Postać Józefiny Szelińskiej nazywanej Juną - jedynej kobiety, którą chciał poślubić autor "Sklepów cynamonowych" - przypomina Agata Tuszyńska w nowej książce "Narzeczona Schulza", która pod koniec sierpnia trafi do księgarń.
„Józefina Szelińska, Juna, w latach 1933-1937 była narzeczoną Brunona Schulza - genialnego pisarza, malarza, autora Sklepów cynamonowych i Sanatorium pod Klepsydrą. Ukrywała to przez niemal pół wieku. W powojennych ankietach podawała stan cywilny: samotna. Wszystko inne jest grą pamięci i wyobraźni" - pisze Tuszyńska, która przez kilka lat zbierała informacje i z nielicznych zachowanych śladów zrekonstruowała opowieść o miłości autora "Sklepów cynamonowych".
Autorka próbowała dowiedzieć się, dlaczego Schulz nigdy się nie ożenił? Dlaczego to on podpisał się pod polskim tłumaczeniem "Procesu" Kafki, choć przekładu dokonała Szelińska? Z jakich powodów Juna nie ułożyła sobie życia z innym mężczyzną? Jaki los spotkał "Mesjasza", zaginiony rękopis ostatniej powieści Schulza?
Józefina Szelińska była jedyną kobietą, której Bruno Schulz zaproponował małżeństwo; napisał do niej ponad 200 listów, zadedykował jej "Sanatorium pod Klepsydrą", ale w historii literatury pozostała ona, zgodnie z własnym życzeniem, niemal niezauważona.
Poznali się w Drohobyczu wiosną 1933 r. To Schulz wypatrzył na ulicy wysoką, postawną brunetkę i poprosił przyjaciela o przedstawienie mu pięknej panny. Chciał ją malować. Ona miała lat 27, on - 41, choć wyglądał dużo młodziej. Józefina Szelińska, córka adwokata, ukończyła studia literaturoznawcze na Uniwersytecie Lwowskim i pracowała jako nauczycielka polskiego w jednym z drohobyckich gimnazjów.
Wkrótce zakochali się w sobie. "Dawał mi sens życia, smak przebywania w trudnej atmosferze szczytów z człowiekiem tak na wskroś odmiennym od wszystkich ludzi, jakich spotkałam" - wspominała Szelińska po latach. O małżeństwie zaczęli mówić w 1935 roku. Schulz nazywał ją Juna i mówił, że przypomina mu antylopę - smukła, długonoga i wysportowana. Nie utożsamiała się z żydowskim światem małego miasteczka, którym fascynował się Schulz. Miała żydowskie korzenie, ale już jej rodzice przyjęli chrzest. Schulz, chodząc po Drohobyczu, podziwiał w nim "rezerwat Czasu, cudowność i zagadkowość anachronizmu" (jak napisał w jednym z listów), ona chciała jak najszybciej uciec z tej prowincjonalnej dziury do jakiegoś wielkiego miasta.
Schulz zwierzał się w liście przyjaciółce Romanie Halpern: "Moja narzeczona stanowi mój udział w życiu, za jej pośrednictwem jestem człowiekiem, a nie tylko lemurem i koboldem. Ona mnie więcej kocha niż ja ją, ale ja jej więcej potrzebuję do życia. Ona mnie odkupiła swoją miłością, zatraconego już prawie i przepadłego na rzecz nieludzkich krain, jałowych Hadesów fantazji. Ona mnie przywróciła życiu i doczesności. To jest najbliższy mi człowiek na ziemi".
W połowie lat 30. Schulz zgodził się przenieść z narzeczoną do Warszawy, gdzie znalazła pracę w biurze. Wystąpił nawet z gminy żydowskiej, by ułatwić zawarcie ślubu, choć nie przeszedł na katolicyzm. Ale okazało się, że nie potrafi porzucić Drohobycza, nie był w stanie podjąć decyzji o przeprowadzce do Warszawy. Narzeczeństwo w 1937 roku zostało zerwane.
Gdy w 1948 roku Jerzy Ficowski ogłosił w "Przekroju", że szuka śladów Schulza, Józefina odezwała się do niego. Napisała, że ma tekę grafik Schulza i kilka jego pasteli. Początkowo nie chciała się zwierzać, wracać pamięcią do Drohobycza. "Moja pamięć jest bez wczoraj" - powtarzała. Do Ficowskiego przez 14 lat korespondencji wysłała w sumie 80 listów. W 1964 roku zapytał ją, jak ma jej postać traktować w publikacjach o Schulzu, które przygotowywał. "Bardzo proszę o zasadę generalną - o zupełne wykropkowanie i pominięcie mego imienia i nazwiska poza inicjałami i o nierozszyfrowywanie ich w żadnym komentarzu" - odpisała Józefina.
Podczas okupacji była nauczycielką tajnych kompletów w Warszawie, po wojnie zamieszkała w Gdańsku, gdzie znalazła pracę w Bibliotece Pedagogicznej we Wrzeszczu. Jej koleżanki z pracy zapamiętały ją jako osobę utrzymującą dystans, władczą, oszczędną w słowach. O żydowskich korzeniach Józefiny dowiedziały się dopiero podczas antysemickiej nagonki 1968 roku. Józefina, po zebraniu zespołu, na którym zarzucano jej niepopełnione błędy, sama złożyła dymisję ze stanowiska dyrektora biblioteki.
Trzydzieści lat po rozstaniu z Schulzem, w 1967 roku, Juna zaczęła wreszcie opowiadać w listach do Ficowskiego o ich związku. "Miał w sobie coś z elfa, Ariela i zarzucałam mu - o ile z tego w ogóle można zrobić zarzut - że nieznany mu był ten gorący, soczysty miąższ ludzkich namiętności i doznań. Obce mu było uczucie ojcostwa i jego potrzeba, obca mu była zazdrość o kobietę i pragnienie wyłączności, (...) obca mu była potrzeba własnego domu i rodziny" - pisała.
"Był całkowicie i bez reszty zaprzedany swej twórczości. To był jedyny sens jego życia, bez koncesji i bez ustępstw" - konkludowała Józefina, która pragnęła normalnego życia, wspólnego domu. To właśnie stało się powodem ich rozstania.
Józefina Szelińska popełniła samobójstwo w lipcu 1991 roku. Miała wtedy 86 lat.
Książka "Narzeczona Schulza" ukaże się 27 sierpnia nakładem Wydawnictwa Literackiego. (PAP)
aszw/ mhr/