Nie wiedzieliśmy nic poza tym, że zostali zamordowani, a szczątki zostały gdzieś tam wywiezione i zniszczone - mówili po uroczystości wręczenia not identyfikacyjnych w Pałacu Prezydenckim w czwartek członkowie rodzin zidentyfikowanych ofiar totalitaryzmów.
Historię Stefanii Zarzyckiej, którą aresztowano wraz mężem Władysławem podczas obławy UB-KBW-MO na oddział kpt. Zdzisława Brońskiego "Uskoka" opowiedziała dziennikarzom jej córka, Magdalena Zarzycka. Stefania była wówczas w ósmym miesiącu ciąży. Została przewieziona do Lublina i osadzona w areszcie śledczym w więzieniu na Zamku. Pomimo zaawansowanej ciąży kobieta została poddana przesłuchaniom, połączonymi z torturami fizycznymi i psychicznymi.
"Tam nie było żadnego szpitala, tam była cela. Ja tą celę widziałam - była przeznaczona niby na +szpitalkę+, ale lekarzem tej +szpitalki+ była położna więźniarka. Mama po przesłuchaniu, w nocy dostała krwotoku (Stefania Zarzycka została aresztowana w 8 miesiącu ciąży - PAP) i wzięto ją na tę celę. Kobiety znały się z wolności więc ta położna, pani Traczowa - położyła palec na buzię - żeby mama nie dała znaku, że się znają. Szybciutko ją zbadała i okazało się, że dziecko żyje. To był tak duży krwotok, mama nie wiedziała czy długo przeżyje. Mama będąc w szoku spytała czy urodziła syna czy córkę. Położna odpowiedziała, że córkę i wtedy mama powiedziała: +Niech jej Bóg pozwoli żyć" - powiedziała córka Stefanii Zarzyckiej.
"Kiedy położna przestała się mną zajmować, odwróciła się do mamy, bo mama już nic jej nie odpowiadała. Stwierdziła, że mama zemdlała i próbowała ją cucić. Nie miała na wyposażeniu nawet tabletki od bólu głowy, to co mogła zrobić? Nic nie mogła. Po godzinie przyjechał jakiś lekarz i stwierdził zgon. Według zapisu ubeckiego, śmierć jest półtorej godziny po porodzie. Nie, mama umiera dosłownie po porodzie" - wspominała.
"Nie wiedzieliśmy nic, poza tym, że został zamordowany na Rakowieckiej, a szczątki zostały gdzieś tam wywiezione i zniszczone. Babcia nam opowiadała, wiedzieliśmy co się stało, ale nie wiedzieliśmy gdzie były zwłoki. Rodzina była traktowana bardzo źle (...) jako bandyci " - powiedział Waldemar Kmiołek krewny Jana Kmiołka.
"Kobieta, która ma krwotok podczas porodu i nie ma podane nic przeciwko temu krwotokowi, co może ją czekać? Zgon. Wynika z tego, że mama nie umarła bo mnie urodziła, tylko z przyczyn jakie zadano jej wcześniej i co się stało w czasie całej tej akcji ratowania mamy i mnie. Mamy nie uratowano, a ja tam razem z więźniami i więźniarkami byłam dwa lata i dwa miesiące" - mówiła Magdalena Zarzycka.
"Nam, dzieciom Żołnierzy Wyklętych próbowano dokuczać, że my po prostu nie wiemy jak się nazywamy. UB wszystko potrafiło. To co ja przeżyłam do dnia dzisiejszego, a mam już 70 lat, nie życzę nikomu, nawet najgorszym wrogom" - dodała.
Jan Kmiołek wraz swoim odziałem przeprowadził ok. 100 akcji zbrojnych w latach 1947–51. Został aresztowany 27 sierpnia 1951 r. w Katowicach. Wyrokiem z 3 kwietnia 1952 r. Wojskowy sąd rejonowy w Warszawie, na sesji wyjazdowej w Pułtusku skazał "Wira" na 28-krotną karę śmierci, którą wykonano 7 sierpnia 1952 r. w więzieniu mokotowskim w Warszawie.
