Bohater na końcu wygląda jak potwór; ale to społeczeństwo tworzy tego potwora - mówi w wywiadzie dla PAP Magnus von Horn, który za film "Intruz", produkcji polsko-szwedzkiej, otrzymał nagrodę dla najlepszego reżysera na tegorocznym festiwalu w Gdyni.
PAP: "Intruza", wchodzącego do kin w piątek, z akcją osadzoną w Szwecji, wyreżyserował Pan na podstawie własnego scenariusza, napisanego w oparciu o prawdziwą historię, akta sprawy nastolatka, który zabił swoją dziewczynę.
Po realizacji wspominał Pan: "Dostałem wszystkie jego zeznania, w sumie jakieś 70 stron materiału. Bardzo mocno to na mnie zadziałało. Między słowami wyczytałem, że ten chłopak bardzo się bał, sam do końca nie wiedział, jak mógł coś takiego zrobić, ale chciał ponieść konsekwencje swojego czynu. Chciał być odpowiedzialny, ale nie wiedział, jak miałby to zrobić. Nie wiedział, w jaką podróż się wybiera. Emocjonalnie to był nadal dzieciak, ale chciał zachować się jak mężczyzna".
Magnus von Horn: Przeczytałem o 15-latku, który pod wpływem bardzo silnych emocji udusił swoją dziewczynę. Potem czytałem jego zeznania, dokumenty z sądu. On był podobny do mnie, kiedy ja byłem w jego wieku. Wychował się w podobnym miasteczku. Nie pochodził z rodziny patologicznej. Zacząłem myśleć, że to mogłem być ja. Że to samo mogłoby przytrafić się mnie. Zadałem sobie pytanie: czy ja bym tak mógł. I nie mogłem odpowiedzieć: nie.
Kiedy zdecydowałem się zrealizować ten film, czułem, że to bardzo ważna sprawa - zbliżyć się do tego, czego się boimy.
PAP: Czyli do czego?
Magnus von Horn: Do zła, które w nas siedzi. Boimy się zła w człowieku. I dystansujemy się od niego.
PAP: "Dzieciak zabija, odbywa karę, wychodzi z poprawczaka i nadal jest dzieciakiem. A potem musi dać sobie radę z czymś tak strasznym zupełnie sam" - mówił Pan po nakręceniu filmu. Bohater "Intruza", John, po popełnieniu morderstwa trafia na dwa i pół roku do poprawczaka. Kara wymierzona przez sąd jest niska ze względu na wiek sprawcy. Tymczasem ludzie z najbliższego otoczenia Johna - sąsiedzi, koledzy ze szkoły, wśród nich dawny najlepszy przyjaciel, nawet krewni - gdy chłopak wraca w rodzinne strony, nie są w stanie wybaczyć, uznać kary za odbytą.
Magnus von Horn: Według prawa w Szwecji, jeśli sprawca ma mniej niż 18 lat, maksymalna kara dla niego wynosi cztery lata. W porównaniu z tymi dla dorosłych jest niska. Młodzi nie wiedzą może do końca, co robią, nie mogą być do końca odpowiedzialni za to, co robią. Dlatego chyba są takie wyroki.
PAP: Ludzie z otoczenia bohatera nie są wyrozumiali z powodu jego młodego wieku. Jest potępiany za to, że odebrał komuś życie. Karze go społeczeństwo, które, nota bene, robi coś podobnego: odrzuca chłopaka na każdym kroku, odmawiając mu wręcz prawa do życia. Nikt nie usiłuje go zabić, jednak w którąkolwiek stronę John się zwróci, jest odtrącany. Ludzie dopuszczają się wobec niego czynu podobnego do tego, za który go potępiają.
Magnus von Horn: Dla mnie w tym filmie jest to pewnego rodzaju prowokacja. Bo czy John tak naprawdę różni się od nich emocjonalnie? W filmie obserwujemy również innych ludzi, sposób, w jaki reagują na Johna, jak traktują chłopaka. Oni się od niego nie różnią.
PAP: Jednym z bohaterów jest tata Johna, który najpierw - po powrocie syna z poprawczaka - przyjmuje go z powrotem w domu, a po jakimś czasie uznaje, że nie powinien jednak tego robić i mówi to dziecku wprost. Co do ojca: jest w filmie scena, w której ojciec, przy obiedzie, opowiada Johnowi i jego młodszemu bratu "żart": "Co zrobić, żeby kot brzmiał jak pies? Oblać go benzyną".
