Niewielu w naszej historii redaktorów, którzy praktycznie przez całe długie życie budują jedno pismo, mimo zmiany i przekształcenia tytułów, mimo zmiany miejsc wydawania, krajów, politycznego i organizacyjnego zaplecza, wciąż w tę samą stronę, propolską pro niepodległościową, pro wspólnotową. Taką wyjątkową misję przyjął i wypełniał całe swoje życie Mieczysław Grydzewski, Żyd z pochodzenia, Polak z wyboru i formacji intelektualnej, także z własnego wyboru i autokształtowania zbudowanej.
Przez wiele lat uważano, że Grydzewski jest redaktorem niepiszącym, za to z uwagą i erudycją czytającym, kwalifikującym do druku, adiustatorem sprawnym i wymagającym. Okazało się później, że jego własne pióro, długo nie podpisane nazwiskiem, nie tylko nie ustępuje tym, których wylansował i z którymi toczył spory słowne i językami zebranych wokół pisarzy i poetów, to jego pióro własne wnikało głęboko w istotę kultury i historii Polski i dawało bezpośrednie riposty pisarzom, których sam drukował, konkurencyjnym, ale i nie szczędził starań by wejść w głąb historii Polski i literatury.
Jego własna krytyka literacka, nieco plotkarska, choć wzbogacona szczegółami dokumentacji historia literatury z przełożeniem na losy rozsianych po świecie Polaków stanowiła ważne ogniwo cementujące środowiska emigracyjne. Mirosław Supryniuk nazywa go we wstępie do wydanego właśnie zbioru Silva rerum, najpokorniejszym sługą literatury. Bez wątpienia literaturę polską, ale także w dużej mierze europejską, pochłaniał bez reszty. Polskiej służył na wiele sposobów, także wgłębiając się w karty historii, by lepiej zrozumieć i wyjaśnić różne usytuowania ośrodków emigracji, jak i sprawy polskiej w świecie na różnych etapach jej rozwoju.
Małgorzata Bartyzel: Cenili go nie tylko ludzie o poglądach i postawach mu najbliższych, a i on potrafił docenić wartość i obronić pisarzy, którzy prezentowali inne punkty widzenia, za co byli atakowani, a jednak walory literackie, śmiałość i honor kazały Grydzewskiemu chronić ich dorobek, publikować i nie uginać się pod naciskami o pełen wobec nich ostracyzm. Dotyczyło to najbardziej Józefa Mackiewicza.
Był całkowitym przeciwieństwem dzisiejszych celebrytów. Nie znosił publicznych wystąpień, imprez, „pokazywania się”, oznajmiania, a jednak to jego właśnie wszyscy znali, zabiegali o spotkanie, chwilę rozmowy, choćby okruch opinii. Cenili go nie tylko ludzie o poglądach i postawach mu najbliższych, a i on potrafił docenić wartość i obronić pisarzy, którzy prezentowali inne punkty widzenia, za co byli atakowani, a jednak walory literackie, śmiałość i honor kazały Grydzewskiemu chronić ich dorobek, publikować i nie uginać się pod naciskami o pełen wobec nich ostracyzm. Dotyczyło to najbardziej Józefa Mackiewicza.
Mieczysław Grydzewski myślał o spolszczeniu swojego nazwiska jeszcze za czasów pracy w „Skamandrze”, ale faktycznie dokonał tego dopiero po śmierci ojca. Wcześnie jednak angażował się w sprawy niepodległości Polski. Tuż przed bitwą warszawską młodzi pisarze zawiesili wydawanie miesięcznika na rzecz pracy w biurze propagandy armii polskiej. Współpracowali tam m.in. Juliusz Kaden Bandrowski, Emil Breiter, Kazimierz Wierzyński, Józef Wittlin.
Dość szybko, bo już w 1921 r. uzyskał tytuł doktora filozofii. Wkrótce z zespołu redakcyjnego młodych poetów i pisarzy wyłonił się, jako przejmujący odpowiedzialność za kształt artystyczny i przesłanie pisma. Bronił autorów, ich praw, czym narażał się nawet na procesy sądowe z konkurencją. Tę aktywność wraz ze wszystkimi konsekwencjami rozwinął jeszcze bardziej za czasów „Wiadomości Literackich” i później na emigracji. Mimo wszystko miał dużo szczęścia do pozyskiwania środków i rynku czytelniczego, w dużej mierze dzięki aktywności pomysłowości Antoniego Bormana, dzięki czemu wbrew obawom Tuwima i Lechonia nigdy nie musiał zniżać się, czy nawet doraźnie zbliżać do poziomu brukowca.
Od miesięcznika literackiego do ilustrowanego tygodnika – to było przejście ryzykowne, ale i efektowne. Tymczasem to Skamandryci po nieudanych próbach założenia własnych pism literackich skapitulowali przed Grydzewskim. Nawet Lechoń ze Słonimskim nie dźwigali długo „Cyrulika Warszawskiego”. Jedynie Iwaszkiewicz przystąpił do tytułu z zadowoleniem, że nie pochłonie go dodatkowa praca organizacyjna. Zdarzały się też ostre polemiki literatów o podłożu politycznym (np.Słonimski kontra Nowaczyński atakujący Skamandrytów).
