Sportowe zwycięstwa nad Rosjanami zawsze smakowały wyjątkowo, a w czasach Polski Ludowej – wręcz wybornie. Mecze podwyższonego ryzyka to z pewnością derby, gdy sympatycy obu zespołów pochodzą z jednego miasta i w dużych grupach stawiają się na stadionie. To także spotkania drużyn, których kibice toczą otwarte wojny. Z powodu zaszłości historycznych w tę definicję wpisuje się też rywalizacja z Rosjanami. 20 października mija kolejna rocznica pamiętnego meczu Polska-ZSRR z 1957 r.
Hymn na 100 tys. gardeł
Rok po polskim Październiku, przełomie politycznym w wyniku którego do władzy doszedł Gomułka, na Stadionie Śląskim w Chorzowie Polacy stanęli do rywalizacji z zespołem ZSRR. Zawodnikom i kibicom ciężko było opanować emocje, tym bardziej, że w reżimowej prasie nieustannie podkreślano kunszt piłkarzy radzieckich. Dziennikarz sportowy redaktor Stefan Szczepłek porównuje sytuację z 1957 roku do tej, w której cztery lata wcześniej znaleźli się polscy bokserzy. Na Mistrzostwach Europy w Warszawie wywalczyli pięć złotych medali, po drodze kilkakrotnie pokonując Rosjan. To nie spodobało władzy. "My zdobywaliśmy tytuły, a polska prasa pisała o triumfie radzieckiej szkoły boksu. Takie były czasy zakłamania" – mówi. Dodaje jednak, że w tamtym okresie Rosjanom nie można było odmówić piłkarskich umiejętności. Postacie takie jak Borys Kuźniecow, Igor Netto, Walentin Iwanow czy Anatolij Iljin, nie wspominając o legendarnym bramkarzu Lwie Jaszynie, na stałe zapisały się na kartach encyklopedii sportowych.
20 października 1957 roku polscy kibice dali ujście emocjom, odśpiewując hymn na 100 tys. gardeł, co w tamtym czasie stanowiło ewenement. "Gramy z okupantem, ale mamy swój honor, swój hymn, swoje barwy. Takie pierwsze spontaniczne akcje po wojnie pojawiały się właśnie na arenach sportowych" – tłumaczy Stefan Szczepłek.
Chęć wygranej nad mocnym rywalem potęgowały względy osobiste. "Każdy miał jakieś prywatne porachunki z Ruskimi. Kapitan sportowy Gerard Cieślik w czasie wojny został wcielony do Wehrmachtu. Kapitan związkowy Henryk Rejman, były wybitny piłkarz Wisły, był przedwojennym oficerem, uczestnikiem wojny polsko-bolszewickiej. Edmundowi Zientarze rodzice zginęli w czasie wojny" – mnoży przykłady redaktor Szczepłek.
20 października 1957 roku polscy kibice dali ujście emocjom, odśpiewując hymn na 100 tys. gardeł, co w tamtym czasie stanowiło ewenement. "Gramy z okupantem, ale mamy swój honor, swój hymn, swoje barwy. Takie pierwsze spontaniczne akcje po wojnie pojawiały się właśnie na arenach sportowych" – tłumaczy Stefan Szczepłek.
Mecz w Chorzowie zakończył się wynikiem 2:1 dla Polski, a zdobywca obu bramek, Gerard Cieślik, natychmiast został okrzyknięty bohaterem narodowym.
Butelki na murawie
Cztery lata po zwycięskim meczu w Chorzowie reprezentacje Polski i ZSRR starły się w meczu towarzyskim na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie. Tym razem również nie zabrakło emocji. "Byłem na tym meczu – relacjonuje Stefan Szczepłek. – Kraśnicki kopnął Szymkowiaka. Ten stracił przytomność, wjechała karetka, ludzie zaczęli wznosić antyradzieckie okrzyki i rzucać butelkami. Zrobiło się zamieszanie, obrywali kibice z dolnych trybun, krzyczeli, że nic się nie stało. Pierwszy raz po wojnie, w stolicy, w sposób tak otwarty, demonstrowano niechęć do Związku Radzieckiego".
Wcześniej na stadionach zdarzały się incydenty, ale były to reakcje na sytuacje meczowe. Redaktor Szczepłek przytacza przykład z 1952 roku, gdy na mecz z Legią przyjechała drużyna Dynamo Tbilisi. Radzieccy piłkarze w ramach propagandy odbywali tournee po Polsce. Grali w Warszawie, Łodzi, Krakowie, na Śląsku. Wszędzie wygrywali, z rzadka remisowali, bo mieli swojego sędziego, który drukował mecze. Polscy kibice gwizdali w każdym mieście, a arbiter dostał przydomek nawiązujący do gruzińskich nazwisk: Sędzia Golaniewidze.
21 maja 1961 roku w 73. minucie Ernest Pohl strzelił bramkę z karnego Lwu Jaszynowi i wynik tem udało się utrzymać do końca spotkania. Z tego okresu warto przytoczyć jeszcze jedną anegdotę. "Pan Edmund Zientara opowiadał mi, że Ruscy stosowali ciekawą metodę. Jak przyjeżdżało się do nich do Moskwy, to w szatniach na Łużnikach wystawiali stoły pełne jedzenia. I to takiego, jakiego myśmy na oczy nie widzieli, jak np. owoce południowe. Wielu z polskich zawodników nie wytrzymywało. Opychali się przed meczem, a potem ledwo się mogli ruszać. To była gościnność obliczona na to, że tak się właśnie stanie" – zdradza redaktor Szczepłek.