Magnus von Horn: Chciałem, by ojciec opowiedział głupi żart, który nie pasuje. Ojciec Johna nie może odnaleźć się w tym wszystkim.
Co mnie ciekawi, to m.in. to, jaką rolę ja sam pełniłbym, jak bym się zachowywał w sytuacji, gdyby to mój kolega wrócił po tym, jak kogoś zabił - z poprawczaka, czy z więzienia. Czy pozwoliłbym mu wrócić? Jak bym zareagował, jeśli znałbym jego ofiarę? Kim ja bym był? Teraz mogę teoretyzować na ten temat. Mam dobre chęci, a w sobie dużo akceptacji wobec innych.
PAP: Jednak swoją reakcję poznałby Pan dopiero w momencie, kiedy to by się działo? Nie jest Pan stanie jej przewidzieć, powiedzieć, jak "na sto procent" by się Pan zachował?
Magnus von Horn: Nie. To jakby mówić: "Ja bym nigdy nie zabił". Kiedy słyszę, jak ludzie to mówią, nie mogę ufać takim słowom. To jest teoretyzowanie na temat tego, jak "byśmy chcieli, żeby było". W sytuacji ekstremalnej możemy zadziałać inaczej. Wtedy jesteśmy irracjonalni, bardziej emocjonalni. Emocje są irracjonalne.
Kiedy dowiadujemy się, że ktoś zabił, staramy się znajdować konkretne uzasadnienia: dlaczego. Chcemy odpowiedzi. Dlaczego? Jak to? Ale nie ma prostych odpowiedzi. To skomplikowanie. Nie można powiedzieć: "a, to z tego powodu". To brzmi banalnie. Gazety, szybkie media podsuwają nam szybkie odpowiedzi, łatwe "rozwiązania", kompletnie banalne - i często nieprawdziwe - w przypadku bardzo trudnych spraw. Po to, abyśmy - wiedząc, "dlaczego" - czuli się bezpieczniej. Ale prawda nie jest taka prosta. To jakby powiedzieć: "On zabił, bo nie miał z kim gadać". To może być prawdą, ale tylko jako jeden z jej elementów. Później mamy proste "rozwiązanie": "Lepiej, żebym ja miał z kim gadać, bo mógłbym też zabić".
PAP: Czy Pana zdaniem możemy ufać samemu sobie, że: jeśli mam bardzo mocne zasady moralne, to w sytuacji kryzysowej nie zabiję, bo powstrzyma mnie mój system etyczny?
Magnus von Horn: Człowiek jest tajemnicą. Oczywiście nie jest tak, że nigdy nie dowiadujemy się, kim jesteśmy, ale na pewno nie da się wiedzieć wszystkiego. W młodym wieku, gdy jesteśmy nastolatkami, zaczynamy żyć "dużymi" emocjami, jak miłość, zazdrość. Mamy pierwszych przyjaciół. Oddalamy się od rodziców. Zaczynamy wiele przeżywać po raz pierwszy. Ktoś starszy mówi wtedy do nas: "Spoko, będzie dobrze, nie martw się, to nie jest tak dramatyczne, jak myślisz". Ja sam pamiętam, jak mi tak mówiono. Ale gdy dziewczyna zostawiła mnie po raz pierwszy, to było dla mnie straszne. Teraz mam większy dystans do własnych emocji, mogę lepiej reagować. Jednak w młodym wieku to jest trudniejsze. Często też brakuje nam wtedy odpowiedniego języka do określenia emocji, które przeżywamy, nie jesteśmy w stanie wytłumaczyć, co czujemy.
PAP: Starsi bohaterowie w Pana filmie, mimo swej dojrzałości, wcale nie wypadają lepiej.
Magnus von Horn: Są różne problemy, jeśli chodzi o nich. Na przykład ojciec Johna: jego syn zabił i on w jakimś sensie przestał go kochać. W przypadku ojca występuje też nienawiść do samego siebie - bo on wie, że też jest winien. Rodzic obwinia się, gdy dziecko popełnia morderstwo. Ale ten ojciec nie chce przyznać się do winy. Nie rozmawia z synami - z Johnem i jego młodszym bratem - o tym, co się wydarzyło. Nie tłumaczy młodszemu, co się dzieje. To temat, o którym nie wolno w domu rozmawiać.
