Chcemy zmienić statut Związku Artystów Scen Polskich, zrezygnować z przepisów, które uniemożliwiają niektórym twórcom wstąpienie do nas. ZASP istnieje od stu lat i jego rolą jest jednoczenie środowiska - mówi PAP prezes związku Olgierd Łukaszewicz.
PAP: Podczas czerwcowego spotkania z aktywistami ruchu "Teatr nie jest produktem...", mówił Pan o potrzebie otwarcia się Związku na młodych ludzi.
Prezes ZASP-u Olgierd Łukaszewicz: Tak, ponieważ rolą ZASP-u jest jednoczenie środowiska artystów. ZASP jest silny przez to, że jest organizacją zbiorowego zarządzania. Ten przywilej nadał nam minister kultury.
PAP: Artyści zwracają uwagę, że aby zostać członkiem ZASP-u nie wystarczy być praktykującym artystą, muszą mieć dyplom uczelni artystycznej.
O.Ł.: Tak, i to w dodatku takiej uczelni, która jest pod nadzorem Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Dla przykładu - Wyższa Szkoła Komunikowania i Mediów Społecznych im. Jerzego Giedroycia ma wydział aktorski, ale otrzymała prawa do nauczania od ministra szkolnictwa wyższego. Skutek jest taki, że koledzy nie mogli przyjąć do swej sekcji aktora, który ukończył ten wydział i który pracuje w zawodzie. To absurdalny zapis.
PAP: Będą zmiany w statucie ZASP-u?
Olgierd Łukaszewicz: "Stale przychodzą do nas nowi ludzie, bo jest też zaufanie do tego stowarzyszenia, o którym w 1994 roku Andrzej Łapicki - jako ówczesny prezes - powiedział, że "pełnimy, w istocie, zadania związku zawodowego".
O.Ł.: Powołaliśmy w ZASP komisję do spraw monitorowania teatrów publicznych pod kierownictwem pani Moniki Strzępki, która nie jest członkiem ZASP-u, a mimo to stoi na czele komisji. W zgodzie ze Statutem. Pod koniec sierpnia powołaliśmy też komisję do spraw zmian w statucie związku, a w połowie sezonu - w styczniu lub w lutym - chcemy zorganizować zjazd poświęcony wyłącznie sprawom statutu. Będę przekonywał delegatów, że dorobek artysty powinien być wystarczającym warunkiem, żeby był w ZASP-ie. Mam nadzieję, że uda się wprowadzić te zmiany. Wcześniej, 17 września, odbędzie się coroczny zjazd sprawozdawczy, który ma dać impuls do dalszej dyskusji.
PAP: Te zmiany są chyba tym bardziej potrzebne, że ZASP się starzeje, ponad 30 procent jego członków jest na emeryturze?
O.Ł.: Tak, trzeba przekazać tę organizację nowemu pokoleniu, które musi się uporać z pomysłami polityków na ich funkcjonowanie w społeczeństwie.
PAP: A jak jest teraz? Czy młodzi artyści w ogóle wstępują do związku?
O.Ł.: Stale przychodzą do nas nowi ludzie, bo jest też zaufanie do tego stowarzyszenia, o którym w 1994 roku Andrzej Łapicki - jako ówczesny prezes - powiedział, że "pełnimy, w istocie, zadania związku zawodowego".
PAP: Co przynależność do ZASP-u daje artystom w praktyce?
O.Ł.: ZASP ma sto lat, zawsze służył i ma służyć pokoleniom twórców w różnych okolicznościach społecznych i politycznych. Jest organizacją, która ich zrzesza, która daje aktorom dom, będący własnością związku, oferuje im możliwość korzystania z porad prawniczych, na co nie mogą pozwolić sobie np. pisarze, Stowarzyszenia Pisarzy Polskich na to zwyczajnie nie stać.
Władze ZASP-u są zobowiązane do tego, aby walczyć o interesy całego środowiska artystycznego. Proszę zauważyć, że podczas mojej pierwszej kadencji prezesa ZASP-u udało mi się oddalić groźbę likwidacji możliwości odliczenia 50 procent kosztów uzyskania przychodu. Teraz sytuacja wydaje się niestety bardziej skomplikowana.
