W ostatnich latach temat powojennego podziemia niepodległościowego coraz intensywniej obecny jest nie tylko w „obiegu” naukowym, ale i medialnym, czy popularyzatorskim. Wiele fragmentów tej historii ciągle jeszcze odkrywamy. Szczególnie boleśnie jawi się ludzki, osobisty wątek tego doświadczenia, prawie bez wyjątku tragicznego – jedynym happy endem wydawała się udana ucieczka na Zachód. Dalsze losy osób zaangażowanych zbrojnie w walkę z komunizmem, lub we współpracę z partyzantką różnie się jednak toczyły, nie zawsze owocując wieloletnim więzieniem, czy „katyńskim strzałem”. Najczęściej było to życie ciche, utajone, ukryte, niekiedy złamane. Na szczęście nie zawsze, i nie do końca.
Legendarny „Ogień” posiadał w Białym Dunajcu nie tylko kontakty, ale powszechnie tu wiadomo, że „stąd służyli ludzie”. Trudniej dziś ustalić ich liczbę, a przede wszystkim nazwiska. Ojciec jednej z góralek opowiadał, „że partyzanci tu chodzili”. Wymienił nawet „parę tych osób”, ale „nie mówił nazwiskami nigdy”. Pamięta się jednak we wsi nieznanego z imienia Sieczkę, mieszkającego przy ulicy Miłośników Podhala. Nosił pseudonim „Dragon”. Po wojnie – więziony, następnie żył i zmarł w rodzinnej wsi. W ręcznie pisanej po latach "Kronice Białego Dunajca" czytamy, że „W.” (czy może „E.”? – inicjały podane różnie i częściowo nieczytelne) Sieczka był „głęboko zamelinowany w oddziale «Ognia»”, tak głęboko, „że nikt o nim nie wiedział”. "Kronika" zawiera sześć zdjęć żołnierzy Józefa Kurasia. Trzeba powiedzieć, że na jednym z nich „Dragon” – jeśli to on – prezentuje się znakomicie, w pełnym umundurowaniu, z pistoletem w dłoni, „pepeszą” i granatem ręcznym za pasem. Kto inny twierdzi, że po wojnie walczyło dwóch ludzi z Białego Dunajca. Jeden to Ludwik Cachro, nazwiska drugiego już nie zapamiętano. Może to właśnie ów Sieczka? Czy to już wszyscy?
Legendarny „Ogień” posiadał w Białym Dunajcu nie tylko kontakty, ale powszechnie tu wiadomo, że „stąd służyli ludzie”. Trudniej dziś ustalić ich liczbę, a przede wszystkim nazwiska.
Według nieopublikowanych fragmentów badań Macieja Korkucia, podkomendnymi „Ognia” byli – najprawdopodobniej – dwaj białodunajczanie, obaj o nazwisku Sieczka! Józef syn Andrzeja (ur. 17 marca 1923) – zatrzymany przez KP MO Nowy Targ 26 sierpnia 1952 roku (poszukiwany był przez KP MO Żywiec). Nie wiadomo jednak, co robił wcześniej. Drugi to Władysław syn Józefa (ur. 1 stycznia 1913). W 1946 roku PUBP w Nowym Targu zatrzymał go, ale szybko zwolnił. Z tego samego źródła wiemy również, że (pochodzący prawdopodobnie rzeczywiście z Białego Dunajca) „Ludwik Cachro miał być żołnierzem «Ognia» i został zabity 15 stycznia 1947 r. w Leśnicy przez «ludowe» WP”. Nieznane są jednak dotąd szczegóły tych wypadków. Dane te nie przyczyniają się do rozjaśnienia obrazu.
Jeden ze starszych „dunajcanów” relacjonuje, jak pewien jego znajomy „po wyzwoleniu”, przyniósł mu karabin z propozycją, żeby wstąpił do partyzantki, „bo to jest tak, jak było, no bo to Ruski wjechali”. Nagabywany, który dopiero co wrócił z kacetów w Niemczech, broni nie przyjął. Józef Maciata ukrywał się po wojnie przez kilka lat, zanim objęła go amnestia. Urodzony w 1925 roku, był w idealnym wieku poborowym, ale odmówił pójścia do ludowego wojska: „normalne było, że wszyscy, którzy poszli stąd, to bić musieli partyzantów, a on tego nie chciał”. W końcu został przepisany do rezerwy. Inne osoby także „chowały się po wierchach, żeby się nie stawiać na pobór”. W sąsiednim Gliczarowie Górnym nikt nie pamięta już, kto miałby walczyć zbrojnie z komunistami – „gdyby byli takimi bohaterami, to by o tym się mówiło”. W Białym Dunajcu „mówi się” natomiast o jeszcze jednym mieszkańcu mającym tajne powiązania z Józefem Kurasiem.
