Historię córek Zygmunta Starego i losy XVI-wiecznego Krakowa z perspektywy żyjących tam kobiet o różnym statusie społecznym można poznać dzięki nowej książce Anny Brzezińskiej "Córki Wawelu". Chciałam pokazać ten Kraków tak, jakbym tam naprawę była - mówi pisarka.
"Z wykształcenia jestem historykiem średniowiecza, a Jagiellonowie to moja podstawowa specjalizacja. Ta książka to w pewnym sensie spłata zaciągniętego długu, bo napisałam dwie magisterki o Jagiellonkach - jedną w Polsce, drugą na Węgrzech. I zaczęłam pisać po angielsku doktorat właśnie dokładnie o tym, o czym jest książka. Inspirowałam się tam głównie Tudorami, którzy stawali przed podobnymi wyzwaniami jak Jagiellonowie, choć przyjmowali zupełnie inne rozwiązania. Później jednak wciągnęło mnie pisanie książek fantastycznych i porzuciłam ten temat na dłużej" - opowiadała PAP Anna Brzezińska.
Jak zaznaczyła, w książce "Córki Wawelu" postanowiła powrócić od Jagiellonów i ukazać fragment losów rodu i historię tamtego okresu "oczyma kobiet", ponieważ to o wiele mniej poznana perspektywa. "+Odkrycie+ historii kobiecej to właściwie dopiero XX w. Ale jeszcze u naszych wielkich popularyzatorów np. Pawła Jasienicy widać pogląd, że historia prawdziwa to historia polityczna. A przecież większość naszego życia to historia prywatna, społeczna. I uznałam, że jednak o ówczesnym kobiecym świecie, tak innym od naszego, trzeba napisać przez pryzmat wartości tamtego okresu. Życie tych kobiet to była praca, pobożność i cnota rozumiane jako obowiązek osobisty i tworzenie wzoru do naśladowania oraz oczywiście sfera rodzinna. Podstawowym obowiązkiem królowej było cnotliwe życie i urodzenie następcy tronu. Te dwie sfery bardzo się ze sobą łączyły, bo tylko osobista cnota królowej gwarantowała legalne pochodzenie dziecka" - mówiła.
Anna Brzezińska:"Odkrycie" historii kobiecej to właściwie dopiero XX w. Ale jeszcze u naszych wielkich popularyzatorów np. Pawła Jasienicy widać pogląd, że historia prawdziwa to historia polityczna. A przecież większość naszego życia to historia prywatna, społeczna. I uznałam, że jednak o ówczesnym kobiecym świecie, tak innym od naszego, trzeba napisać przez pryzmat wartości tamtego okresu.
W jej ocenie z książki wyłania się znacznie bogatszy obraz ówczesnych kobiet od tego, który możemy poznać z kart podręczników szkolnych. "Bo opowiadający o codziennym życiu. To przede wszystkim obraz ogromnej różnorodności i niejednoznaczności tego świata. Wiele czynności, które nam się obecnie wydają prywatne, wtedy takimi nie były. Wiele rzeczy miało sankcję religijną. Teraz bardziej żyjemy w doczesności, kiedyś bardziej żyto ku wieczności. Dawny świat kobiet był znacznie mniej publiczny. Uważano, że ich naturalną sferą działalności jest dom i rodzina" - relacjonowała pisarka.
"Więc nie możemy oceniać tamtego okresu przez pryzmat współczesnych wartości. Większość ówczesnych kobiet żyła właśnie w tej historii domowej i jest ważne jak się modliły, czego uczyły, dlaczego inaczej uczono dziewczęta, inaczej chłopców. Także przedmioty je otaczające zawierały pewne opowieści. Kiedy zajdziemy na Wawel nad drzwiami komnat znajdziemy sentencje łacińskie. Dla współczesnych one pozostają +nieme+, inaczej dla ówczesnych. Król Zygmunt Stary znał Biblię na wyrywki, obecnie jej znajomość jest znikoma. To dramat, bo odcinając rzeczy związane z konfesją będzie nam ciężko rozumieć własną kulturę. I moje Jagiellonki żyły w świecie będącym mieszaniną wyobrażeń chrześcijańskich, antycznych i rodzącej się kultury narodowej" - podkreśliła.
Zaznaczyła, że wówczas życie było dużo bardziej publiczne niż obecnie. "Rodzina królewska była tu w szczególnej sytuacji, bo właściwie nigdy nie byli sami. Kiedy rodziła się mała Jagiellonka jej mama szła do kaplicy pomodlić się i uzyskać błogosławieństwo, bo poród był wtedy wydarzeniem niebezpiecznym, mógł się zakończyć śmiercią. Potem królowa udawała się do komnaty porodowej, gdzie towarzyszyły jej wybrane damy i akuszerki. Mała królewna rodziła się w przestrzeni, z której mężczyźni byli wyłączeni, bo do komnaty porodowej, w której królowa spędzi potem kilka tygodni, nie mieli wstępu. Samo dziecko praktycznie od razu trafiało w ramiona mamki wynajętej do karmienia. I tu pojawia się często wniosek, że królowa nie kochała swoich dzieci. Co nie było prawdą, bo ówczesne oczekiwania wobec wysoko urodzonych kobiet dotyczyły raczej tego, że zachowają dla dzieci nieuszczuploną dobrą sławę rodziny i jej dziedzictwo" - powiedziała pisarka.
