Dziedzictwo protestantyzmu d. Rzeczpospolitej w dużym stopniu nie przetrwało do naszych czasów, ale nie dlatego, że reformacja odniosła porażkę, ale dlatego, że te obszary zostały wielokrotnie politycznie przeorane - mówi dr Maciej Ptaszyński z Instytutu Historycznego UW.
PAP: W tym roku obchodzimy 500-lecie reformacji. Kiedy i jak protestantyzm dotarł na tereny Rzeczypospolitej?
Dr Maciej Ptaszyński: Droga protestantyzmu do Rzeczypospolitej była długa i skomplikowana. Pierwsze wieści o reformacji dotarły zaraz po wystąpieniu Marcina Lutra, czyli na przełomie 1517 i 1518 r.
We wczesnych latach 20. w wielkich miastach Prus Królewskich, np. w Gdańsku, ukazują się pierwsze druki luterańskie. Znacznie więcej książek jest importowanych niż drukowanych w Polsce. W korespondencji z lat 20. i 30., co prawda, jest mowa o tym, że druki protestanckie są przywożone do Polski całymi beczkami. Nie oznacza to ogromnej liczby, gdyż wówczas książki bardzo często były przywożone w beczkach. Była to po prostu wygodna forma transportu; to do odbiorcy książki należało jej oprawienie. Wzmianki takie świadczą, że druki docierały i hierarchowie kościelni doskonale o tym wiedzieli.
Drugą ważną drogą komunikacji między centrami europejskiej reformacji a Polską była edukacja. Studenci polscy od średniowiecza podróżowali po Europie zachodniej. W XVI w. trafiali również do tych uniwersytetów, które wówczas stawały się rozsadnikiem myśli reformacyjnej, czyli przede wszystkim do Wittenbergii. Gdy król szeregiem edyktów, opublikowanych w latach 1535-1540, zakazał podróży do Wittenbergii, wówczas polemiści katoliccy skarżyli się, że studenci podróżują do Lipska, czyli do uczelni, w katolickiej części Saksonii – tam wpisują się na uniwersytet, po czym podróżują do Wittenbergii, żeby spotkać Marcina Lutra.
Również zwykli podróżnicy ocierali się we wczesnych latach 20. o centra reformacji. W 1523 r. do Wittenbergii trafił Jan Dantyszek – słynny dyplomata, poeta, humanista, znajomy Erazma z Rotterdamu, który później został biskupem warmińskim. Napisał wówczas do biskupa krakowskiego: „Kto nie widział Lutra w Wittenberdze i papieża w Rzymie, nic nie widział”. Była to po prostu atrakcja – ludzi przyciągała nie tylko myśl reformacyjna, ale ciekawość świata, ciekawość tego, co nowego się dzieje w Europie.
Ostatnią drogą komunikacji między Europą zachodnią a Polską byli wędrowni kaznodzieje, którzy przemierzali całość Rzeczpospolitej. Ich najwyraźniejsze ślady znajdujemy na wybrzeżach Morza Bałtyckiego. Ci kaznodzieje od 1522/1523 r. pojawiają się w Gdańsku, Elblągu, również w Toruniu. Trafiają dalej do Prus Książęcych, gdzie wkrótce mistrz zakonu zrzuci suknię zakonną i ogłosi swoje państwo nie tylko świeckim księstwem, ale również luterańskim.
PAP: Reformacja to nie tylko luteranizm. Jakie inne wyznania protestanckie pojawiają się w Rzeczypospolitej?
Dr Maciej Ptaszyński: To pytanie pokazuje różnice między reformacją a protestantyzmem. Reformacja to właściwie szereg wystąpień różnych duchownych, teologów, ale również humanistów, którzy wytykali błędy starego Kościoła i wskazywali drogi naprawy. Do dwóch najważniejszych myślicieli, oprócz Lutra, należeli w jego otoczeniu w Wittenberdze Filip Melanchton – humanista i osoba świecka, a w Szwajcarii Ulrich Zwingli, działający głównie w Zurychu w latach 20. Później do tego grona dołączy również Jan Kalwin, który osiądzie w Genewie.
