Jan Pieszczachowicz, krytyk literacki i przyjaciel Wisławy Szymborskiej, o zmarłej poetce: "Znałem ją kilkadziesiąt lat, dostatecznie długo, żeby mniemać, że znałem ją dobrze, mam ją prawo traktować, jako przyjaciółkę. Dla mnie to nie jest śmierć wielkiej poetki, ale przyjaciółki.
Myśmy wiedzieli już od jakiegoś czasu, że ona odchodzi, po operacji, to był niestety tętniak. Jak już wróciła do domu (…), ona już leżała. Ja ją znałem zawsze, jako osobę po pierwsze niesłychanie aktywną, a po drugie, jak na osobę, która traktowała życie z dystansem, niesłychanie optymistyczną.
Ona żyła całą sobą i pisała całą sobą. Jej nie zależało na tym, żeby napisać multum wierszy. Jej twórczość zamyka się w około 350 wierszach, to jak na całe życie poetki ilościowo nie jest dużo, ale to polegało na tym, że każdy jej wiersz rodził się długo.
Ona mi kiedyś pokazała szufladę, a w tej szufladzie kłębiło się kilkadziesiąt przeważnie zmiętych kartek. Ja mówię: „Co to jest?” a ona odpowiada: „To jest nowy wiersz, który nie wiadomo, czy będzie wierszem”. Tam było po po prostu kilkadziesiąt wersji tego samego wiersza.
Była perfekcjonistką, ceniła niesłychanie słowo i je szanowała. Nie pasowała do dzisiejszej przeciętnej twórczości poetyckiej, w której słowem się szasta. Dla niej każde słowo to był istotny element jej świata poetyckiego i nie tylko poetyckiego.
Była osobą o ogromnym poczuciu humoru, to jej poczucie humoru powodowało, że z nią się dobrze przestawało, z nią się dobrze rozmawiało, bo ona miała ogromny dystans do siebie.
Największą miłością jej życia był Kornel Filipowicz, który poprzedził ją o przeszło 20 lat. Jej oddanie temu mężczyźnie życia było absolutnie nieprawdopodobne. Jak dostała nagrodę Nobla, to powiedziała mi, że to on powinien dostać Nobla za prozę.
Ona zostanie. Myślę, że ma ogromne szanse, żeby trwać długo, właśnie dlatego, że jej wiersze są takie ważkie, że w sposób poetycki poruszają najważniejsze problemy życia, filozofii życia. Mój żal polega na tym, że ją po prostu bardzo lubiłem". (PAP)
rgr/ mlu/ mag/