Tradycyjne rzemiosło wciąż jest w kryzysie, zainteresowanie nim nie jest zbyt duże - oceniają osoby zajmujące się taką wytwórczością, które zaprezentowały swe wyroby podczas "Jarmarku na Jana". Jedni szans upatrują w bogaceniu się społeczeństwa, inni szukają nowych pomysłów na biznes.
W Białymstoku odbył się w niedzielę tradycyjny "Jarmark na Jana" - największa w roku taka impreza w mieście, zorganizowany po raz 23. przez Muzeum Podlaskie. Nawiązuje on do tradycji z czasów hetmana Jana Klemensa Branickiego.
Na ponad stu straganach rozstawionych wokół ratusza, który jest siedzibą Muzeum Podlaskiego, można było obejrzeć i kupić m.in. gliniane naczynia i ozdoby, wiklinowe kosze czy meble, drewniane rzeźby, naczynia czy kute elementy wystroju wnętrz.
Były też drewniane grabie (zawołanie "kup pan grabie!" to coś w rodzaju hasła tego jarmarku) i beczki w różnych rozmiarach, tkaniny dwuosnowowe, do tego na wielu straganach regionalna żywność: pieczywo, wędliny, sery, miody i słodycze.
Wielu twórców nie ukrywa, że zainteresowanie ich wyrobami nie jest na tyle duże, by można było zająć się rzemiosłem na poważnie i by dało się wyłącznie z tego utrzymać. Inni mówią o braku następców.
Organizator jarmarku Wojciech Kowalczuk, etnograf z Muzeum Podlaskiego w Białymstoku ocenia, że wciąż są wyroby rzemieślnicze, których klienci poszukują i kupują.
"Może już nie na potrzeby stricte rolnicze, bo świat +odjechał+ i różnego rodzaju nowoczesne rozwiązania powodują, że w rolnictwie te wyroby nie mają zastosowania, ale ludzie jeszcze po nie sięgają w pracach przydomowych" - powiedział PAP. I wymienił jako przykłady grabie, kosy, siekiery, motyki czy sita.
Jego zdaniem Podlaskie to region, gdzie jeszcze zachowali się kontynuatorzy tradycji rzemieślniczych przekazywanych z pokolenia na pokolenie. "Pewne grupy rzemieślnicze nadal wykonują tradycyjne wyroby, metodami tradycyjnymi, trochę z przyzwyczajenia, trochę dlatego, że jest zainteresowanie" - powiedział Kowalczuk.
Przyznaje, że często już jednak "na palcach jednej ręki" można policzyć przedstawicieli niektórych zawodów. Dodał też, że widać i takie zjawisko, iż ludzie - szukając pomysłu na życie - sięgają do tradycyjnych rzemiosł, uczą się i odtwarzają technologię, a potem starają się to przekładać na potrzeby współczesnego klienta.
Klient szuka głównie walorów użytkowych przedmiotu - mówią tymczasem zgodnie twórcy, pytani o to na białostockim jarmarku. Dlatego np. w warsztacie kowalskim powstają częściej np. ręcznie wyginane świeczniki, wieszaki, drobne elementy ozdobne, a nie podkowy (chyba że do powieszenia na ścianie "na szczęście").
Jeden z rzemieślników, zajmujący się od lat wytwarzaniem wyrobów z drewna, miał na straganie nie tylko wciąż popularne łyżki, ale np. duży wybór drewnianych pojemników na sól, cukier czy przyprawy oraz - specjalnie impregnowane w środku - drewniane kufle do picia. Jak powiedział, czasem trzeba słuchać tego, co mówią i czego szukają klienci.
Białostocki "Jarmark na Jana" nawiązuje do tradycji targowej zapoczątkowanej przez przywilej targowy nadany miastu 29 stycznia 1749 roku przez króla Augusta III Sasa. Przywilej ten zapisano w dokumencie potwierdzającym nadanie Białemustokowi praw miejskich.
Zgodnie z nim jarmarki w Białymstoku miały się odbywać na Św. Jana, w dniu imienin hetmana Jana Klemensa Branickiego, fundatora miasta. Jarmark jest od lat elementem Dni Białegostoku. Od czterech lat towarzyszy mu też festiwal katarynek. (PAP)
rof/ swi/ itm/