Napotykamy to na pewnie paradoks, bo te prądy zarówno z Rzeszy, jak i ze Szwajcarii docierały do Polski równolegle. Jednak wszystkie te ruchy są określane jako luteranizm. Katoliccy polemiści już w latach 20. uznali, że każde odsunięcie się od myśli Rzymu i każde wystąpienie przeciw Rzymowi będą określali mianem luteranizmu, i to Lutra uznają za głównego oponenta.
W latach 20. mamy świadectwa, że do Polski trafiają również pojedyncze pisma Ulricha Zwingliego. Od lat 40. bardzo silnie dociera myśl Jana Kalwina, który w 1549 r. napisał list do Zygmunta Augusta, dedykował również szereg swoich prac królowi, jak i innym polskim możnowładcom. Do Polski przenikał zatem cały szereg wyznań protestanckich.
Dotykamy tu delikatnej różnicy między reformacją, czyli okresem „burzy i naporu”, a okresem konsolidacji, formowania się wyznań. Ten okres rozpoczyna się w dziejach Europy ok. 1530 r., kiedy luteranie przygotowują swoje pierwsze wyznanie wiary – Konfesję Augsburską, której spisanie i wręczenie cesarzowi stanie się wzorem dla wszystkich innych wyznań, jak należy walczyć o równouprawnienie i wewnętrzną konsolidację. Od 1530 r. sytuacja w Europie zmienia się w tym sensie, że wyłaniają się poszczególne konfesje i wszystkie te konfesje trafiają do Rzeczpospolitej.
Po 1550 r., już po śmierci Marcina Lutra (†1546), zdecydowaną przewagę zyskują wyznania reformowane, zwane często kalwinizmem od imienia Jana Kalwina, ale reprezentowane także przez innych wybitnych teologów jak Henryk Bullinger, współpracownik i następca nieżyjącego już Zwingliego. Kalwin i Bullinger prowadzili wówczas wspólnie bardzo spójną kampanię oddziaływania na polskie elity. Pisali dziesiątki listów do polskich możnowładców, również do króla i jego najbliższego otoczenia, namawiając ich na otwartą konwersję i opowiedzenie się po stronie wyznania reformowanego.
Napotykamy to na pewnie paradoks, bo te prądy zarówno z Rzeszy, jak i ze Szwajcarii docierały do Polski równolegle. Jednak wszystkie te ruchy są określane jako luteranizm. Katoliccy polemiści już w latach 20. uznali, że każde odsunięcie się od myśli Rzymu i każde wystąpienie przeciw Rzymowi będą określali mianem luteranizmu, i to Lutra uznają za głównego oponenta - mówi dr Maciej Ptaszyński.
PAP: Jakie grupy były najbardziej otwarte na przyjęcie nowego wyznania?
Dr Maciej Ptaszyński: Zainteresowanie grup społecznych ideami reformacyjnymi ulegało wówczas bardzo dynamicznym zmianom. Również nie wszystkie grupy udokumentowały swoje fascynacje nowymi ideami. W latach 20. i 30. byli to przede wszystkim duchowni. Wędrowni kaznodzieje, którzy byli wówczas powszechnie określani mianem luteranów, wcześniej byli zazwyczaj duchownymi katolickimi. Był to niższy kler, który był zwykle źle opłacany, a jednocześnie na tyle wykształcony, aby móc dotrzeć do myśli luterańskiej czy do myśli protestanckiej w ogóle.
Drugą grupą są humaniści, którzy są bardzo zainteresowani nowinkami, również teologicznymi. Interesuje ich odczytywanie Pisma w jego oryginalnych językach. Dyskutują na temat tego, co naprawdę jest napisane w Piśmie.
