Staraliśmy się ukazać cały magnetyczny urok malarstwa Olgi Boznańskiej - mówi o warszawskiej ekspozycji twórczości Olgi Boznańskiej jej kuratorka ze stołecznego Muzeum Narodowego Renata Higersberger. Osią kompozycyjną wystawy są portrety - podkreśla.
Pokazywana w dwóch muzeach narodowych – krakowskim i warszawskim – wystawa jest wszechstronną prezentacją dzieła i życia największej polskiej malarki okresu modernizmu. Po raz pierwszy w Polsce prezentowane są dzieła Boznańskiej z kolekcji Musee d'Orsay w Paryżu, Galerii Ca' Pesaro w Wenecji i Telfair Museum of Art w Savannah. Będzie to także okazja do obejrzenia dzieł z kolekcji Lwowskiej Narodowej Galerii Sztuki i Muzeum Polskiego w Chicago oraz obrazów z kolekcji prywatnych w Polsce i za granicą.
Wystawa 150 prac Olgi Boznańskiej zostanie otwarta 26 lutego w Muzeum Narodowym w Warszawie i trwać będzie do 2 maja.
Anna Bernat: Jak została zaaranżowana warszawska wystawa, czym różni się od krakowskiej?
Renata Higersberger: Staraliśmy się, by odpowiednio poprowadzona narracja wystawy ukazała cały magnetyczny urok malarstwa Olgi Boznańskiej i pozwoliła odkryć te cechy, na które sama artystka zwracała uwagę pisząc: "obrazy moje wspaniale wyglądają, bo są prawdą, są uczciwe, pańskie...Są ciche i żywe i jak gdyby je lekka zasłona od patrzących dzieliła".
Wspólny dla obu wystaw jest scenariusz, według którego autorki wystawy: Ewa Bobrowska i Urszula Kozakowska-Zaucha podzieliły twórczość Boznańskiej według klucza tematycznego na portrety, wizerunki dzieci, autoportrety i sceny w pracowni, pejzaże miejskie oraz martwe natury.
Jednak inny układ sal ekspozycyjnych naszego muzeum wymusił na nas rezygnację z ok. 20 obrazów. Kilka bardzo ważnych dzieł dopożyczyliśmy, jak arcydzieło Jamesa Abbotta McNeilla Whistlera "Harmonia w szarości i zieleni; Miss Cycely Aleksander" z Tate w Londynie. Obrazy w nowej aranżacji, podzielone na siedem sal, powieszone nieco inaczej, tworzą ciekawe zestawienia. Zależało nam na przywołaniu postaci samej malarki, co mam nadzieję udało się osiągnąć aranżując atelier artystki. Osią kompozycyjną wystawy są oczywiście portrety, one zajmują najobszerniejszą część wystawy.
Anna Bernat: A jak te portrety są prezentowane?
Renata Higersberger: Chcieliśmy przyjąć też pewne kryteria wewnętrzne, jak chronologia oraz kontekst. Zestawionych zostało 150 prac Boznańskiej prezentowanych na ścianach kolejnych sal ekspozycyjnych - z kilkunastoma obrazami innych wybitnych twórców, które pokazujemy na wyodrębnionych ekranach; tzw. "konteksty" stanowią integralną część tej ekspozycji.
A zatem zaczynamy od portretów: są to wizerunki osób bliskich, przyjaciół, również mężczyzn, z którymi Boznańską łączyły bliskie, acz platoniczne więzy, owych, jak ich nazywano "amitié amoureuse". Potem są portrety dzieci, a w dalszej kolejności osób, które po prostu portrety u artystki zamawiały – a więc, prace ze swoistej firmy portretowej, którą prowadziła. I właśnie w ramach tego kryterium gatunkowego zastosowaliśmy układ w miarę chronologiczny. A więc, najpierw pokazujemy portrety z czasów krakowsko-monachijskich, a potem z okresu parysko-krakowskiego. Tych obrazów z Paryża, jak i powstałych w pracowni w Krakowie jest bardzo wiele.
Anna Bernat: A autoportrety?
Renata Higersberger: Autoportrety pokazujemy razem z częścią widoków pracowni, prywatnego świata Boznańskiej, jej otoczenia. Jak wiemy, zamknęła swój świat w konkretnej przestrzeni – swojej pracowni.
Anna Bernat: Legendy krążą o pracowni Boznańskiej, zwłaszcza paryskiej, że była ciemna, niemal bez dostępu światła...niepokojąca.
