Przed zderzeniem z ziemią, w kadłubie Tu-154 doszło do eksplozji, która zniszczyła samolot zabijając pasażerów - poinformowała podkomisja smoleńska. To przeciwieństwo wniosków komisji Millera, która stwierdziła, że samolot był sprawny technicznie do momentu zderzenia z brzozą.
Zarówno komisja Millera, jak i podkomisja smoleńska widzą nieprawidłowości w pracy rosyjskich kontrolerów i w wyposażeniu lotniska.
10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku w katastrofie Tu-154M zginęło 96 osób, w tym prezydent Lech Kaczyński i jego małżonka, parlamentarzyści i wojskowi dowódcy.
Badanie katastrofy smoleńskiej w Polsce przeprowadziła najpierw Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, którą kierował ówczesny szef MSWiA Jerzy Miller. Prace komisji zakończyły się opublikowaniem w lipcu 2011 r. raportu końcowego.
W poniedziałek, w 7. rocznicę tragedii, wstępne efekty swoich prac z ostatniego roku przedstawiła z kolei podkomisja do ponownego zbadania katastrofy, powołana w lutym 2016 r. przez szefa MON Antoniego Macierewicza, kierowana przez dr Wacława Berczyńskiego. Minister argumentował w poniedziałek, że obecny rząd podejmuje się na nowo zadania wyjaśnienia okoliczności katastrofy, ponieważ instytucje państwowe, które pierwotnie badały katastrofę w Smoleńsku, nie dopełniły swoich najbardziej podstawowych obowiązków, a decyzje w tej sprawie miały charakter polityczny.
W raporcie komisji Millera stwierdzono, że przyczyną katastrofy było zejście poniżej minimalnej wysokości zniżania, a w konsekwencji zderzenie samolotu z drzewami, oderwania fragmentu lewego skrzydła, co doprowadziło do utraty sterowności i zderzenia z ziemią. Komisja podkreślała, że ani rejestratory dźwięku, ani parametrów lotu nie potwierdzają tezy o wybuchu na pokładzie samolotu.
Nowa podkomisja MON doszła natomiast do wniosku, że polski Tu-154M w Smoleńsku został rozerwany eksplozjami w kadłubie, centropłacie i skrzydłach, a destrukcja lewego skrzydła rozpoczęła się jeszcze przed przelotem nad brzozą. Według podkomisji, która przeprowadziła "szereg testów z wykorzystaniem różnych materiałów wybuchowych" najbardziej prawdopodobną przyczyną eksplozji był "ładunek termobaryczny inicjujący silną falę uderzeniową". "Czy tak właśnie stało się w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 r.?" - pytała podkomisja w poniedziałek na zakończenie prezentacji dotychczasowych ustaleń.
Komisja Millera twierdzi z kolei, że - na podstawie ekspertyz i badań - jednoznacznie może stwierdzić, iż samolot był sprawny technicznie do momentu zderzenia z brzozą. W raporcie napisano, że na pokładzie samolotu nie stwierdzono obecności materiałów wybuchowych ani substancji promieniotwórczych czy środków trujących.
Oba gremia dostrzegły natomiast nieprawidłowości w pracy rosyjskich kontrolerów i w wyposażeniu lotniska.
Podkomisja Berczyńskiego oceniła, że "od samego początku zachowanie rosyjskich nawigatorów odbiegało od przyjętych standardów". Zwróciła m.in. uwagę, że choć przepisy zapewniają kontrolerom pełną autonomię działania, rozkazy wydawał im gen. Władimir Benediktow z centrum o kryptonimie "Logika" w Moskwie oraz obecny w Smoleńsku były dowódca tej bazy płk Nikołaj Krasnokutski. "Było to oczywistym złamaniem przepisów rosyjskiego prawa lotniczego" - podała podkomisja.
Zwróciła też uwagę, że trzy ośrodki decyzyjne - Moskwa, Krasnokutski i nawigatorzy - często się spierały i podejmowały sprzeczne decyzje. "Działania strony rosyjskiej w tym dniu musiały doprowadzić do katastrofy" - uważa podkomisja. Według podkomisji samoloty, które leciały do Smoleńska przed Tu-154M, były sprowadzane zgodnie z przepisami i ze starannością, zaś przy lądowaniu polskiego samolotu panował chaos.