Grupa, której zainteresowanie reformacją jest bardzo wyraźne w latach 30. i 40., to wyżsi hierarchowie katoliccy. Przeciw biskupom stopniowo coraz częściej formułowane są oskarżenia o herezję. Na synodzie piotrkowskim w 1551 r. odbyło się formalne przesłuchanie arcybiskupa i czterech ważnych biskupów. Wszystkim stawiany był zarzut ulegania herezji luterańskiej oraz posiadania druków heretyckich. Co więcej, w Piotrkowie oni przyznali nawet, że mają te druki i że je czytywali. Niektórzy usprawiedliwiali się, że posiadają je tylko dlatego, aby móc odeprzeć argumenty heretyków. Jeden z oskarżonych, biskup kamieniecki, Leonard Słończewski, posiadał nawet druk z odręczną dedykacją Marcina Lutra. Była to więc grupa, która ma zarówno predyspozycje intelektualne, jak i jest warunki materialne, aby dotrzeć do luterańskich idei. Ponadto zbiorowość ta była otwarta na pewne idee zawarte w tezach Lutra, mianowicie krytykę nadużyć w Kościele. Zainteresowanie reformą Kościoła niekoniecznie oznaczało chęć odłączenia od Kościoła katolickiego, lecz – znacznie częściej - chęć podjęcia naprawy błędów, które możemy usłyszeć w krytyce Marcina Lutra.
Ostatnią grupą jest szlachta, która w połowie XVI w. masowo interesuje się nowymi wyznaniami.
PAP: Gdzie na terenach Rzeczypospolitej działały ośrodki protestantyzmu? Co decydowało o wyborze danego miejsca?
Dr Maciej Ptaszyński: Protestanci, o których mówimy, to zazwyczaj nie są imigranci przybyli do Polski, lecz po prostu mieszkańcy polscy, którzy decydują się na opowiedzenie po stronie wyznań protestanckich.
Początkowo te zamiany mają bardzo symboliczny charakter, ale jednocześnie bardzo prosty. Gdy przychodzi kaznodzieja i zaczyna rozdawać Eucharystię pod dwiema postaciami, czyli również podawać kielich wiernym, wiadomo w latach 20.-30., że to jest właśnie gmina luterańska. Drugą rzeczą było stopniowe spolszczanie liturgii. To były gesty symboliczne, które pokazywały wówczas, że gmina jest już „po drugiej stronie”. Cała teologiczna podstawa ruchu nie była istotna, przez wiernych była rzadko dostrzegana czy recypowana.
W latach 20. ośrodkami szerzenia się protestantyzmu były oczywiście miasta, a przede wszystkim niemieckojęzyczne wielkie miasta Prus Królewskich, Gdańsk, Toruń i Elbląg. Fakt, że były one niemieckojęzyczne, ułatwiał docieranie druków z Rzeszy. Po drugie, ich rozmiar i zamożność sprawiały, że były odporne na wszelkie ingerencje z zewnątrz, zwłaszcza biskupów. Biskupi, którym podlegały owe duże miasta, –– mogli oczywiście wizytować swoje diecezje, ale niewiele mogli zdziałać bez współpracy z władzami miejskimi, na co byli skazani przy negocjowaniu ewentualnych porozumień czy kroków.
We wczesnych latach 20. obserwujemy wyraźną ewolucję w kierunku myśli i nauki luterańskiej w miastach pomorskich. Gdańsk w 1525 r. próbował oficjalnie wprowadzić naukę luterańską. Ta próba wiązała się też z rozruchami wewnątrzmiejskimi, z wymianą elity miejskiej – usunięto starych burmistrzów i powołano nowych, zmieniono skład rady miejskiej, ustanowiono Trzeci Ordynek, jako nową instytucję reprezentacji obywatelskiej. Był to rodzaj buntu społecznego, który sprowokował reakcję króla. W 1526 r. Zygmunt Stary udał się do Gdańska, nakazał uwięzić inicjatorów tego ruchu, stracić trzynaście najbardziej zaangażowanych osób. Ponad sto osób skazano na banicję, a bardzo wielu zostało uwięzionych przez króla i biskupów. Był to jasny sygnał, że miasto posunęło się za daleko. Po 1526 r. przez kolejne 20 lat protestantyzm pozostaje w ukryciu.