Renata Higersberger: Pokusiliśmy się, by w osobnej sali zaaranżować przestrzeń oddającą aurę pracowni malarki, którą wypełniają zachowane po niej pamiątki, meble, rysunki, szkicowniki, palety, należące do artystki drobiazgi oraz archiwalne fotografie.
Chcieliśmy wyczarować tę aurę jej atelier, w którym, jak wiemy, panowała dość szczególna atmosfera, a więc pewien nieład artystyczny, by nie powiedzieć: chaos. Za sprawą wypożyczonych z muzeum w Krakowie autentycznych mebli Boznańskiej: biurka, zegara, sztalug, słynnego fotela, w którym zasiadali portretowani, rozwieszonych na ścianach obrazów, wytworzył się pewien nastrój. W pracowni, której klimat wnętrza staraliśmy się oddać, czuje się niemal obecność malarki.
Renata Higersberger: Chcieliśmy wyczarować tę aurę jej atelier, w którym, jak wiemy, panowała dość szczególna atmosfera, a więc pewien nieład artystyczny, by nie powiedzieć: chaos. Za sprawą wypożyczonych z muzeum w Krakowie autentycznych mebli Boznańskiej: biurka, zegara, sztalug, słynnego fotela, w którym zasiadali portretowani, rozwieszonych na ścianach obrazów, wytworzył się pewien nastrój. W pracowni, której klimat wnętrza staraliśmy się oddać, czuje się niemal obecność malarki.
Anna Bernat: Czy w tej muzealnej rekonstrukcji wnętrza pracowni jest okno?
Renata Higersberger: To niespodzianka dla widza. Okno jest, ono żyje, za oknem widać drzewa targane wiatrem, chmury płyną po niebie i przede wszystkim, na parapecie stoją kwiaty w doniczkach.
Anna Bernat: Okno było często zasnute, trudno się przez nie przesączało światło.
Renata Higersberger: Okno może czasami było pociemniale od dymu papierosowego, jednak było odsłonięte. Natomiast malarka miała rozwieszony pod sufitem rodzaj zasłony wyglądającej jak płócienny żagiel, którym regulowała sobie dostęp światła. Tego żagla jednak nie odtworzyliśmy. Wiemy, że Boznańska, która wstawała późno, czyhała potem na odpowiedni moment, aby przed zmrokiem uchwycić właściwe światło. Był to krótki tylko fragment dnia, kiedy malowała; stąd również brała się konieczność wielu sesji malarskich zanim powstał portret; osoby portretowane składały wielokrotne wizyty, aby malarka mogła dokończyć dzieło. Niekiedy nawet do 40 spotkań musiało się odbyć.
Anna Bernat: Portretowane dzieci chyba nie miały takiej cierpliwości?
Renata Higersberger: Kiedy Boznańska malowała dzieci i zwierzęta, mobilizowała się, aby ten proces powstawania portretów przyspieszyć. Mamy przepiękny obraz, który nie był pokazywany w Krakowie, portret psa – setera, który śpi; pewnie tak właśnie zareagował na przedłużającą się sesję.
Anna Bernat: Czym jeszcze wyróżnia się obecna ekspozycja?
Renata Higersberger: Pokazujemy dwa portrety, które nie były eksponowane w Krakowie z powodów konserwatorskich; jeszcze nie były gotowe na wystawę. Mamy też obrazy, które już w trakcie wystawy w Krakowie pojawiły się na rynku antykwarycznym i nam się udało je wypożyczyć. Jeden z nich - zakupiony na aukcji w Paryżu trafił do kolekcji w Warszawie – portret Heleny Istrati z 1905 r. to bardzo piękny, wytworny obraz dowodzący wyjątkowej maestrii pędzla Boznańskiej.
Mamy też takie miłe spotkanie portretów zaprzyjaźnionych z malarką małżonków Antoniego Mariana Kurpiel-Łękawskiego i Heleny z Mateckich, namalowanych przez artystkę w Paryżu na przełomie 1899 i 1900 roku. Oba portrety przybyły do naszego muzeum z różnych zbiorów i teraz po latach spotykają się i wiszą obok siebie, może w nieco dziwnych ramach. Z korespondencji Boznańskiej wiadomo, że sugerowała ona, aby obrazy pokazywać za szkłem i oprawić je w złote ramy. Nie są w złotych ramach, ale powiedziałabym, w...ciekawych.