Jak wyjaśniła, główna bohaterka książki karlica Dosia jest postacią autentyczną, a wprowadzenie bohaterki pochodzącej z plebsu pozwalało jej trochę inaczej opisać dwór królewski, nie tylko przez pryzmat wysoko urodzonych. "Dosia istniała i musiała być na tyle ulubioną karlicą królewny Katarzyny, że została przez nią zabrana najpierw do Finlandii, potem do Szwecji, kiedy królewna wyszła za mąż. Zresztą często się wówczas zdarzało, że wśród fraucymeru królowej były karlice. Co było o tyle ciekawe, że wtedy karłów nie uznawano do końca za ludzi, uważano za głupich. Natomiast ta karlica musiała być bardzo bystra. Służyła bowiem królewnie trochę jako sekretarka, bo pisywała listy do innych Jagiellonek. I być może było tak, że należąc do dworu, ale nie do szlachetnego rodu mogła te listy wysyłać mniej oficjalnie i pisać rzeczy, których królewna nie mogła" - mówiła.
Pisarka podkreśliła, że o ile nie zachowało się zbyt wiele źródeł autobiograficznych autorstwa kobiet z XVI w., to akurat córki Zygmunta Starego były świetnymi epistolografkami. "Pisały do siebie mnóstwo listów, kiedy już stały się dorosłe i rozjechały po świecie. Nawet wysyłały przepisy kulinarne. Pozwalały sobie nawet w tej korespondencji na bardziej osobiste zwierzenia, obserwacje. Można je dzięki tym listom zobaczyć od takiej bardziej prywatnej strony" - zauważyła.
"Dosia jako osoba z plebsu mogła się poruszać trochę w poprzek warstw społecznych. Królową obowiązywał ceremoniał, szlachetnie urodzone panny musiały się troszczyć o reputację. Natomiast karlica mogła się dużo swobodniej poruszać, dlatego była użyteczna dla królowej. Historia pochodzenia Dosi to oczywiście fikcja, ale nie jest wymyślona sama sytuacja społeczna. Bo często myśląc o przeszłości zapominamy o rzeszach dziewcząt z plebsu, które też tę przeszłość zbudowały. I chciałam napisać jak wyglądał ten Kraków, który nie mieścił się wyłącznie na Wawelu, ale ten widziany z perspektywy służących dzień po dniu budujących renesansową chwałę miasta. Często pochodziły z podkrakowskich wsi, szły na służbę i różnie się im działo. Ale nie wszystkie były źle traktowane, czasem wręcz +wrastały+ w rodzinę" - opowiadała Brzezińska.
Przyznała, że równocześnie w aktach sądowych pozostały ślady okrucieństwa wobec nich. "XVI w. jest epoką, kiedy zmienia się nastawienie do seksualności. W średniowieczu dominowała doktryna, że co prawda nierząd jest zły, ale lepiej mieć go pod kontrolą. To się w XVI w. zaczyna powoli zmieniać. Zamtuzy i łaźnie miejskie, które były także takimi miejscami rozrywki zaczynają być zamykane. I jest teoria, że wtedy funkcję półoficjalnego nierządu przejęły służące. W odbiorze społecznym w obrębie domostwa były to kobiety seksualnie +dostępne+. I często zdarzało się, że takie dziewczyny ze wsi przychodziły na służbę do miasta, tam mniej lub bardziej dobrowolnie zachodziły w ciążę i kończyły na bruku" - powiedziała.
Pisarka podkreśliła, że o ile nie zachowało się zbyt wiele źródeł autobiograficznych autorstwa kobiet z XVI w., to akurat córki Zygmunta Starego były świetnymi epistolografkami. "Pisały do siebie mnóstwo listów, kiedy już stały się dorosłe i rozjechały po świecie. Nawet wysyłały przepisy kulinarne. Pozwalały sobie nawet w tej korespondencji na bardziej osobiste zwierzenia, obserwacje. Można je dzięki tym listom zobaczyć od takiej bardziej prywatnej strony" - zauważyła.
"Książka to splot faktów i tej części fabularnej, ale nawet ona jest dość mocno oparta na źródłach, choć oczywiście niektóre rzeczy musiałam sobie wyobrazić. Wymyśliłam przede wszystkim Dosię, bo to postać, której do pewnego momentu nie ma w źródłach. Natomiast samo wychowanie królewskich dzieci, podróże królewskiej rodziny i te etapy życia kobiety są starannie rekonstruowane na podstawie źródeł. To była więc praca ze źródłami i opracowaniami" - zaakcentowała pisarka.
Jak dodała, pisanie książki trwało dwa lata. "Ale o samych Jagiellonach czytam od lat. Naprawdę lubię tę epokę, a najlepiej znam się na córkach Zygmunta Starego, o których tak mało się wie, a to niezmiernie ciekawe postacie. Chciałabym, żeby czytelnik miał poczucie, że przeszłość jest ciekawą krainą, w której ludzie tak samo jak my chcieli być szczęśliwi, kochani, przyzwoici, ale zdarzało się, że odmiennie od nas to rozumieli. I chyba chciałabym, żebyśmy myśląc o przeszłości starali się chwytać te różnice i podobieństwa i rozumieć dlaczego przeszłość ukształtowała nas takimi jakimi jesteśmy. Chciałam też pokazać jak przeszłość zmienia się w historię i w legendę. Jak życie prawdziwej Jagiellońskiej rodziny i okres tej krótkiej świetności Wawelu stał się dla nas takim wspomnieniem minionej chwały. Chciałam pokazać ten Kraków tak, jakbym tam naprawdę była" - podsumowała Brzezińska.
Anna Kondek-Dyoniziak (PAP)
akn/ agz/