Stopniowo w latach 30. skłaniają się ku luteranizmowi główni przywódcy szlacheccy i w swoich dobrach zaczynają przyjmować kaznodziejów. Jednak do końca panowania Zygmunta Starego, czyli do 1548 r., jest to ruch podskórny.
Co pewien czas pojawiają się oskarżenia biskupów przeciwko heretyckim kaznodziejom. Czasem także któryś z kaznodziejów jest wezwany przez sąd biskupi i musi się tam usprawiedliwiać. W najgorszym przypadku jest zobowiązany złożyć przysięgę, że nie ma nic wspólnego z nową nauką, a następnie może spokojnie wrócić do swoich wierntych. Kilka osób zostało wygnanych, ale to były pojedyncze przypadki.
PAP: Dlaczego w miastach protestantyzm przyjął formę luteranizmu, natomiast wśród szlachty kalwinizmu?
Dr Maciej Ptaszyński: Wizja, jakoby miasta były luterańskie, a szlachta była kalwinistyczna, jest zbyt prosta. To uproszczenie sięgające korzeniami XIX w., gdy z wielu względów twierdzono, że luteranizm jest wiarą mieszczan. Może uważano, że skoro Luter był prostego pochodzenia, to i wyznanie luterańskie musi przemawiać do ludu. Natomiast kalwinizm cieszył się opinią wiary bardziej wysublimowanej, a jako intelektualne wyznanie, był również bardziej atrakcyjny dla szlachty.
W rzeczywistości szlachta również była luterańska. Wielkopolska staje się ośrodkiem luteranizmu, ze względu na bliskość Rzeszy, a także dlatego że kilku magnatów wielkopolskich, m.in. potężny ród Górków, było bardzo silnie związanych z ośrodkami luterańskimi w Rzeszy, również politycznie. Szlachta wielkopolska jest jak najbardziej luterańska.
Na przełomie lat 1549-1550 do Polski trafiają wygnańcy z Czech – bracia czescy. Oni również osiedlają się w Wielkopolsce i zyskują dla swojej działalności poparcie elit szlacheckich i magnackich. Część szlachty dokonuje konwersji na wyznanie braci czeskich – sytuującego się teologicznie pomiędzy luteranizmem a wyznaniem reformowanym.
Faktycznie w Małopolsce szlachta skłania się ku nauce Kalwina, ale trudno powiedzieć dlaczego. Rozwój kościoła protestanckiego w Małopolsce następuje stosunkowo najpóźniej – jeszcze w poł. XVI w. Małopolanie nie mają wykształconej świadomości konfesyjnej. Poszczególne zbory już wówczas funkcjonują. U początku panowania Zygmunta Augusta jest ich już około 30-40. W tych zborach jest rozdawana Eucharystia pod dwiema postaciami, pastorzy mają małżonki, natomiast ciągle nie wiadomo, w co wierzą w sensie teologicznym, co jest ich wyznaniem. Nawiązują kontakty z Filipem Melanchtonem i z braćmi czeskimi. Nawet posunęli się do tego, że w 1555 r. zawarli unię z braćmi czeskimi, oferując im przyjęcie ich konfesji, co jest w pewnym sensie „konfesyjną adopcją”. Unia rozpadła się już po kilku miesiącach, dlatego że do Małopolski wrócił z wygnania Jan Łaski, który musiał Polskę opuścić ponad 15 lat wcześniej, właśnie ze względu na podejrzenie o sympatie protestanckie. W 1540-41 r. wytoczono Łaskiemu proces o herezję. Łaski najpierw złożył przysięgę oczyszczającą, po czym jednak uznał, że wyjedzie z kraju i będzie prowadził życie protestanta w Niderlandach i w Anglii.
Łaski był wielką osobistością i osobowością. Pochodził ze znakomitego rodu, był nazywany w Europie baronem, dlatego miał łatwe dojście do elity magnackiej i szlacheckiej w Polsce. Był bardzo uznanym teologiem, uważanym także za wybitnego intelektualistę, co otwierało mu wszystkie drzwi. Był także osobą o wielkiej charyzmie – rzeczywiście potrafi za sobą pociągnąć ludzi. Jego powrót w 1556 r. był motorem zmiany konfesyjnej w Małopolsce - mówi dr Maciej Ptaszyński.