O ile dane o walczących pod dowództwem „Ognia” partyzantach z tej okolicy są skąpe, niejednoznaczne i budzące kontrowersje, to o trzeciej osobie posiadamy więcej informacji. Także dlatego, że jej udziału w historii miejscowości nie zamyka przedłużający się wojenny epizod. O tym, że Romuald Łączkowski – „Romek” – miał bezpośredni związek z Józefem Kurasiem i prawdopodobnie na jego prośbę wykonał dokumentację fotograficzną oddziałów wie szereg osób, między innymi te, którym przekazał już pod koniec życia swoje zdjęcia. To on jest autorem serii fotografii wklejonych do cytowanej kroniki.
„Romek” utrwalał czasem sytuacje, kiedy partyzanci przychodzili do wsi „na muzykę”, a miejscowi brali od nich broń i „chcieli se zdjęcia zrobić”. Cywile pozowali z karabinami, pistoletami. Także sam komendant „przypijał” podczas takich spotkań do starszych gospodarzy. Dla Urzędu Bezpieczeństwa klisze i odbitki stanowiły dowód działalności podziemnej. Wielu ludzi było przez to zagrożonych: „oni [komuniści] chcieli, żeby on to wszystko udostępnił”. Nie zgodził się. Z tego powodu ukrywał się najprawdopodobniej aż do roku 1956 – „za komuny [tego] nie ujawniał”, Autor kroniki zapisał: „dopiero w latach dziewięćdziesiątych przyniósł mi kopertę przed śmiercią. Powiedział kto, co, gdzie, co jest”. Fotografie te są znane – zostały przekazane do Instytutu Pamięci Narodowej. „Czym był dla «Ognia to już pozostanie tajemnicą»”. I nie jest to pierwsza zagadka dotycząca popularnego w Białym Dunajcu „Romka”.
Pojawił się tutaj w czasie okupacji niemieckiej. W "Księdze parafii" znajdziemy zapis księdza Jana Rychlika – zastępującego więzionego w Oświęcimiu miejscowego proboszcza Władysława Puczkę. Otóż w 1942 roku rodzi się „projekt zbudowania nowej ambony na miejsce prowizorycznego pudła, które szpeciło widok pięknego kościoła” (budowę świątyni ukończono tuż przed wojną). Podejmuje się tej pracy właśnie Romuald Łączkowski, „uczeń szkoły rzeźbiarskiej w Zakopanem”. Skąd się tu wziął i skąd pochodził? Wrzesień 1939 zastał go „jako studenta w Zakopanem”, „zamieszkał w Białym Dunajcu” – przeczytamy w jedynym poświęconym mu artykule wspomnieniowym. „Zamieszkał” – to eufemizm, powiedzielibyśmy raczej, że się „zamelinował”… Kolejne informacje przekazywane dziś przez górali są jeszcze mniej jasne: „prawdopodobnie pochodził z Warszawy […] uciekał […] babka mi naopowiadała [że] przed Niemcami”, „w czasie wojny z poznańskiego wylądował”, „pochodził z Łowicza”, „był skądś z dołu”, „on był nietutejszy […] potem za Niemca tutaj się jakoś ino przyplątał, tako już nie pamiętam, jak”, „pochodził z Mazowsza […] ukrywał się tu”. Dzieło – żyjącego na nielegalnej stopie – „Romka” wstawiono do kościoła w 1943 roku. Po 1945 roku nie wrócił do siebie, (gdziekolwiek znajdowało się to miejsce) – „został tu”.