Jednak dla mnie zakończenie "Intruza" jest pozytywne. Film ma happy end. Oni wszyscy żyją dalej. I zastanawiają się, co zrobili, co robią, czy to było dobre, czy nie. Wszyscy w tej historii przechodzą jakąś drogę, jakieś zmiany, bolesne. Wiedzą o sobie wiele więcej. Już nie mogą wrócić do domu, szkoły, pracy i zachowywać się tak, jak dzień wcześniej.
PAP: Czy "Intruz" mówi m.in. o tym, że gdy odbierze się komuś życie, kara może ciągnąć się w nieskończoność?
Magnus von Horn: Niezależnie od tego, jaki jest wyrok sądu, dwa lata czy 20 lat, jeśli ma się sumienie, karę wymierza ono. Ktoś, kto nie ma sumienia, jest psychopatą. John wie, że zabił i jest winny. Nie mówi: "to nie moja wina". Przez całe życie będzie prowadził walkę z własnym sumieniem. Sam wymierza sobie karę.
PAP: Jeśli miałby Pan zaproponować widzom pytania, które mogliby zadać sobie po obejrzeniu "Intruza", jakie by były?
Magnus von Horn: Kim byś był w tym filmie, jak byś się zachował w reakcji na tę sytuację? Czy byłbyś zdolny do tego samego, co John?
PAP: John pod koniec tej historii ma twarz całą w krwawych ranach. Nowa dziewczyna mówi mu: "Wszyscy się ciebie boimy". Napiętnowanie bohatera wywołuje skojarzenia m.in. z "Makbetem". "Intruz" pod pewnymi względami kojarzyć się może także np. z "Krótkim filmem o zabijaniu" Krzysztofa Kieślowskiego. Jakie były Pańskie inspiracje?
Magnus von Horn: John na końcu wygląda jak potwór. Ale to społeczeństwo tworzy tego potwora.
"Krótki film o zabijaniu" bardzo lubię, babcia dała mi go do obejrzenia, gdy miałem chyba 10 lat. Silną inspiracją podczas prac nad "Intruzem" było dla mnie "Życie Jezusa", film Bruno Dumonta. A także kino Michaela Hanekego. Tego, jak robić filmy, nauczyłem się w Polsce, uczyli mnie polscy profesorowie. Punkt widzenia w "Intruzie" jest bardziej polski niż szwedzki.
PAP: Urodził się Pan i wychował w Szwecji, a studiował w Polsce - reżyserię w szkole filmowej w Łodzi. Gdzie Pan teraz mieszka?
Magnus von Horn: W Warszawie. Mam rodzinę w Polsce: żonę Polkę i córkę.
PAP: "Intruz", ze zdjęciami Łukasza Żala, to Pana pełnometrażowy debiut. Na 40. Festiwalu Filmowym w Gdyni przyznano za "Intruza" kilka nagród - m.in., w konkursie głównym, za najlepszą reżyserię, scenariusz i montaż, oraz Nagrodę Polskiej Federacji Dyskusyjnych Klubów Filmowych. "Intruz" został ponadto zaproszony na ponad 20 zagranicznych festiwali. Światową premierę miał w Cannes, gdzie pokazano go w prestiżowej sekcji Directors' Fortnight. Zbiera Pan znakomite recenzje. Jakie są Pana najbliższe plany związane z "Intruzem"?
Magnus von Horn: W piątek lecę do Londynu na BFI London Film Festival (organizowany przez Brytyjski Instytut Filmowy - PAP), gdzie będzie pokazywany "Intruz". Następnie do Kolumbii - do Bogoty, a później do Sztokholmu.
PAP: Ma Pan już w planach kolejny kinowy film?
Magnus von Horn: Chciałbym zrobić film w Polsce, grany po polsku, o Polsce współczesnej, na podstawie własnego scenariusza. Normalna, współczesna Polska bardzo mnie ciekawi.
Rozmawiała: Joanna Poros (PAP)
jp/ dym/