"Solidarność" na trybunach
Informacja o wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce zastała piłkarzy na Węgrzech, podczas dwutygodniowego urlopu po zakwalifikowaniu się do MŚ w Hiszpanii. "Przede wszystkim zastanawialiśmy się, jak dalej będziemy funkcjonować, jak będziemy żyć. Czy nas dopuszczą do przygotowań, czy nam stworzą warunki" – wpominał po latach Józef Młynarczyk, bramkarz ówczesnej reprezentacji. Obawy okazały się słuszne. Szybko okazało się, że brakuje partnerów do rozgrywania meczów międzynarodowych. "Odmówili nam Rosjanie, odmówili Belgowie, graliśmy z różnymi zespołami trzeciej ligi, drugiej ligi" – opowiadał dziennikarzom Grzegorz Lato, niegdyś czołowy napastnik, a potem prezes PZPN. Ale piłka nożna ma to do siebie, że broni się niemal w każdych warunkach.
Na mecz odbywający się 4 lipca 1982 r. na Camp Nou w Barcelonie Biuro Koordynacyjne Solidarności za Granicą przygotowało dwa transparenty o wymiarach 15 m długości na trzy metry szerokości. Polski realizator dwoił się i troił, żeby ominąć te obrazy, co i raz robił przebitki z innych meczów, ale nie dało się nie pokazać polskich symboli. Na trybunach znajdowało się także ponad pięć tysięcy małych flag z napisem "Solidarność".
Trwają aresztowania członków "Solidarności", po ulicach krążą czołgi, a państwowa telewizja przygotowuje się do transmitowania mundialu. "Każda władza chce, żeby takie sukcesy były, bo one uspokajają nastroje społeczne. Liczyli na to, że jeżeli my tam wygramy, to tu będzie łagodniej" – tłumaczył dziennikarz Włodzimierz Zientarski. O możliwości obejrzenia mistrzostw w zamian za przestrzeganie regulaminu zostają poinformowani internowani na warszawskiej na Białołęce. To wywołuje konsternację. Część więźniów proponuje, aby na czas igrzysk zawiesić akcje demonstracyjne, inni absolutnie nie zgadzają się na jakiekolwiek ustępstwa. Tworzenie podziałów wśród osadzonych to jedno z głównych zadań służby więziennej.
Cała Polska zasiada przed telewizorami. Gdy kibice martwią się o wyniki kolejnych spotkań, pracownikom Telewizji Polskiej sen z powiek spędza to, co może pojawić się na ekranie. W wielu miejscach na całym świecie pojawiają się transparenty "Solidarności". "Nad studiem warszawskim można było panować. Problem był natomiast z żywym przekazem z Hiszpanii" – wspominał Grzegorz Świątkiewicz z Redakcji Sportowej Telewizji Polskiej. Apogeum emocji nastąpiło przed meczem Polska – ZSRR.
Na mecz odbywający się 4 lipca 1982 roku na Camp Nou w Barcelonie Biuro Koordynacyjne Solidarności za Granicą przygotowało dwa transparenty o wymiarach 15 metrów długości na trzy metry szerokości. Polski realizator dwoił się i troił, żeby ominąć te obrazy, co i raz robił przebitki z innych meczów, ale nie dało się nie pokazać polskich symboli. Na trybunach znajdowało się także ponad pięć tysięcy małych flag z napisem "Solidarność".
"Dziesięć minut po rozpoczęciu drugiej połowy zjawił się kapitan z Guardii Civil z żądaniem usunięcia transparentu. Podniosłem ręce i krzyknąłem: Katalończycy, pomóżcie! Nagle 80 tys. ludzi zaczęło skandować: Solidaritat! Polonia!" – wspominał z rozrzewnieniem Pascal Rossi-Grzeskowiak, współpracownik "Solidarności" we Francji.
Mecz, ku ogromnej radości zawodników, trenera i kibiców zakończył się "zwycięskim remisem". Włodzimierz Smolarek pobił światowy rekord w czasie trzymania piłki przy narożnej chorągiewce, Zbigniew Boniek wystąpił w telewizji w zdobycznej koszulce przeciwnika, a następnego dnia w zachodniej prasie ukazało się zdjęcie reprezentacji ZSRR na tle transparentu z napisem "Polska-Rosja 0:0, Solidarność-ZSRR 1:0".
Niezależnie od sytuacji politycznej na świecie, mecze z Rosjanami do dziś budzą niesamowite emocje nad Wisłą. W tracie Euro 2012, przed meczem Polska-Rosja, chuligani kilkakrotnie starli się w różnych punktach Warszawy, m.in. na moście Poniatowskiego. W ruch poszły kamienie, butelki, petardy. Rannych zostało kilkanaście osób, ponad setkę zatrzymała policja. Kolejne Mistrzostwa Europy już w przyszłym roku.
Korzystałam z filmu "Mundial. Gra o wszystko" Michała Bielawskiego.
Karolina Apiecionek