Zdaniem podkomisji - zapewne z powodu silnego wiatru - Tu-154M nie podchodził do Smoleńska z prawidłowym kursem i po wydanej w nieprawidłowym momencie komendzie kontrolera został za późno wyprowadzony na kierunek pasa lotniska Smoleńsk-Siewiernyj."Już w tym momencie dla nawigatorów było jasne, że sytuacja samolotu będzie bardzo trudna. Problem w tym, że nie tylko nie informowali o tym załogi Tu-154M, ale kontynuowali wprowadzanie jej w błąd" - podkreślono.
Podkomisja stwierdza wprost, że kierownik systemu lądowania "oszukał" kapitana polskiego tupolewa "co do odległości wejścia na ścieżkę".
Także komisja Millera - na podstawie analizy korespondencji radiowej - doszła do wniosku, że kierownik strefy lądowania podawał błędne komendy załodze Tu-154M; zarówno wtedy, gdy samolot był powyżej ścieżki i obok kursu, jak i wtedy, gdy był poniżej ścieżki, kontrolerzy informowali załogę, że samolot jest na ścieżce i na kursie. Według komisji Millera załoga sama zorientowała się, że jest za wysoko i niebezpiecznie zwiększyła prędkość zniżania.
Podkomisja MON stwierdza z kolei, że "wiele wskazuje", iż "zadbano, by zdezorientować pilotów co do rzeczywistej wysokości" - nie zadziałała bliższa radiolatarnia, a alarm na radiowysokościomierzu odezwał się na innej wysokości niż był ustawiony.
W raporcie komisji Millera stwierdzono, że wpływ na katastrofę mogła mieć też sytuacja na lotnisku, w tym gęste zadrzewienie przed pasem startowym - co zasłaniało część lotniskowych przyrządów świetlnych i utrudniało prace sprzętu radiolokacyjnego. Stwierdzono także, że niesprawne były niektóre z lamp.
Ustalenia komisji Millera pochodzą z opublikowanego w lipcu 2011 r. raportu końcowego. Natomiast podkomisja nie zakończyła jeszcze pracy. Jej przewodniczący dr Wacław Berczyński mówił, że poniedziałkowa prezentacja (42-minutowy film) "to raczej ilustracje, niż cały pokaz badań".
Komisja Millera w swoim raporcie odnosi się do szeregu ustaleń, których prezentacja podkomisji Berczyńskiego nie dotyczyła. W raporcie Millera wskazano m.in. na błędy załogi tupolewa, jak obserwowanie przy podejściu do lądowania radiowysokościomierzy, a nie wysokościomierzy barometrycznych. Według komisji załoga nie była wystarczająco wyszkolona. Ponadto - w ocenie komisji - dowódca załogi Tu-154M był nadmiernie obciążony; tylko on posługiwał się językiem rosyjskim wystarczająco biegle, by porozumiewać się bez problemów z wieżą w Smoleńsku.
Ponadto między komisją, a podkomisją rysują się też rozbieżności dotyczące dowódcy Sił Powietrznych gen. Andrzeja Błasika, których poniedziałkowa prezentacja nie dotykała. Według komisji Millera generał był obecny w kokpicie samolotu w ostatnich minutach lotu - nie interweniował, był raczej obserwatorem wydarzeń; jego obecność była co najwyżej elementem presji pośredniej, związanej z rangą lotu.
Z kolei podkomisja Berczyńskiego jesienią 2016 r. wskazywała, że nagrania z Tu-154M na obecność Błasika w kokpicie nie wskazują. Żadna bowiem ze słuchających osób, w tym trzy osobiście znające generała, nie rozpoznała jego głosu po wysłuchaniu wszystkich dostępnych materiałów dźwiękowych, także takich, które - przekonywał Berczyński - są zacznie lepszej jakości niż te, którymi dysponowała komisja Millera. Podkomisja zaznaczała, że nic nie potwierdza żadnej formy presji na załogę ze strony generała oraz że jego ciało i ciała lotników zostały znalezione w innych sektorach.
Joanna Balcer, Rafał Lesiecki, Bożena Ławnicka (PAP)
js/ ral/ bos/