„Romek” utrwalał czasem sytuacje, kiedy partyzanci przychodzili do wsi „na muzykę”, a miejscowi brali od nich broń i „chcieli se zdjęcia zrobić”. Cywile pozowali z karabinami, pistoletami. Także sam komendant „przypijał” podczas takich spotkań do starszych gospodarzy. Dla Urzędu Bezpieczeństwa klisze i odbitki stanowiły dowód działalności podziemnej. Wielu ludzi było przez to zagrożonych: „oni [komuniści] chcieli, żeby on to wszystko udostępnił”. Nie zgodził się.
Zapadł w pamięci bardzo, bardzo wielu. Wiemy, że z wykształcenia był artystą rzeźbiarzem. Tuż przed wojną ukończył zakopiańskie Liceum Sztuk Plastycznych (obecnie im. Antoniego Kenara). „W różnych miejscowościach Podhala pozostało wiele jego prac. Jego dziełem jest piękna duża nastawa ołtarzowa w Nowym Targu w kościele pw. Najświętszego Serca Jezusowego i pomagał w pracach przy otoczeniu kościoła w Białym Dunajcu. […] Przyczynił się do upiększenia cmentarza parafialnego”. Górale opowiadają: „kościół nie jest zabytkiem jeszcze, chociaż ma siedemdziesiąt pięć lat. Też są ciekawe tam rzeźby, mozaiki […]. Nawet raz Japończycy przyjechali filmować, bo gdzieś się w Krakowie dowiedzieli. Wykonawcą, bo nie projektantem, był właśnie pan Łączkowski”, „on [także] malował”, „w kościele to różne rzeźby, co są, to on to robił”, „nie wiem czy nawet w dwunastu kościołach są jego rzeźby”, „robił ambony, rzeźbił po kościołach, dzięki temu się ukrywał”, „po ASP”, „pięknie rzeźbił, pięknie malował”. Był bliskim przyjacielem księdza Puczki, który przeżył Oświęcim i w 1945 roku objął na nowo swoją parafię.
Oprócz rzeźbiarstwa jego pasją była fotografia. Dzięki niemu przez około pół wieku mogły zostać udokumentowane, „upamiętnione, uroczystości gminne, rodzinne, okazjonalne”. Relacje są zgodne: „zdjęcia robił... To taki fotograf nadworny […] na przykład w kościele. Teraz to każdy ma kamere, aparat fotograficzny. On każde wesele robił, chrzciny, wszystko, on to obsługiwał”, „księża się bardzo często […] złościli, bo w czasie mszy z tym aparatem im przeszkadzał trochę”, „z aparatem cały czas chodził”, „on tu był jedyny fotograf w okolicy, to zawsze gdzieś jakieś zdjęcie zrobił i […] jak było gdzieś wesele, chrzciny, to on się interesował tym, […] nie trzeba było […] dużo zapraszać, bo on przyjeżdżał, czy jak w niedzielę, była taka grupka chłopoków czy dziewczyn, to już stanął i oni […]: «no to zróbcie nam panie Romek zdjęcie, zróbcie nam zdjęcie» […], a on był na to ciekawy”, „nasz fotograf. Zdjęcia się u niego robiło do dowodu, do legitymacji […]. Pierwsze zdjęcie do paszportu robiłam u niego”.
Znał go cały Biały Dunajec, „wykonał wiele prac dla mieszkańców”. Pamięta się, że „miał dużą wiedzę nie tyko odnośnie rzeźbiarstwa.[…] Ale równie dobrze się zajmował pszczołami, ogrodem, przycinał krzewy […]. A w pewnym okresie […] brał udział w robieniu płotów [...] naprawiał radia i telewizory […] metodą chyba bardziej prób i błędów, ale mimo wszystko to robił”. „Dobry rolnik, pszczelarz, ogrodnik, potrafił naprawić radio, zegarek, harmonię”, „pomagał ludziom – trzeba było z pszczołami – pomagał z pszczołami, trzeba im było drzewka owocowe szczepić – szczepił”, „potrafił doradzić, pomagał napisać jakąś skargę”. „Ożenił się z Podhalanką”, „miał tu taką z gospodarki”, ale „z żoną się nie umiał pogodzić”, „to nie była żona dla niego. On z koniem nie chciał chodzić, wolał z żoną popod rękę na spacer”. „I ta żona to go troszeczkę za nic tam miała, bo on artysta” – „po prostu nie dobrali się”.