Łaski był wielką osobistością i osobowością. Pochodził ze znakomitego rodu, był nazywany w Europie baronem, dlatego miał łatwe dojście do elity magnackiej i szlacheckiej w Polsce. Był bardzo uznanym teologiem, uważanym także za wybitnego intelektualistę, co otwierało mu wszystkie drzwi. Był także osobą o wielkiej charyzmie – rzeczywiście potrafi za sobą pociągnąć ludzi. Jego powrót w 1556 r. był motorem zmiany konfesyjnej w Małopolsce. Jeden z obserwatorów braci czeskich, który wówczas przyjechał do Małopolski negocjować warunki unii, mówi, że dla wszystkich protestantów w Małopolsce „Kalwin jest jako Bóg”. I można powiedzieć, że Łaski również. To chyba najważniejszy czynnik, który sprawił, że Małopolanie opowiadają się po stronie wyznania reformowanego.
Oczywiście Kalwin i Bullinger, najważniejsi teolodzy szwajcarscy, byli również aktywni. Od 1549 r. utrzymywali bardzo intensywną i żywą korespondencję nie tylko z królem, ale również z całą elitą małopolską i wielkopolską. Jednak do Wielkopolski trudniej było im dotrzeć ze względu na silne więzi tego regionu z luteranizmem i z Filipem Melanchtonem. Małopolska natomiast pozostała otwarta i już po 1556 r. Kościół w Małopolsce bardzo szybko się kalwinizuje.
PAP: Jaka była reakcja Kościoła katolickiego w Rzeczypospolitej na protestantyzm? Jaką formę przybrała kontrreformacja?
Dr Maciej Ptaszyński: To są właściwie dwa pytania: czym innym jest reforma Kościoła, a czym innym jest kontrreformacja. Można powiedzieć, że kontrreformacja, jeżeli w ogóle zgodzimy się na ten termin, jest reakcją Kościoła, która rozpoczyna się dopiero po Soborze Trydenckim.
Dzieło reformy Kościół rozpoczyna znacznie wcześniej. Także na wystąpienie Lutra duchowni odpowiadają szybciej niż centrum – Rzym bowiem zwleka. Po ogłoszeniu przez Lutra tez w 1517 r. Rzym jest zajęty sprawami politycznymi. To kaznodzieje występują spontanicznie przeciwko Lutrowi. Jednym z ważniejszych polemistów jest Jan Tetzel, innym jest Jan Eck. Pierwszą opinię przeciwko poglądom Lutra w 1518 r. ogłasza w Rzymie Sylwester Prierias. Proces Lutra w Rzymie trwa ponad dwa lata. W 1520 r Luter zostaje obłożony bullą „Exsurge Domine”, która wzywa go do odwołania poglądów pod karą ekskomuniki. Dopiero następna bulla, „Decet Romanum Pontificem”, w styczniu 1521 r. ogłasza Lutra oficjalnie heretykiem.
Te wszystkie dokumenty są w miarę szybko recypowane w całej Europie. Pierwsza bulla, „Exsurge Domine”, jest wydana w Krakowie drukiem na przełomie 1520 i 1521 r., czyli można powiedzieć, że Kościół natychmiast zakazuje nauki Lutra. Zabrania przede wszystkim czytania książek, ale również głoszenia jego poglądów.
Razem z ustawodawstwem kościelnym idzie w parze również ustawodawstwo świeckie. Zygmunt Stary publikuje pierwsze edykty przeciwko dziełom Marcina Lutra, już wiosną i latem 1520 r., czyli przed bullą „Exsurge Domine”. W tym nie ma nic zaskakującego – wiadomo było, że proces Lutra w Rzymie się toczy. Król pod wpływem nuncjusza, który przebywa w Polsce, antycypuje decyzję stolicy papieskiej.
