de mémoire, Buchet Chastel, Paris 2015, ss.658
Rozmawiał Mariusz Sielski (PAP)
mars/ ls/