W muzyce Witolda Lutosławskiego słyszę walkę jednostki o godność i wolność w komunistycznym, totalitarnym państwie - powiedział PAP fiński dyrygent, uczeń i przyjaciel Lutosławskiego Esa-Pekka Salonen. W środę wieczorem wystąpi on po raz pierwszy w Warszawie. Salonen poprowadzi londyńską Philharmonia Orchestra. Na koncercie w Filharmonii Narodowej zostaną wykonane utwory Lutosławskiego.
Dyrygent włączył się w obchody roku kompozytora, patronując m.in. cyklowi koncertów pt. "Woven Words" (ang. "słowa utkane"). W jego ramach Salonen wraz z londyńską Philharmonia Orchestra, którą obecnie kieruje, prezentuje na świecie twórczość jednego z najwybitniejszych przedstawicieli muzyki współczesnej.
PAP: Kim jest dla pana Lutosławski?
Esa-Pekka Salonen: To trudne pytanie. Gdy zetknąłem się z jego muzyką jeszcze jako nastolatek w Helsinkach, uznałem Lutosławskiego za głos niezależny w muzyce współczesnej. To mnie inspirowało. Mimo że Lutosławski był jednym z przedstawicieli modernizmu, najważniejsze było dla niego poszukiwanie własnego artystycznego języka. Niewielu kompozytorów odznaczało się takim indywidualizmem jak on.
Twórczość Lutosławskiego była głęboko zakorzeniona w polskiej historii. Po II wojnie światowej kompozytorzy świadomie unikali nawiązywania do narodowych tradycji, szczególnie kompozytorzy niemieccy, co jest oczywiście zrozumiałe. Muzyka stała się wtedy kosmopolityczna i trochę bezdomna.
Lutosławski pozostał kompozytorem podkreślającym swoje korzenie. Jego muzyka miała wiele wspólnego z polską rzeczywistością w latach 60. i 70.
Esa-Pekka Salonen: Twórczość Lutosławskiego była głęboko zakorzeniona w polskiej historii. Po II wojnie światowej kompozytorzy świadomie unikali nawiązywania do narodowych tradycji, szczególnie kompozytorzy niemieccy, co jest oczywiście zrozumiałe. Muzyka stała się wtedy kosmopolityczna i trochę bezdomna.
PAP: To ciekawe, bo Lutosławski zawsze twierdził, że jego muzyka nie ma nic wspólnego z rzeczywistością.
Esa-Pekka Salonen: Wiem, mówił mi o tym wielokrotnie, kiedy sugerowałem mu interpretację jego kompozycji. Nie chcę powiedzieć, że kłamał, ale jestem całkowicie przekonany, że to, co działo się w Polsce w latach 60. i 70. XX w., nie pozostawało bez wpływu na jego muzykę. Przejawia się w niej walka jednostki o godność i wolność w kraju rządzonym przez totalitarne władze. Lutosławski był przecież świadkiem dramatycznych losów swojego kraju. Doświadczał tragicznych wydarzeń już od najmłodszych lat, gdy jego ojca i dwóch stryjów rozstrzelali bolszewicy, a pod koniec życia obserwował chaos, jaki wywołało w jego kraju przejście od jednego systemu politycznego do drugiego. Nie wyobrażam sobie, aby to nie miało wpływu na jego muzykę.
PAP: Nie jest pan pierwszą osobą, która to mówi.
Esa-Pekka Salonen: Jedną z najpiękniejszych rzeczy w muzyce jest to, że ona jedynie sugeruje, a nie mówi dokładnie, co myśleć. Czasami, słuchając muzyki Lutosławskiego, słyszę gwałt, a potem ciszę, z której wyłania się obraz zniszczenia, ruiny dogorywającego miasta. Wśród nich idzie dwoje ludzi, być może para, świadkowie przeszłości obserwujący pustkę po katastrofie. To wyobrażenie jest wyjątkowo silne, nie mogę się mylić.
PAP: Jak poznał pan Lutosławskiego?
Esa-Pekka Salonen: Spotkałem go po raz pierwszy w latach 70. w Helsinkach, gdy dawał wykład w Akademii im. Jeana Sibeliusa. Byłem zbyt onieśmielony i nie miałem odwagi, aby do niego podejść i porozmawiać.
Osobiście poznałem go kilka lat później w Londynie. Występowaliśmy razem jako dyrygenci na festiwalu poświęconym jego muzyce. Od tamtego czasu współpracowałem z nim wielokrotnie, aż do jego śmierci w 1994 r.
PAP: Czy to pan jako dyrektor Los Angeles Philharmonic zamówił u Lutosławskiego IV Symfonię?
Esa-Pekka Salonen: Poprosił o nią mój poprzednik. Lutosławski odpowiedział na propozycję, że być może napisze, gdy coś przyjdzie mu do głowy. Mijały lata, a kompozycji nie było. Potem, gdy zostałem dyrektorem orkiestry, zacząłem się obawiać, że z powodu jego wieku i natłoku zamówień nie zdąży.
Na początku lat 90. spotkaliśmy się w Sztokholmie na kolacji. Nagle zaproponował zmianę w programie koncertu, który miał poprowadzić wkrótce w Los Angeles. Zapytałem, dlaczego. Odpowiedział, że ma symfonię. To była niezwykle zabawna sytuacja, on był całkowicie opanowany, ja w jednej minucie wpadłem w euforię. Pobiegłem do telefonu i oznajmiłem tę wiadomość w Los Angeles, zmieniliśmy program właściwie od ręki. Lutosławski uwielbiał zaskakiwać ludzi, moja reakcja musiała go niezwykle bawić.
PAP: W zeszłym roku przyjechał pan do Polski i odwiedził miejsca związane z Lutosławskim.
Esa-Pekka Salonen: W ten sposób chciałem się przygotować do projektu "Woven Words". Pomyślałem, że muszę się dowiedzieć więcej o jego korzeniach i życiu osobistym.
Odwiedziłem jego rodzinne strony, dawny majątek Lutosławskich w Drozdowie (k. Łomży), byłem w muzeum, które w połowie jest poświęcone Lutosławskiemu, a w połowie przyrodzie. To miejsce zupełnie surrealistyczne, obok zdjęć młodego Lutosławskiego pokazywano tam trofea łowieckie. W Drozdowie stoi też kościół wybudowany przez rodzinę Lutosławskich. Widok tej pięknej i wzniosłej budowli zestawiłem z późniejszymi losami rodziny, z tragicznym losem ojca i wujów Witolda Lutosławskiego, rozstrzelanych przez bolszewików niemalże na jego oczach.
Wtedy stało się dla mnie jasne, jak bardzo ten dramat wpłynął na Lutosławskiego. Był on niezwykle zdystansowanym, powściągliwym człowiekiem, w ten sposób zapewne bronił siebie. Nie mógł zachowywać się inaczej nosząc tę tragedię w swojej pamięci od wczesnych lat. Swoje uczucia wyrażał jedynie w swoich utworach. Zrozumiałem, jak to możliwe, że ten niezwykle spokojny i nieśmiały człowiek, mógł tworzyć tak agresywne dźwięki, budzące smutne i tragiczne odczucia.
Rozmawiała Magdalena Cedro (PAP)
mce/ mlu/