Także po wydaniu bulli „Exsurge Domine” i kolejnych bulli papieskich król nadal ogłasza własne edykty antyluterańskie, które wychodzą z kancelarii królewskiej nieustannie. Między 1520 a 1525 r. opublikowano kilka kolejnych dokumentów, które mają różną funkcję. W 1523 r. ukazuje się królewski zakaz publikowania, sprzedawania i kupowania książek Lutra oraz jego sprzymierzeńców pod karą śmierci. Rozszerza się więc wymiary zakazu – nie tylko zabrania się druku, lecz także czytania książek, oraz zwiększa się sankcja: już nie tylko konfiskata tychże książek i ewentualne ich spalenie, ale również śmierć osoby, która jest w to zaangażowana. W późniejszych latach król publikuje jeszcze kilkanaście dokumentów, tworząc cały ciąg ustawodawstwa antyprotestanckiego.
Ręka w rękę z tym idzie ustawodawstwo kościelne. Na kolejnych synodach publikuje się wezwania, żeby powstrzymać napływ myśli protestanckiej, zakazać książek, podróży do Wittenbergii. To jest pierwsza, ale nieskuteczna próba odparcia myśli protestanckiej, która mimo to dociera do nowych grup społecznych, sięgając coraz dalej i głębiej.
Próbą intensywniejszej zmiany jest dopiero działalność biskupa Stanisława Hozjusza – jednego z pierwszych potężnych „kontrreformacyjnych” biskupów, którzy za główny cel swojej działalności stawiają sobie odnowę życia kościelnego, a także walkę z herezją protestancką. Oba procesy są tak samo ważne i jednoczesne. Proces reformy Kościoła polegał m.in. na usprawnieniu administracji, wymaganiu od duchownych rezydencji w parafiach i diecezjach, wygłaszania kazań, czyli wykonywania zawodu. Druga gałąź to wystąpienie przeciwko protestantom – usuwanie ich z parafii, a także egzekwowanie, aby wierni pojawiali się na nabożeństwach katolickich, a nie protestanckich.
Cezurą było ustawodawstwo Soboru Trydenckiego obradującego w latach 1545-1563. Sobór obradował kilkanaście lat w różnych sesjach. Jego obrady były sinusoidą. Sobór zaczynał się od próby odcięcia się od protestantów, potem z kolei się na nich otwierał, gdy zaproszono protestantów na obrady, po czym znowu nie pozwolono im przemówić. Ostateczne kanony były jasnym odcięciem się od nauki protestanckiej z jednej strony, a z drugiej – potężną reformą Kościoła jako instytucji.
Decyzje Trydentu były w Polsce bardzo szybko przyjęte, bo już na sejmie w Parczewie w 1564 r. Sama deklaracja przyjęcia postanowień przez króla nie miała wielkiego znaczenia. Recepcja postanowień Trydentu była długim procesem trwającym następne kilkadziesiąt lat. Na ile i jak w parafiach wprowadzano te postanowienia, stanowi ciągle otwarte pytanie badawcze. Sam Hozjusz, który uczestniczył w obradach soboru i był jednym z architektów niektórych postanowień, był też przykładem tego, jak je naginać. Trydent zobowiązał biskupów do rezydowania w diecezjach – Hozjusz spędził większość swojego życia w Rzymie i w swojej diecezji od momentu, kiedy wyruszył na obrady Trydentu, pojawiał się w Polsce okazjonalnie.
PAP: Jakie ślady protestantyzmu możemy odnaleźć w szeroko rozumianej kulturze Rzeczypospolitej?
Dr Maciej Ptaszyński: Na takie pytanie ówczesne elity państwa polskiego odpowiadały, że ich kultura – kultura polityczna – nie jest kulturą konfesyjną: nie jest ani katolicka, ani protestancka. To pisali zarówno katolicy do papieża, jak i protestanci do Kalwina. Katolicy zajęli takie stanowisko już w latach 20. XVI w., kiedy król, Zygmunt Stary, stał się patronem konwersji Albrechta Hohenzollerna wielkiego mistrza zakonu, a potem księcia w Prusach. Wówczas kancelaria królewska opublikowała szereg apologii kroku wielkiego mistrza, a potem księcia, pisząc, że król Polski jest królem różnych wyznań, włada państwem na obrzeżach Europy, państwem, które jest wieloetniczne i wieloreligijne – zamieszkiwanym przez Żydów, muzułmanów czy Ormian. W związku z tym król Polski nie może nikogo prześladować ze względu na wyznanie.