"Nie wiedzieliśmy nic, poza tym, że został zamordowany na Rakowieckiej, a szczątki zostały gdzieś tam wywiezione i zniszczone. Babcia nam opowiadała, wiedzieliśmy co się stało, ale nie wiedzieliśmy gdzie były zwłoki. Rodzina była traktowana bardzo źle (...) jako bandyci " - powiedział Waldemar Kmiołek krewny Jana Kmiołka.
Józef i Karol Maślanka byli w latach 1945-46 żołnierzami zgrupowania NSZ pod dowództwem Henryka Flame pseud. "Bartek". Zostali zamordowani w wyniku operacji przeprowadzonej przez organy bezpieczeństwa we wrześniu 1946 r. Ich zniszczone w wyniku eksplozji szczątki zostały odnalezione w marcu 2016 r. Na podstawie badań genetycznych nie można jednakże określić do którego z braci Maślanków należą zidentyfikowane szczątki.
"Cała nasza rodzina jest szczęśliwa. W końcu po tylu latach, ten godny pochówek im się należy. Józef był wywiadowcą, a Karol partyzantem. Działali pod Henrykiem Flame. O Karolu zachowało się więcej zapisów, o Józefie jest znacznie mniej. Nie wiem dlaczego tak jest. Może jeszcze dojdziemy do tego" - powiedział Piotr Drobny, wnuk Dominika Maślanki, brata Józefa i Karola Maślanków.
"Cała nasza rodzina jest szczęśliwa. W końcu po tylu latach, ten godny pochówek im się należy. Józef był wywiadowcą, a Karol partyzantem. Działali pod Henrykiem Flame. O Karolu zachowało się więcej zapisów, o Józefie jest znacznie mniej. Nie wiem dlaczego tak jest. Może jeszcze dojdziemy do tego" - powiedział Piotr Drobny, wnuk Dominika Maślanki, brata Józefa i Karola Maślanków.
"Dziesięć lat temu nie było takich materiałów. Nie wiadomo było gdzie zaczerpnąć informacji. Bracia tylko wierzyli. Dopiero jak wyszło, że są takie okoliczności, że można się gdzieś z IPN czegoś dowiedzieć, to wtedy wszyscy zaczęli mieć realną nadzieję, że uda się odnaleźć krewnych. Na razie mamy jednego. Wiemy, że Karol wyjechał drugim transportem (w ramach operacji UB Lawina - PAP), a o Józefie nie wiemy nic na razie. Dlatego, że byli braćmi i nie wiadomo, którego szczątki odnaleziono, tak to musiało być przedstawione" - dodał.
W czwartek IPN ogłosił 22 nazwiska osób, których szczątki odnalezione zostały zarówno w Polsce, jak i za granicą. Chodzi o ofiary zbrodni niemieckich, komunistycznych i sowieckich. Ogłoszone identyfikacje dotyczą szczątków ofiar, które zostały wydobyte w toku prac archeologiczno-ekshumacyjnych prowadzonych przez Instytut Pamięci Narodowej. Badania DNA przeprowadzali specjaliści genetycy m.in. ze Szczecina, Wrocławia i Lublina.
Na czwartkową uroczystość przybyli krewni ofiar, którzy otrzymali noty identyfikacyjne bliskich. Obecni byli także m.in. prezydent Andrzej Duda, prezes IPN Jarosław Szarek, prof. Krzysztof Szwagrzyk oraz pracownicy Biura Poszukiwań i Identyfikacji IPN, wicemarszałek Senatu Maria Koc, przedstawiciele rządu i Kancelarii Prezydenta. (PAP)
autor: Maciej Puchłowski
edytor: Paweł Tomczyk
mmmp/ pat/