Małgorzata Bartyzel: Skamandryci po nieudanych próbach założenia własnych pism literackich skapitulowali przed Grydzewskim. Nawet Lechoń ze Słonimskim nie dźwigali długo „Cyrulika Warszawskiego”.
Grydzewski te potyczki przyjmował z rozbawieniem, a później z perspektywy już emigracyjnej pisał o „poczciwym polskim antysemityźmie” w opozycji do nazizmu czy innych formacji zbrodniczych. W jednym z tekstów ze zbioru Silva rerum przypomina historię polskich Żydów i stawia w opozycji litwaków, którzy najbardziej zaszkodzili relacjom Polaków z Żydami. Udowadnia jednak tezę, że antysemityzm w Polsce nigdy nie miał podłoża etnicznego, najczęściej zaś gospodarcze. Mimo wszystko bierze w obronę obydwie strony nie tyle konfliktu co dookreślanych tożsamości.
To, co dawało „Wiadomościom Literackim” i im późniejszym emigracyjnym kontynuacjom dużą siłę przebicia, było dla wielu przedmiotem sporu i ataków czyli liberalizm i eklektyzm.
W czasie okupacji trafił najpierw do Paryża, który znał z okresu dwudziestolecia i który lubił. Redagując „Wiadomości Polskie” mieszkał u Lechonia. Musiał przyjąć pewne ograniczenia tematyczne związane z sytuacją wojenną, z drugiej strony poszerzać krąg współpracowników. Liczyła się jakość artykułu, obyczajność, niepodległościowość i nie mogły być to teksty antyreligijne. Choć sam nie był człowiekiem religijnym zdawał sobie sprawę z wagi religii cementującej wspólnotę obyczajowo i moralnie.
Do „Wiadomości Polskich” pisało większość rozproszonych po świecie współpracowników „Wiadomości Literackich”, z wyjątkiem tych, którzy pozostali w kraju, znaleźli się w więzieniach bądź zostali zesłani. Tych skazańców starał się wspomagać organizując dla nich paczki.
Kolejny etap Londyński wydawał się początkowo krótkim przystankiem, a okazał się drogą docelową. W Londynie niewiele było śladów kultury polskiej, brak biblioteki polskiej, którą dopiero zaczął tworzyć wykorzystując zrazu dodatek do „Wiadomości” do elementarnej prezentacji literatury polskiej. Grydzewski znał angielski, ale Londyn mimo dużego już grona Polaków jawił mu się długo obcy. Najwybitniejsze dzieła polskiej klasyki literackiej można było znaleźć jedynie w bibliotece British Museum, która to biblioteka stanie się dla niego niemal drugim domem, biurem, redakcją.
Pojawiły się za to problemy ze względu na obowiązującą polską cenzurę. Dotacje rządowe sprawiały, że nie można było jej pominąć, a we wszystkich sprawach wątpliwych tak On jak i inni redaktorzy byli zobligowani kierować się do ministra informacji i dokumentacji. Dla liberała, który jak mniemał, miał poczucie odpowiedzialności za Polskę i ogromny dorobek, był to cios prowadzący do konfliktu. Konflikt ten nasilił się w związku ze sporem o Rosję, pogorszył tym samym relację z gen. Sikorskim, aż w końcu rząd wycofał się z dotacji, narzucił cenzurę i ograniczył dostęp do „Wiadomości Polskich” poza Wielką Brytanią. Były przypadki ukazania się tygodnika z białymi plamami (np. po odkryciu grobów w Katyniu) bowiem Grydzewski nie zgodził się na skróty cenzorskie. Ostatni numer ukazał się w lutym 1944 r.
Małgorzata Bartyzel: Jest bardzo prawdopodobne, że niemożliwość współpracy Giedroycia z Grydzewskim spowodowała powołanie Instytutu Literackiego w Paryżu i wydawanie „Kultury”.
Po wojnie postanowił pozostać na emigracji. Dopiero w kwietniu 1946 r. udało mu się na nowo wydać „Wiadomości”. Wcześniej pod auspicjami 2. Korpusu w Rzymie Jerzy Giedroyć podjął próbę wspólnego wydawania pisma. Jest bardzo prawdopodobne, że niemożliwość współpracy z Grydzewskim spowodowała powołanie Instytutu Literackiego w Paryżu i wydawanie „Kultury”.
Obaj redaktorzy poszli odmiennymi drogami i inne mieli otoczenie, odbiorców i oczekiwania. Nie szczędzili też sobie uszczypliwości i poważnych polemik. Grydzewski był nastawiony na odbiorcę emigracyjnego, zaś Giedroyć – krajowego. Różne też były ich oceny pisarstwa, twórczości i postaw pisarzy. Grydzewski potrafił wręcz naigrywać się z nowych wierszy Tuwima, z którym przez lata współpracował, krytykował go za zbyt rozległy koniunkturalizm, który odebrał mu talent. Nie był także wielbicielem Miłosza, za jego postawę tuż po wojnie.
Silva rerum to zbiór artykułów i szkiców z wielu lat, pełen informacji, plotek i ocen dotyczących najwybitniejszych twórców i emigrantów polskich, smakowicie opisanych anegdot i poważnych analiz.
Warto zaprosić do lektury.
Małgorzata Bartyzel
Mieczysław Grydzewski Silva rerum, wybór Jerzy B. Wójcik, Mirosław A. Supryniuk, Warszawa 2014