Podobnie hetman Jan Tarnowski pisał do Jana Kalwina pod koniec lat 50., że skłania się ku jego nauce, ale konieczność utrzymania pokoju politycznego w Rzeczypospolitej zmusza go do powstrzymania swoich przekonań religijnych, w imię zachowania pokoju i porozumienia z katolikami. Nie istnieje chyba jednak coś takiego jak protestanckie „piętno” na kulturze politycznej.
Na pewno dorobek protestantyzmu jest widoczny w literaturze i kulturze literackiej, żeby wskazać choćby na słynnego protestanckiego pisarza Mikołaja Reja. Protestanci, odkąd zaczynają istnieć jako Kościół i pojawiają się jako wyraźna instytucja w latach 50., dyskutują o przekładzie Biblii na język polski - mówi dr Maciej Ptaszyński.
Na pewno dorobek protestantyzmu jest widoczny w literaturze i kulturze literackiej, żeby wskazać choćby na słynnego protestanckiego pisarza Mikołaja Reja. Protestanci, odkąd zaczynają istnieć jako Kościół i pojawiają się jako wyraźna instytucja w latach 50., dyskutują o przekładzie Biblii na język polski. Ostatecznie pierwszy przekład nie jest ich zasługą. Biblia była przełożona na język polski paradoksalnie znacznie wcześniej. Pierwsze tłumaczenie, które ukazuje się drukiem w 1561 r. to Biblia tzw. Jana Leopolity, czyli Biblia katolicka. Dopiero później następują protestanckie przekłady Biblii – wielki przekład opublikowany w Brześciu, tzw. Biblia brzeska (1563 r.) i Biblia tzw. ariańska Szymona Budnego opublikowana w Nieświeżu w 1572 r. Obrazuje to, że wysiłki katolickie i protestanckie są jednoczesne. Trydent kładzie kres tej akcji translatorskiej ze strony katolików, ogłaszając, że obowiązującą wersją Biblii jest łacińska Wulgata i właściwie na niej należy poprzestać w życiu religijnym.
PAP: Na ile reguły protestantyzmu wpływały na życie społeczne Rzeczypospolitej?
Dr Maciej Ptaszyński: To jest klasyczne pytanie XIX-wieczne, odkąd Max Weber sformułował tezę mówiącą o tym, że wyznanie bardzo silnie łączy się z etosem i stylem życia. Wyznanie protestanckie, dzięki temu, że propaguje „ascezę wewnątrzświatową” i nakazuje w doczesnym życiu realizować swoje powołanie, sprzyja rozwojowi kapitalizmu. Stąd nasze przekonanie, że życie religijne musiało przekładać się na porządek społeczny, polityczny, być może zagadnienia gospodarki.
Historycy, odkąd Weber opublikował tę pracę, polemizują z nim i twierdzą, że to wszystko nie jest takie jednoznaczne. Mówiąc w wielkim uproszczeniu, kapitalizm rozwinął się również w katolickich państwach i w katolickich obszarach Europy, a nie wszystkie obszary, gdzie dominował kalwinizm, osiągnęły gospodarczy sukces. Tezę, że akurat wyznawcy protestantyzmu byli bardziej gospodarni niż katolicy, trudno obronić. To jest raczej odzwierciedlenie myśli XIX-wiecznej, kiedy uważano, że protestantyzm wspiera nie tylko kapitalizm, ale również intelektualizm, rozwój akademizmu, większą alfabetyzację, a także większą higienę. Wiele z tych obserwacji mogło być prawdą w XIX w. W XVI i XVII w. te zmiany jeszcze nie idą tak daleko. Kultura konfesyjna nie jest tak silna, nie przenika do wszystkich wymiarów życia społecznego swoich wiernych.
