Pod hasłem "Dość dyktatury!" odbył się w niedzielę w Gdańsku marsz zorganizowany przez KOD. Był on reakcją na incydent, do którego doszło przed tygodniem w czasie pogrzebu „Inki” i „Zagończyka”. Według policji w marszu uczestniczyło około dwóch tysięcy osób.
Wśród uczestników marszu i kończącej go manifestacji, która miała miejsce na Placu Solidarności, byli m.in. wicemarszałek Senatu Bogdan Borusewicz, b. wicemarszałek tej izby – Olga Krzyżanowska, profesor Jan Hartman oraz lider KOD Mateusz Kijowski i przewodniczący regionu pomorskiego KOD Radomir Szumełda.
„Po tych wydarzeniach (incydencie w czasie pogrzebu działaczy AK - PAP) spodziewaliśmy się właściwej reakcji przedstawicieli państwa polskiego, tymczasem dowiedzieliśmy się od pani premier Szydło i od ministra Błaszczaka, że to my byliśmy winni, ponieważ mieliśmy czelność przyjść na uroczystości państwowe” - mówił Szumełda.
Dodał, że incydentowi, do którego doszło są winne osoby, które były przed Bazyliką, „ale tak naprawdę odpowiedzialność za wszystko, co dzisiaj się w Polsce, za łamanie prawa, za demontaż demokratycznych instytucji, za łamanie konstytucji i za tą agresję, odpowiada jeden człowiek, (…) - Jarosław Kaczyński”. „I z tej odpowiedzialności jego rozliczymy” – powiedział też Szumełda dodając, że w kryminologii istnieje pojęcie „sprawstwa kierowniczego”.
„Władza, która napuszcza jednych na drugich, to władza prymitywna (…) to władza, która pcha nas w stronę państwa totalnego” – zaznaczył Szumełda pytając retorycznie o to, dlaczego po niedzielnym incydencie głosu nie zabrali przedstawiciele Kościoła, choć do zdarzenia doszło pod drzwiami świątyni podczas nabożeństwa.
„Jestem z wami, aby zamanifestować przeciwko użyciu siły” – powiedział z kolei Borusewicz zaznaczając, że rzeczą niedopuszczalną jest, by władza państwowa przyglądała się biernie fizycznej agresji. Dodał, że władza państwowa ma obowiązek chronienia nie tylko „swoich zwolenników i klakierów”, ale też tych, „którzy w decyzjach tej władzy widzą niebezpieczeństwo dla Polski, polskiej praworządności i demokracji”.
Prof. Hartman zaznaczył, że nie sądził, iż po 1989 roku konieczne będą manifestacje na placu Solidarności pod Pomnikiem Poległych Stoczniowców w obronie wolności. „Skoro jednak tak się stało, jest to widomy dowód na to, że zrobiliśmy historyczną pętlę, że zrobiliśmy wielki krok wstecz” – mówił Hartman dodając, że „wszyscy jesteśmy współwinni temu” i zwracając się z apelem o działanie, o „nie stanie z założonymi rękami”. „Bądźcie mądrzy aktywnością” – mówił filozof apelując do polskiej elity, by zapisywała się do KOD-u i tworzyła jego komórki w każdym „mieście, miasteczku, powiecie”. „Niech duch solidarności powróci” – zakończył swoje wystąpienie Hartman.
Z kolei Olga Krzyżanowska zaznaczyła, że „konieczne jest rozmawianie z ludźmi, którzy myślą inaczej, którzy nam się nie podobają”. „Podzielić Polskę jest łatwo. Zbudować Polskę, przyzwoitą, mądrą jest naprawdę trudno” – mówiła.
Z podobnym apelem wystąpił też lider KOD-u. Kijowski. „Dzisiaj znowu musimy walczyć o solidarność w nas. Kiedy nas atakują, kiedy nas obrzucają błotem, kiedy nam odmawiają prawa do bycia na ulicy, kiedy nam odmawiają prawa do polskiej flagi, w nas rodzi się sprzeciw, chcielibyśmy ich wykluczyć z naszego życia, ale nie tak powstawała +Solidarność+. Solidarność to zgoda wszystkich. Nie wykluczajmy innych” – mówił Kijowski dodając: „nie odmawiamy prawa do polskości nikomu”.
Trasa marszu wiodła spod Pomorskiego Urzędu Wojewódzkiego na Plac Solidarności, gdzie miały miejsce wystąpienia. Policja oceniła, że w marszu wzięło udział około dwóch tysięcy osób. Na czele manifestacji jechało ponad 20 motocykli. Wielu uczestników niosło transparenty z hasłami, wśród których znalazły się m.in. „Dość dyktatury” czy „Wolności oddać nie umiem”. Skandowano też hasła „Dość dyktatury, więcej kultury” czy ”Jarosław, Polskę zostaw”. Uczestnicy marszu nieśli też długą, co najmniej kilkunastometrową biało-czerwoną flagę.
28 sierpnia podczas uroczystości pogrzebowych działaczy AK Danuty "Inki" Siedzikówny i Feliksa "Zagończyka" Selmanowicza przed Bazyliką Mariacką w Gdańsku pojawiła się kilkunastoosobowa grupa działaczy KOD z Kijowskim i Szumełdą na czele. Doszło do przepychanek z innymi zgromadzonymi tam osobami, które wznosiły m.in. okrzyki: "Precz z komuną", "Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę". KOD-owcy opuścili plac przed świątynią w eskorcie policjantów.
W opinii premier Beaty Szydło KOD na pogrzebie "Inki" i "Zagończyka" chciał zamanifestować swoją działalność polityczną. „Źle się stało, że doszło do takiego zamieszania" – oceniła premier. Według niej - "to była prowokacja".
Również zdaniem ministra spraw wewnętrznych i administracji Mariusza Błaszczaka działacze KOD-u mieli intencje zakłócenia uroczystości. Szef resortu nazwał ich działania prowokacją polityczną.
Dzień po incydencie Szumełda złożył w gdańskiej prokuraturze zawiadomienie. W rozmowie z dziennikarzem PAP relacjonował, że został "napadnięty przez grupę ok. 30 faszystów z Młodzieży Wszechpolskiej i ONR". W jego opinii doszło m.in. do "naruszenia nietykalności osobistej, lżenia, poniżania oraz uniemożliwienia uczestnictwa w uroczystościach państwowych i nabożeństwie".
W środę przedstawiciel ONR Robert Bąkiewicz poinformowali z kolei o złożeniu przez tą organizację zawiadomienia o podejrzeniu popełniania przestępstwa przez Kijowskiego i Szumełdę. W zawiadomieniu wskazano na artykuł Kodeksu karnego mówiący o "złośliwym przeszkadzaniu" publicznemu wykonywaniu aktu religijnego lub pogrzebowi, za co grozi do dwóch lat pozbawienia wolności. Bąkiewicz ocenił, że niedzielny incydent był prowokacją ze strony KOD. (PAP)
aks/ dsr/