Chińska telewizja państwowa CCTV przeprowadzi dochodzenie w sprawie zachowania jednego ze swych prezenterów, który na krążącym w internecie nagraniu wideo "obraził" założyciela komunistycznych Chin, Mao Zedonga.
Mao zmarł w 1976 roku, a jego postać wciąż dzieli Chińczyków. Nie jest on już otaczany takim kultem jak kiedyś, ale nadal są w Chinach ludzie, którzy modlą się do niego. Twarz ojca chińskiego komunizmu zdobi banknoty, a jego zabalsamowane ciało w mauzoleum w Pekinie codziennie oglądają setki, jeśli nie tysiące ludzi - pisze w czwartek agencja Reutera.
Choć Komunistyczna Partia Chin przyznała, że Mao popełniał błędy, to nie dokonano jeszcze publicznego rozliczenia z chaosu wywołanego przez rewolucję kulturalną z lat 1966-1976 czy kampanii "wielkiego skoku" (1958-1961) i związanej z tym śmierci głodowej nawet 40 mln Chińczyków.
Na nagraniu, które nadal można obejrzeć w mediach społecznościowych, prezenter Bi Fujian śpiewa fragment opery z czasów rewolucji kulturalnej, wstawiając własne komentarze. Twierdzi, że Mao doprowadził naród do nędzy.
W krótkim oświadczeniu zamieszczonym w środę późnym wieczorem na stronie internetowej CCTV napisano, że wypowiedź Bi miała "poważne skutki społeczne". "Zajmiemy się tą sprawą zgodnie z odpowiednimi regulacjami oraz w oparciu o dokładne śledztwo" - podkreślono.
Decyzja o dochodzeniu rozgniewała wielu internautów. Z sondażu przeprowadzonego przez Weibo, chińskiego odpowiednika Twittera, wynika, że 80 proc. ankietowanych jest zdania, iż Bi nie powinien przepraszać za swe zachowanie.
Według oficjalnego dziennika "Global Times" 56-letni Bi jest gospodarzem programu rozrywkowego typu talent show emitowanego przez CCTV. Od 2011 roku prowadzi też specjalne wydanie programu z okazji chińskiego Nowego Roku.
Zdaniem ekspertów CCTV to potężne narzędzie propagandowe w rękach chińskich władz. Jednak stacja musiała stawiać czoło oskarżeniom o korupcję, a jej zastały format i powtarzalność sprawiają, że ma trudności z przekonaniem do siebie młodych widzów, którzy bez problemu mogą oglądać atrakcyjniejsze programy z Hongkongu, Tajwanu, Korei Płd. czy USA - pisze Reuters. (PAP)
jhp/ ap/