„Romek” zapamiętany został jako „niezwykle barwna i charakterystyczna postać”, „człowiek wyjątkowy”. „Miał duszę artysty”, „on tu był takim artystą i wszystkim”, „bardzo pozytywna postać […] udzielał się”, „fajny gość”, „on był tu z nami zżyty”. Niemniej jednak „ludzie zwali go, że jest dziwny”, „latem chodził w takich gumowcach krótkich, bez koszuli, a w krawacie. Wyglądał jak artysta”, pytany o swój wiek, miał odpowiadać „niewiele, niewiele”, „uwielbiał przychodzić do nas. Siadał […] i przeglądał się w lustrze. A włosy se farbił. Wychodziły mu takie kolorowe”. Do tego – „miłośnik gór. Strasznie góry lubił […]. Na wiosnę szedł w kosówkę. Tam nocował […], jak słońce wychodziło, to wstawał. Chodził […] na dwa, na trzy dni […]. Strasznie skromny człowiek”, „typowy artysta, długie włosy”, „artysta prawdziwy”.
Ten – wydawałoby się – outsider piastował jakiś czas funkcję radnego Gromadzkiej Rady Narodowej. Jeden z górali podejrzewa, iż mógł złożyć oświadczenie, „że nie będzie wrogiem państwa”. Z kart książki "Józef Kuraś „Ogień”. Partyzant Podhala": wiemy, że „wprawdzie większość «spraw obiektowych» dotyczących rozpoznanych ludzi współpracujących z «Ogniem» zamknięto w latach 1956–1957, ale […] w latach sześćdziesiątych w okresie kampanii wyborczych do sejmu lub rad narodowych zawsze dokładnie obserwowano «ogniowców»”. Trudno sobie wyobrazić, by ominęło to „Romka”. Pamięta się także, że „potem [po kontaktach z „Ogniem” i ukrywaniu się] był w ZSL [śmiech]”. W Zjednoczonym Stronnictwie Ludowym działał wiele lat, udekorowany został nawet Złotym Krzyżem Zasługi.
W "Kronice Białego Dunajca" przeczytamy jeszcze: „szlachetny, ambitny i wszechstronnie uzdolniony […] popularnie zwany «Romek» […] – artysta-rzeźbiarz […] znany muzykant, zegarmistrz, rzeźbiarz i fotograf”. Także muzykant!? Drukowane wspomnienie kończy zdanie: „Żyje wśród nas Jego drobna, charakterystyczna sylwetka”. Górale dodają: „tu mieszkał do końca, niedaleko”, „leży na cmentarzu w Białym Dunajcu”. Zmarł w 1996 roku. „On był tam skądś ze świata…”. Nie tylko z dalekiego, ale i z trochę innego świata…
W artykule wykorzystano materiały zebrane podczas prac nad monografią Gminy Biały Dunajec. Wypowiedzi: Jerzy Buńda-Kumoter, Jan Bryjak, ks. Szczepan Gacek, Katarzyna Gandera, Mieczysław Gandera-Macias, Andrzej Majewski, Józefa Kolbrecka, Anna Maciata, Józef Mrugała, Józef Para, Jerzy Rogowiec, Janina Sichelska, Franciszek Sichelski, Maria Sowińska, Ryszard Sowiński, Jerzy Rogowiec, a także: Liber Memorabilium. Parochia Biały Dunajec 1938, Kronika Białego Dunajca (red. Tadeusz Szefliński), B. Dereń, Józef Kuraś „Ogień”. Partyzant Podhala, Warszawa 2000, „Wspomnienie o Romualdzie Łączkowskim”, [w:] Biały Dunajec. Koło nr 40 im. Andrzeja Skupnia-Florka przy Związku Podhalan w Północnej Ameryce. Srebrny Jubileusz 1980–2005 (brak daty i miejsca wydania), s. 91. Dziękuję dr Maciejowi Korkuciowi z krakowskiego oddziału IPN za udostępnienie niepublikowanych dotąd wyników badań, a dyrektorowi Gminnego Ośrodka Kultury im. Gen. Andrzeja Galicy w Białym Dunajcu Bartłomiejowi Kudasikowi za zgodę na prezentację fragmentów zgromadzonych źródeł oraz publikację fotografii.
