W czwartek minie 40 lat od piłkarskiego meczu Polski i Anglii w Chorzowie - dotychczas jedynego, w którym biało-czerwoni zdołali pokonać Wyspiarzy. Wygrana 2:0 przybliżyła "Orły Górskiego" do awansu do mistrzostw świata w 1974 roku.
Według niektórych źródeł, 6 czerwca 1973 roku na stadionie Śląskim w Chorzowie zmagania Polski i Anglii oglądało 90 tysięcy osób. Inne szacują tę liczbę nawet na 130 tysięcy. Zebrani na tym obiekcie kibice byli świadkami historycznego i - jak na razie - niepowtarzalnego wydarzenia.
Był to dzień radości z pokonania tak silnego przeciwnika i dzień bólu dla asa polskiej drużyny, Włodzimierza Lubańskiego. To on zdobył drugą, przesądzającą o zwycięstwie bramkę, ale został też zniesiony z boiska po brutalnym faulu Roya McFarlanda.
Była więc wielka radość i wielki ból. Kontuzja, której wtedy doznał, wykluczyła go z udziału w następnych meczach, w tym na Wembley (1:1, 17.10.1973), a także z gry w pamiętnych dla Polski finałach MŚ 1974, w RFN, gdzie biało-czerwoni zajęli trzecie miejsce.
Według niektórych źródeł, 6 czerwca 1973 roku na stadionie Śląskim w Chorzowie zmagania Polski i Anglii oglądało 90 tysięcy osób. Inne szacują tę liczbę nawet na 130 tysięcy. Zebrani na tym obiekcie kibice byli świadkami historycznego i - jak na razie - niepowtarzalnego wydarzenia.
Jeden z brytyjskich serwisów internetowych zamieścił artykuł poświęcony temu wydarzeniu, który zatytułowano: "Jak McFarland odebrał Polakom mistrzostwo świata". Sugerowano, że z Lubańskim w składzie biało-czerwoni zajęliby najwyższe miejsce na podium.
"To był wyjątkowy mecz, jeśli chodzi o moją osobę. Był ogrom radości ze zdobycia bramki i zwycięstwa nad Anglią, ale też nieszczęśliwy wypadek, ciężka kontuzja, która mnie wyeliminowała na długi czas" - wspominał legendarny napastnik Górnika Zabrze przy okazji ostatniego starcia z "Trzema Lwami" (1:1, 17.10.2012), w wywiadzie dla tygodnika "Newsweek".
Pierwszego gola zapisano na konto Roberta Gadochy. W siódmej minucie, po jego rzucie wolnym, po którym pod bramką angielską było niesamowite zamieszanie, piłka wylądowała w siatce (niektóre źródła przypisują tego gola Janowi Banasiowi, a nawet samobójczemu rykoszetowi kapitana Bobby'ego Moore'a).
Anglicy grali przez ostatni kwadrans w dziesiątkę. Niecodzienny faul popełnił Alan Hall, którego sędzia wyrzucił z boiska w 76. minucie. Po krótkiej przepychance z Lesławem Ćmikiewiczem, napastnik złapał rywala za szyję i uderzył kolanem w krocze.
Po meczu rozczarowania nie ukrywał trener gości sir Alf Ramsey. "Nie wierzę, żeby Polska mogła zagrać lepiej, za to my mogliśmy i powinniśmy byli. Jednak jestem dumny z występu mojej drużyny" - podkreślił.
Mecz w Chorzowie był pierwszym spotkaniem obu ekip o stawkę. Bardzo dobrze zaczęła się zatem rywalizacja o punkty z Anglikami, ale łączny bilans jest dla biało-czerwonych druzgocący. W 16 starciach o stawkę Wyspiarze triumfowali dziewięciokrotnie, a sześć razy padł remis - ostatnio 17 października w eliminacjach MŚ 2014 na warszawskim Stadionie Narodowym.
Mecz w 1973 roku był ważny także z innego powodu. Był "początkiem końca" kariery jednego z najlepszych polskich napastników - Lubańskiego - oraz cenionego angielskiego obrońcy - Moore'a.
Ten pierwszy musiał zmagać się z kontuzją i długą rehabilitacją po zerwaniu więzadeł krzyżowych. Jak sam przyznał, nigdy nie wrócił już do tak dobrej formy. "Takie są fakty. Ta kontuzja wyeliminowała mnie na długi czas z gry. No niestety, tak się czasami zdarza w piłkarstwie zawodowym" - mówił w "Newsweeku".
Wtedy także zaczął się schyłek kariery Moore'a - mistrza świata z 1966 roku. Powodem nie był jednak uraz, a boleśnie przegrana rywalizacja właśnie z Lubańskim.
Rutynowany, 32-letni wówczas Anglik dał się ograć "jak dziecko" szarżującemu na niego napastnikowi reprezentacji Polski. Zwlekał z odegraniem piłki, ulegając zwyczajowi "mądrego" rozegrania, a nie wykopywania na oślep. Lubański odebrał ją Moore'owi i pognał na bramkę. W pełnym biegu strzelił w krótki róg bramki Petera Shiltona i było 2:0. To była 47. minuta meczu.
Po "wpadce" w Chorzowie, trener Alf Ramsey powoływał jeszcze Moore'a do reprezentacji, by mógł pobić rekord Bobby'ego Charltona w liczbie gier w koszulce z trzema lwami, co się zresztą udało (108 razy), ale fatalny "kiks" w meczu z Polską oznaczał schyłek "ery Moore'a". (PAP)
mm/ pc/ kali/