Stawiano także inną tezę, wiążącą się z pytaniem o atrakcyjność protestantyzmu dla elit szlacheckich – tezę, że kalwinizm był szczególnie pociągający dla szlachty polskiej, ponieważ myśl Kalwina zawierała w sobie przekonanie o możliwości oporu wobec władzy świeckiej. Kalwin opisał nowoczesną formułę nieposłuszeństwa czy oporu wobec władzy w swoim dziele "Institutio religionis christianae" (Urządzenie religii chrześcijańskiej). Kłopot polega na tym, że takie samo przekonanie można znaleźć w pismach św. Tomasza, tworzonych 300 lat wcześniej i u wielu myślicieli scholastycznych, jeszcze przed reformacją. Również w tradycji konstytucyjnej Rzeczypospolitej istniała tradycja oporu już od zamierzchłych czasów, a skodyfikowana w 1501 r. przywilejem mielnickim.
Protestantyzm nie przyniósł wyraźnej przemiany politycznej. On skupiał pewne część elit szlacheckich, które na sejmach połowy XVI w. usiłowały wyartykułować swoje interesy w rywalizacji z królem i magnaterią. Jednak, gdy przeczytamy diariusze sejmowe, zobaczymy, że postulatów politycznych ruchu szlacheckiego jest znacznie więcej niż postulatów konfesyjnych. Postulat protestancki jest zwykle dołączany przez część politycznego ruchu szlachty. Czasem stanowi nawet przeszkodę w walce o wzmocnienie pozycji politycznej szlachty.
Natomiast w długim trwaniu, kiedy spojrzymy na całą tradycję od XVI do XVIII w. i szerzej na Europę, protestantyzm promuje pewne postawy, choćby przez to, że wymaga od swoich wiernych ciągłego odwoływania się do Pisma. W wielu protestanckich krajach Europy przekazywane są znaczne środki na zakładanie szkół, również na wsi i przeznaczonych dla dziewcząt. W tym sensie to jest przemiana w kierunku wyższej alfabetyzacji całego społeczeństwa. To był ważny postulat ruchu protestanckiego w Rzeszy. Natomiast w Polsce nie miał chyba aż tak głębokiego i szerokiego zasięgu.
PAP: Jakie jest dziedzictwo protestantyzmu na terenach Rzeczpospolitej?
Dr Maciej Ptaszyński: To dziedzictwo w dużym stopniu nie przetrwało do naszych czasów, ale nie dlatego, że reformacja odniosła porażkę, ale dlatego że Rzeczpospolita zakończyła swoją egzystencję pod koniec XVIII w. i te obszary zostały wielokrotnie politycznie przeorane przez przemiany w XIX w., które odbywały się w zupełnie innych warunkach.
Mamy dziedzictwo materialne – ciągle istnieją kościoły protestanckie rozsiane po różnych częściach obecnej Polski. To są kościoły, których wyposażenie niekiedy sięga aż XVII czy XVIII w. i pokazują nam, że dorobek ciągle trwa.
Istnieje dorobek kulturowy, jak przekłady Biblii. To są potężne prace, również bardzo istotne dla rozwoju języka polskiego. To także dorobek literacki – katechizmy czy kancjonały, składające się na polskie dziedzictwo narodowe Gdy pomyślimy o najważniejszych poetach XVI w. – Mikołaju Reju czy Janie Kochanowskim – to wszystko też można nazwać spuścizną protestancką XVI i XVII w., która jest do dzisiaj aktualna.
Wydaje się jednak, że nie istnieje dorobek w wymiarze politycznym czy społecznym. Trzeba pamiętać, że Polska w drugiej połowie XVII w. wkroczyła na drogę silnej konfesjonalizacji katolickiej. W momencie upadku Rzeczpospolitej kościoły protestanckie są spychane na margines. W społeczeństwie na przełomie XVII i XVIII w. utrwala się już schemat myślenia „Polak-katolik”. To, co przetrwało do naszych czasów w elementach tradycji politycznych, tradycji myślenia z XVII-XVIII w., to są najczęściej obrazy już bardzo katolickiej kultury.
Rozmawiała Anna Kruszyńska (PAP)