Mąż zdradzający żonę, bójka parobków, dziewczyna uwiedziona przez parobka, sprzedaż rodzinnego majątku – takie autentyczne historie, odtworzone na podstawie spisu akt sądowych wydobytych z archiwum, odegrali w niedzielę aktorzy w skansenie w Chorzowie (Śląskie).
Spektakl powstał na podstawie rejestru spraw sądowych z lat 1534 – 1804 r., znalezionego w archiwum w Berlinie. Książkę na ten temat muzeum wyda pod koniec tego roku.
Autorką scenariusza i reżyserem była Beata Chren. „Wskrzeszamy coś, czego nie ma, przenosimy ludzi w tamte czasy, co ułatwia nam to otoczenie. Aktorzy niesamowicie się w to zaangażowali, to dla nas była też cudowna i wspaniała zabawa” – powiedziała PAP po spektaklu.
Spektakl powstał na podstawie rejestru spraw sądowych z lat 1534 – 1804 r., znalezionego w archiwum w Berlinie. Książkę na ten temat muzeum wyda pod koniec tego roku.
Publiczność żywo reagowała i śmiała się słysząc, jak nietypowe w dzisiejszych czasach kary zasądzał sołtys, który pełnił rolę sędziego. Na przykład Dorota Chybidziurzanka, zbałamucona przez parobka Franka, która „nieślubnie brzemienną została”, a potem urodziła martwe dziecko, została skazana na wypędzenie ze wsi.
Podczas bójki parobków w ruch poszły sztachety, ława, polała się krew. Odtworzono ją wiernie według zeznań wszystkich uczestników. „Parobki popiją to i larmo robią” – komentował ławnik Jan Kotala. Zostali skazani na grzywny.
Wdowa, która nie chciała mieszkać ani z synem, którego żonie „jadaczka się nie zamyka”, ani z córką, którą uważała za nieroba, zdecydowała się sprzedać swój majątek i zamieszkać przy obcych, żeby mieć na starość święty spokój.
Największe emocje wśród widzów wywołała sprawa Głuchowej, którą mąż zdradzał ze służką. „Wyleganica! Sądu nad tym buhajem chcę” – pomstowała grająca Głuchową Maria Meyer. Mąż po krótkim oporze przyznał się do cudzołóstwa. „Dziewuszka jak kwiatuszek młodziutka, wonna, lat 18. Powściągnąć się nie da” – wyznał. Sąd kazał mu dać 2 funty wosku na kościół i grzywnę pieniędzy, a Głuchową - za pyskowanie i "ujadanie" - skazał na leżenie krzyżem przez całą mszę.
„Wszystkie nazwiska i historie były prawdziwe, daty i wyroki - takie jak usłyszeliście, troszkę niesprawiedliwe, ale taka była wtedy obyczajowość i takie się zdarzały historie - zostały słowo w słowo przedstawione, tylko język musieliśmy trochę uwspółcześnić, żeby był zrozumiały” – powiedział dyrektor Muzeum "Górnośląski Park Etnograficzny" Andrzej Sośnierz.
Spektakl powstał na podstawie rejestru spraw sądowych z lat 1534 – 1804 r., znalezionego w archiwum w Berlinie. Książkę na ten temat muzeum wyda pod koniec tego roku.
Pan Alojzy z Mysłowic o spektaklu dowiedział się z prasy. „Świetnie, że coś takiego powstało, interesuję się historią Śląska, bo jestem Ślązak. Śmiesznie były te dawne obyczaje przedstawione” – powiedział PAP. „Śmieszny był też wymiar kar, ale wydawano je na podstawie kodeksu obyczajowego, a nie karnego”- dodała jego córka Ola.
„Kary zupełnie niewspółczesne, nie miałabym co robić w tym świecie” – żartowała prawniczka z Chorzowa, pani Beata. „Ciekawe przedsięwzięcie, wydaje mi się, że integruje ludzi wokół miasta” – ocenił z kolei pan Mateusz. (PAP)
lun/ ura/