***
„Żołnierze Wyklęci” to pojęcie, które przyjęło się w historiografii ostatnich lat na określenie uczestników podziemia niepodległościowego i antykomunistycznego działającego w latach 1944–1956 na terenie zarówno „Polski Ludowej”, jak i ziemiach wschodnich włączonych do ZSSR. Zarówno daty, jak i sama nazwa zjawiska mają charakter umowny. Odzwierciedlają w pewien sposób panujące ciągle zamieszanie interpretacyjne i trudności w ocenie tego podlegającego przez kilkadziesiąt lat zakłamaniu fenomenu. Nie wszyscy członkowie powojennych konspiracji walczyli przecież zbrojnie, ale przyjąć możemy, że byli bojownikami „Armii Podziemnej” budując zaplecze dla oddziałów polowych, czy wydając tajną prasę. Sam termin „wyklęci” dotyczy jednak sfery opinii, losu pamięci o nich, a nie przedstawienia postawy. Zdecydowanie precyzyjniej byłoby przyjąć sformułowanie „Niezłomni” i objąć nim osoby oraz środowiska czynnie niepogodzone z rządami komunistycznymi, działające zarówno w kraju, jak i na emigracji.
Do wiosny 1946 roku Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie liczyły ćwierć miliona oficerów i żołnierzy, a doliczyć powinniśmy do nich ponad czterdzieści tysięcy wojskowych z kompanii wartowniczych przy armii amerykańskiej w okupowanych Niemczech. Po rozformowaniu PSZ w latach 1946–1947 działał nadal na obczyźnie legalny rząd RP uznawany przez szereg państw i funkcjonowały bogate struktury polityczne, społeczne oraz kulturowe „Polski na wygnaniu”. Stanowiła ono nadzieję dla trwających w oporze rodaków w kraju.
Ich liczbę dotąd trudno jest określić. Szacuje się (http://www.polskiepodziemie.pl/), że w 1945 roku w granicach ówczesnej Polski działało około 350 oddziałów, w których walczyło od 13 000 do 17 000 żołnierzy. Stanowiące ich zaplecze siatki terenowe liczyły 150 000 – 170 000 ludzi. Od początków roku 1946 do wiosny 1947 kontynuowało walkę od 6 600 do 8 700 partyzantów. Po tzw. ujawnieniu w lasach trwało od 1 100 do 1 800 żołnierzy. Na przełomie lat 1947–1948 rozbito ostatnie ogólnopolskie dowództwa konspiracyjne. Po 1950 roku operowało jeszcze ponad 40 oddziałów (240 – 400 partyzantów). W 1953 roku funkcjonariusze aparatu bezpieczeństwa zdołali zlikwidować ostatnie grupy zbrojne, a w lesie pozostali ukrywający się pojedynczo lub w 2–3-osobowych patrolach „ostatni Mohikanie”, którzy nie prowadzili już aktywnej walki. Dodajmy, że w latach czterdziestych i pierwszej połowie pięćdziesiątych przez nowo powstającą konspirację młodzieżową przewinęło się około 11 000 ludzi. Przez wszystkie organizacje podziemne w okresie 1944–1956 przeszło około 200 000 uczestników.
Podaje się również (http://pamiec.pl) liczbę ponad 7 500 konspiratorów poległych w walce i 79 000 aresztowanych. Według niezweryfikowanych danych w latach 1944–1954 z przyczyn politycznych na karę śmierci skazano około 5 000 osób – ponad połowę wyroków wykonano. W historiografii pojawia się ponadto liczba 21 000 osób zmarłych w więzieniach. Według badaczy „walk o utrwalenie władzy ludowej” poległo blisko 12 000 członków polskich formacji mundurowych (UB, KBW, MO, WP, ORMO), 1 000 żołnierzy Armii Czerwonej i funkcjonariuszy NKWD oraz 10 000 cywilów. Wszystkie te obliczenia wymagają dalszych szczegółowych badań. Podobnie jak nie mniej ważny, niestatystyczny aspekt – czy walka „Żołnierzy Niezłomnych” stanowiła element „wojny domowej”, czy też przejaw „Powstania Antysowieckiego” lat 1944–1956 (1963?) – najdłużej trwającego zrywu niepodległościowego w naszej historii.
Paweł Chojnacki