Prawdopodobnie najważniejszy saksofonista w historii muzyki jazzowej, John Coltrane - autor takich albumów jak "A Love Supreme", "Giant Steps", "Blue Train" czy "My Favorite Things" - zmarł 50 lat temu, 17 lipca 1967 r.
7 maja 1967 r. John Coltrane wyszedł na scenę Famous Ballroom przy North Charles Street w Baltimore, by zagrać - jak się miało okazać - swój ostatni koncert. Carole Steiner, pisząca recenzję koncertu dla Left Bank Jazz Society, donosiła, że na widowni znaleźli się studenci, snobujący się na słuchanie jazzu, profesorowie muzycznych akademii, odświętnie ubrane gospodynie domowe i rewolucyjnie nastawieni członkowie partii Czarnych Panter, którzy w saksofoniście widzieli proroka nowego światowego ładu i "towarzysza broni". Jesse Kornbluth, fan talentu Coltrane'a, również był na widowni. "Tamtego dnia doznałem wielkiego przebudzenia, po którym nic już nie było takie samo. Mógłbym powiedzieć, że zobaczyłem Boga" - wspominał.
Coltrane zmarł dwa miesiące później, na raka wątroby. O jego chorobie nie wiedział żaden z jego współpracowników, nikt ze "świata jazzu". Miał 40 lat.
"Trane jest ojcem, Pharoah synem, a ja jestem duchem świętym" - mawiał Albert Ayler, jeden z coltrane'owskich spadkobierców, jeden z najważniejszych głosów amerykańskiej awangardy jazzowej i bliski przyjaciel Coltrane'a, podkreślając znaczenie i wpływ jaki saksofonista miał na kolejne pokolenia muzyków jazzowych.
Saksofonista przerzucił "pomost" między jazzową tradycją - grywał za plecami Charliego Parkera i Dizzy'ego Gillespiego, współtworzył wielkie zespoły Milesa Davisa i Monka, a także samą tradycję hard-bopu i jazzu modalnego - a nowoczesnością, free-jazzem, rozbijającym w proch bopowe idiomy, szukającym w muzyce nie melodii, a całkowitego wyzwolenia się od ograniczeń i teorii muzyki Zachodu.
Estetycznego - i duchowego - "przejścia" do muzyki wyzwolonej Coltrane dokonał w 1965 r. w albumie "Ascension", kolektywnej improwizacji, odpowiedzi na album "Free Jazz" Ornette'a Colemana z roku 1961, który w opinii wielu historyków gatunku wyznacza narodziny "nowej muzyki". Coltrane, zafascynowany możliwościami, jakie przyniosło odrzucenie skostniałej tradycji bopowej, zaczął traktować muzykę jako misję, drogę do zbawienia. "Zamierzam zostać świętym" - żartował w wywiadzie, krótko przed śmiercią.
Wielka zmiana, jaka zaszła w jego sztuce, związana była z decyzją Coltrane'a o rzuceniu heroiny. Przez narkotyki został wyrzucony z zespołu Milesa Davisa, który nie mógł zgodzić się na niesubordynację swoich podwładnych. Z Davisem Coltrane zagrał w takich albumach jak "Kind of Blue", "Milestones" czy "Round About Midnight". Jednocześnie saksofonista pracował na własną rękę, nagrywając takie "kamienie milowe" muzyki jazzowej jak "Giant Steps" czy "Blue Train".
W 1960 r. stanął na czele własnego zespołu, z pianistą McCoyem Tynerem, kontrabasistą Jimmym Garrisonem i perkusistą Elvinem Jonesem. Z tym zespołem coraz śmielej odchodził od przyjętej wykładni jazzu, zagłębiając się w wielominutowe improwizacje, eksplorując wszelkie możliwości harmoniczne, jakie niosła kompozycja. Utwory przestawały przypominać piosenki, zamieniając się w medytacje, często związane z refleksją religijną czy społeczną, jak w przypadku "Alabamy", napisanej w reakcji na atak Ku Klux Klanu na "czarny" kościół w Birmingham w stanie Alabama.
Coltrane zajął miejsce Charliego Parkera w jazzowym Panteonie; stał się idolem nastolatków, którzy - jak biały Dave Liebman - ściągali do klubów, by dostąpić zaszczytu podziwiania bóstwa. Coltrane był autorytetem również, gdy szło o rzucanie "jazzowego życia", hulaszczego, wypełnionego używkami. Wyrzucony przez Davisa za heroinę, Coltrane zdecydował się rzucić narkotyk "na zimno". Saksofonista Jackie McLean wspominał: "Rzucał na oczach nas wszystkich. Przychodził do klubu na robotę, nieumyty i w brudnych ubraniach, po całej nocy spędzonej na mękach. Wchodził na scenę i słychać było jak dochodzi do sił, jak zmienia się jego brzmienie".
Zmieniła się także jego muzyka. Być może największym dziełem Johna Coltrane'a jest, wydany w 1964 r. album "A Love Supreme", muzyczne wyznanie miłości do stwórcy. Jak tłumaczył, w 1957 r. - podczas rzucania heroiny - doświadczył duchowego przebudzenia. Poświęcał się już tylko doskonaleniu gry - gry na boską chwałę. "Wierzę we wszystkie religie" - deklarował w notce, dołączonej do albumu "Meditations". Potrafił spędzać godziny na ćwiczeniach, siedząc zamknięty w hotelowym pokoju, często już chwilę po zejściu ze sceny. Tylko raz kwartet Coltrane'a wykonał "A Love Supreme" na żywo.
Dalsza część muzycznej twórczości saksofonisty to odrzucenie resztek tradycji, jakie pobrzmiewają jeszcze na "A Love Supreme". Zmienił także swój zespół - akompaniowali mu Sanders, pianistka Alice Coltrane i perkusista Rashied Ali; wspólnie tworzyli muzykę radykalną, zdradzająca wpływy muzyki free-jazzowców Alberta Aylera, Ornette'a Colemana i Cecila Taylora. Dla nich poparcie Coltrane'a było motywacją, dawało odwagę do dalszych eksperymentów, mimo nieprzychylności muzycznego środowiska i prasy.
Coltrane umarł w szpitalu na Long Island, 17 lipca 1967 r. Na jego pogrzebie zagrali Ayler i Coleman. (PAP)
pj/ aszw/