W dawnej tradycji ludowej Podkarpacia pierwszy dzień świąt - Boże Narodzenie świętowano w ciszy, z powagą, we własnym domu. Natomiast drugi - dzień św. Szczepana był radosny, gwarny i wypełniony spotkaniami towarzyskimi.
Boże Narodzenie świętowano wyłącznie w gronie najbliższej rodziny, rygorystycznie przestrzegając zakazu opuszczania domów; ograniczano się jedynie do wyjścia do kościoła. Zdaniem etnografów związane to było z wierzeniem, że tego dnia po kolędzie zaczyna chodzić sam Jezus Chrystus.
"Dlatego nie opuszczano domów. Wcześniej też niż zwykle zapalano lampy i świecono je nieraz przez całą noc, by wskazać Jezusowi drogę" – powiedział PAP etnograf Andrzej Karczmarzewski.
Tego dnia powstrzymywano się też od wykonywania nawet najbardziej podstawowych czynności. Nie wolno było gotować, nosić i pić wody, kroić chleba. Nawet czesanie się i przeglądanie w lustrze były zwyczajowo zakazane.
Obowiązywał też nakaz zachowania ciszy, spokoju i powagi. Wynikało to z przekonania, że Boże Narodzenie jest świętem tak ważnym i podniosłym, że hałasowanie w tym dniu nie przystoi, jest niegodne i zakłóciłoby świętowanie.
W związku z tym nie wolno było przesuwać stołów i ław, a w czasie rozmów ściszano głos. W niektórych domach ciszy przestrzegano do tego stopnia, że polewano wodą lub oliwą zawiasy w drzwiach, by nie skrzypiały przy otwieraniu. Ponadto dzień wcześniej przynoszono z komory odzież, aby w Boże Narodzenie nie wchodzić do niej i nie hałasować.
Nie wolno było gotować. "Jedzono zatem potrawy, które zostały z wigilijnej kolacji, ale ponieważ nie można było palić w piecu, więc tych dań nie można było też odgrzać i jedzono je na zimno" - wyjaśniła szefowa Muzeum Etnograficznego w Rzeszowie Elżbieta Dudek-Młynarska.
Zakazane było także leżenie na ławach. Chodziło o to, aby w nadchodzącym roku gospodarze mieli dużo pracy i nie mogli leniuchować. Z tego samego powodu nie można było również spać.
W niektórych wsiach Podkarpacia, np. w okolicach Kolbuszowej praktykowano obmycie się z samego rana wodą, do której wcześniej wrzucano pieniądz, kawałek opłatka i źdźbło siana z wigilijnego stołu. "Przedmioty te miały zapewnić pieniądze, gładką, czystą twarz i zdrowie" – wyjaśniła Elżbieta Dudek-Młynarska.
Z powagą i spokojem Bożego Narodzenia kontrastował nastrój drugiego dnia świąt - świętego Szczepana. Na Podkarpaciu był to dzień zabawy, odwiedzin i wróżb. Niektóre z nich miały charakter matrymonialny, podobnie jak zwyczaje andrzejkowe.
Od wczesnych godzin rannych chłopcy, nazywani "śmieciarzami", odwiedzali domy, w których mieszkały panny na wydaniu. Starali się przyjść jak najwcześniej, tak by nie zdążyły one jeszcze uprzątnąć leżącej na podłodze od wigilijnej wieczerzy słomy.
"Panna musiała się wykupić, najczęściej wódką. Aby jednak uniknąć wstydu i konieczności wręczenia okupu, dziewczęta wstawały zaraz po północy i sprzątały. Bywało, że w niedługim czasie kawaler odwiedzał ponownie dom panny, ale już jako konkurent do jej ręki" – opowiadała Elżbieta Dudek-Młynarska.
Przykry zwyczaj dotykał nielubiane dziewczęta. Kawalerowie mościli słomą ścieżki do ich chat. Ponadto, w trudno dostępnych miejscach, najczęściej na dachach lub drzewach, wieszali słomiane kukły.
"Naznaczone w ten sposób panny były pośmiewiskiem całej wsi" – wyjaśnił Andrzej Karczmarzewski.
Po porannych odwiedzinach udawano się do kościoła, aby wziąć udział w szczególnej mszy świętej. Wierni przynosili ze sobą ziarno owsa, żyta, a także bób, czy groch, i po mszy obrzucali się nim na pamiątkę ukamienowania świętego Szczepana. Elżbieta Dudek-Młynarska dodała, że obrzucanie się ziarnem miało też charakter magiczny i sprawczy – miało zapewnić urodzaj w nadchodzącym roku.
Poświęconym podczas sumy owsem gospodarze obsiewali też nieurodzajne zagony, żeby ziemia dobrze plonowała. W sadach obwiązywali drzewa słomianymi powrósłami, aby dobrze rodziły w nowym roku.
Nie zapominano też o zwierzętach. Rankiem w dniu św. Szczepana gospodarze szli z kolędą do koni, a gospodynie do bydła; dawano zwierzętom kolorowe opłatki, a także chleb i wigilijne potrawy. Krowy dostawały także czosnek, który miał je chronić przed urokami rzucanymi przez czarownice.
Elżbieta Dudek-Młynarska wspomniała też o zdumiewającym współcześnie zwyczaju z tradycji lasowiackiej - do izby wprowadzano żywego konia. Gdy zwierzę załatwiło w pomieszczeniu swoją potrzebę fizjologiczną, odczytywano to jako dobrą wróżbę - "kupę szczęścia" dla gospodarza.
Po całym dniu zabiegów magicznych, które miały sprzyjać losowi, wieczorami nadchodził czas wzajemnych odwiedzin. Oczekiwano też kolędników, którzy składali życzenia i śpiewali odpowiednią kolędę pannie, gospodyni albo gospodarzowi. Kolędnicy nie omijali żadnej, nawet najbiedniejszej zagrody.
Po wsiach chodziły zatem grupy z Herodem, kozą lub turoniem. Jeszcze w XIX wieku kolędowanie nie miało charakteru widowiskowego. Było zabiegiem o charakterze sprawczym, zapewniającym dobre urodzaje, pomyślność w gospodarstwie i powodzenie w życiu.
Cykl Godnich Świąt, który rozpoczynało światło gwiazdy pozwalające spożyć wieczerzę wigilijną, kończyło światło gwiazdy niesionej przez kolędników w wigilię Trzech Króli. W samo święto, po powrocie z kościoła, "odkurzano" poświęconym kadzidłem izby, a na drzwiach wypisywano kredą pierwsze litery imion królów, by w ten sposób zabezpieczyć dom przed złem. Tradycja ta utrzymała się do dziś.
Agnieszka Pipała(PAP)
api/pat/