Anna Bernat: Boznańska podobno lubiła dawać wskazówki, jak pokazywać jej obrazy?
Renata Higersberger: To prawda. My eksponujemy obrazy na bardzo stonowanym szarym kolorze ścian. Właśnie sama artystka w jednym z listów zaznaczyła, że jej obrazy wyglądają pięknie na szarych aksamitach. I rzeczywiście, feeria barw jej obrazów znakomicie współgra z tymi szarościami.
Anna Bernat: Wielkim atutem ekspozycji jest ukazanie twórczości Boznańskiej w kontekście dzieł innych malarzy europejskich.
Renata Higersberger: To jedna z głównych idei wystawy. Zestawienie Boznańskiej z arcydziełami Jamesa Whistlera, Diego Velazqueza, Edouarda Maneta, Henri Fantin-Latoura i Edouarda Vuillarda oraz z drzeworytami japońskimi ukazuje jej twórczość w perspektywie sztuki światowej, a także wskazuje na pewne źródła jej delikatnych inspiracji.
Już w pierwszej sali pojawia się Diego Velazquez. Wiemy, że Boznańska często odwiedzała Wiedeń, aby oglądać w Kunsthistorisches Museum jego wspaniałe infantki. Był dla niej mistrzem i ona w swoich obrazach pozostawiała pewne aluzje do jego twórczości np. poprzez umieszczenie gdzieś w tle obrazu reprodukcji portretu infantki. To był jej hołd oddany Velazquezowi.
W drugiej sali wisi znakomity obraz pędzla Whistlera "Harmonia w szarości i zieleni: Miss Cicely Alexander". Umieszczony obok "Dziewczynki z chryzantemami", "Chłopca w gimnazjalnym mundurku" czy "Ze spaceru" wskazuje na pewną wspólnotę klimatu. Choć Boznańska odżegnywała się od zapożyczeń, bardzo wyraźna jest wspólna aura, wyraźny klucz łączący wczesne, całopostaciowe portrety malarki z tym właśnie dziełem. Warto wybrać się na wystawę dość szybko, ponieważ ten obraz został wypożyczony z Londynu tylko do naszego muzeum i tylko na miesiąc.
Dalej, przy portretach, które hasłowo nazwaliśmy scenami macierzyństw, wisi przejmujący obraz "Chore dziecko" Eugene'a Carriere'a; przy autoportretach Boznańskiej - "Portret Berthe Morisot z wachlarzem" pędzla Edouarda Maneta; w kolejnej sali - Vuillard, tak jak dwa poprzednie obrazy wypożyczony z kolekcji Musee d'Orsay w Paryżu; jego intymistyczny obraz przedstawiający salon Misi Natanson z domu Godebskiej przy ul. Saint-Florentin w Paryżu, jeśli chodzi o elementy wystroju czy zakomponowanie postaci we wnętrzu ma pewne odniesienia do portretów paryskich Boznańskiej z lat 1900-1910.
Mamy też zestawienie prac malarki z grafikami japońskimi. Jej "Portret młodej kobiety z czerwoną parasolką" z prywatnej kolekcji czy "Japonka" z naszych zbiorów, ale też "Kwiaciarki" dowodzą wpływów sztuki japońskiej, bardzo modnej w Europie drugiej połowy XIX wieku.
Zaraz w następnej sali są eksponowane pejzaże miejskie. Większość z nich to widoki z okien pracowni malarki, ale kilka powstało prawdopodobnie poza pracownią; pewnie malowała je gdzieś wieczorem, w ukryciu, kiedy nikt już jej nie mógł zobaczyć. Boznańska bowiem bardzo nie lubiła, gdy ktoś przypatrywał się, jak maluje. Chciała mieć pełną kontrolę nad sobą, swoim wizerunkiem i nad swoim życiem. Pejzaże miejskie są przepiękne, te wczesne krakowskie – bardzo kolorowe i te późne zamglone, paryskie. To prawdziwe perełki.
Wystawa kończy się martwymi naturami, które Boznańska malowała przez całe życie, traktując je jako oddech, a czasami prezent dla swoich najbliższych. W martwe natury wkładała wiele serca, podobnie jak w portrety psychologiczne, o których jeden z francuskich krytyków powiedział, że Boznańska "nie maluje oczu lecz spojrzenia; nie maluje ust, lecz uśmiech...".
Rozmawiała Anna Bernat (PAP)
abe/ awl/ ls/