Olgierd Łukaszewicz: "ZASP ma sto lat, zawsze służył i ma służyć pokoleniom twórców w różnych okolicznościach społecznych i politycznych. Jest organizacją, która ich zrzesza, która daje aktorom dom, będący własnością związku, oferuje im możliwość korzystania z porad prawniczych, na co nie mogą pozwolić sobie np. pisarze, Stowarzyszenia Pisarzy Polskich na to zwyczajnie nie stać".
PAP: ZASP jest bezradny w sprawie?
O.Ł.: ZASP nigdy nie jest całkiem bezradny. Co daje artystom? Zawsze o nich walczy, ZASP walczy o status społeczny artysty. Teraz też ogłosiliśmy swoje stanowisko, przemawiałem w tej sprawie w sejmowej podkomisji finansów. Gdyby nie ZASP, wszystkich artystów już w tym roku obowiązywałaby tzw. umowa sezonowa, nikt nie byłby pewien swojego losu już od końca kwietnia. Przy niskich zarobkach byłoby to katastrofą. Podczas prac nad nowelizacją ustawy o organizowaniu i prowadzeniu działalności kulturalnej to my walczyliśmy przeciwko złym zapisom i w decydującym starciu udało się powstrzymać wprowadzenie niektórych niepożądanych zmian.
PAP: A propos zmian - ZASP postuluje powstanie nowego porozumienia pomiędzy środowiskiem artystycznym a samorządami, pod patronatem prezydenta.
O.Ł.: Sytuacja w naszym spauperyzowanym środowisku jest bardzo niedobra. Teatry mają coraz mniej środków, ale rozdzielają je też w sposób krzywdzący dla wielu artystów wykonawców. Moim apelem, w imieniu artystów zatrudnionych w publicznych instytucjach kultury, jest wyłonienie prawnej reprezentacji organizatorów działalności kulturalnej. Zwróciliśmy się do Kancelarii Prezydenta, aby zechciała nam pomóc i aby prezydent Bronisław Komorowski objął patronatem ruch na rzecz tego porozumienia. Choć niektórym problem ten może wydawać się marginalny, bo w polskich teatrach zatrudnia się obecnie zaledwie 1568 aktorów na etatach. Dla porównania - kiedy ja wkraczałem do zawodu, było to ok. trzech tysięcy etatów. Świat się bardzo zmienił.
PAP: Ta "prawna reprezentacja" ma być stowarzyszeniem organizatorów czy związkiem pracodawców?
O.Ł. Przede wszystkim ma być partnerem do dialogu społecznego. Inicjatywę w tej sprawie muszą podjąć samorządowcy, na razie zwróciłem się do nich z apelem, aby taką reprezentację wyłonić. Jest dobry klimat. Mam poparcie ministra kultury w tej sprawie i wstępnie - Kancelarii Prezydenta. Szykuje się poważna debata na ten temat. Już w najbliższym czasie Kancelaria Prezydenta zadecyduje o kształcie tej debaty. Nasz program został w sformułowany wokół hasła: "potrzebujemy nowego porozumienia społecznego na rzecz teatrów, oper, filharmonii".
PAP: Pan jest zwolennikiem modelu teatru, w którym funkcja menedżera i szefa artystycznego jest rozdzielona, czy takiego, w którym jedna osoba łączy te funkcje?
O.Ł.: Jestem za rozwiązaniem, które znajduje się w ustawie o narodowym teatrze austriackim, gdzie jest dwóch dyrektorów - artystyczny, odpowiedzialny za program prezentowany na scenie i ten, który odpowiada za finanse. W sytuacji konfliktowej decyduje głos szefa artystycznego, ale on jednocześnie ponosi też tego konsekwencje. Taki model dobrze funkcjonuje w naszym Teatrze Narodowym. Dyrektor artystyczny sceny Jan Englert zastrzegł sobie część budżetu do swojej dyspozycji, na sprawy artystyczne.
Rozmawiała Agata Zbieg (PAP)
agz/ ls/