Piosenka musi być bardzo skrótowa, w prozie, mimo że piszę krótkie rzeczy, mogę sobie pozwolić na trochę więcej, na głębszy oddech - mówił Paweł Sołtys, autor tekstów piosenek, wokalista i kompozytor, którego debiut literacki - "Mikrotyki" zdobył właśnie Nagrodę Literacką im. Marka Nowakowskiego.
PAP: Jest pan bardziej znany jako Pablopavo, wokalista i autor piosenek, niż jako pisarz. Która z tych dziedzin jest panu bliższa?
Paweł Sołtys: To są dwie różne umiejętności i dwie różne przyjemności. Oczywiście w moich piosenkach słowo jest też ważne, nie jest tak, że ono nie istnieje. Ale piosenka musi być bardzo skrótowa, w prozie, mimo że i tak piszę raczej krótkie rzeczy, mogę sobie pozwolić na trochę więcej, na głębszy oddech. Coś, co w piosence byłoby już dłużyzną, w prozie jeszcze się broni. Ja też zawsze byłem maniakalnym czytelnikiem, więc miałem z tyłu głowy taką myśl, żeby przejść na tę drugą stronę barykady, napisać coś.
PAP: "Mikrotyki", pana literacki debiut, są bardzo mocno osadzone w rzeczywistości, w Warszawie. Które części miasta są dla pana najważniejsze?
Paweł Sołtys: Powiedziałbym tak: piszę o Warszawie, bo ją znam. Pewnie gdybym się urodził w Poznaniu, to pisałbym o Poznaniu. Bliskie mi są dzielnice, gdzie mieszkałem, moje pisanie żyje ze szczegółów, z drobiazgów, trudno byłoby mi napisać wiarygodnie o Bemowie, bo byłem tam może ze dwa razy w życiu. Warszawa jest duży miastem, poruszamy się po swoich trasach i rzadko z nich zbaczamy. Właściwie to każdy ma swoją Warszawę, swoje trasy w mieście. Moje tereny to na pewno prawa strona Wisły, Grochów, Stara Praga, trochę Saska Kępa, Gocław. Bliskie mi też są blokowiska Stegien, gdzie się urodziłem i okolice - Mokotów, gdzie chodziłem do szkoły, Ursynów.
PAP: Warszawa, o której pan pisze, to realne, współczesne miasto, czy raczej miasto ze wspomnień?
Paweł Sołtys: Ja chyba piszę o mieście, które odchodzi, znika. Nawet blokowiska trzydzieści lat temu wyglądały zupełnie inaczej niż dziś, miały inny charakter. Ludzie zachowywali się inaczej, dzieciaki i młodzież, do której wtedy się zaliczałem, żyli zupełnie inaczej, niż ich rówieśnicy z XXI wieku. Teraz o wiele więcej siedzi się domu przy komputerze, my żyliśmy na podwórkach. Warszawa się zmienia, z takiego nostalgicznego punktu widzenia - na gorsze, bo człowiek kocha rzeczy, które zna. Jak idę po Stegnach czy Sadybie i widzę, że zabudowano mi wspomnienia brzydkimi osiedlami, to czuję smutek. Ale rozumiem, że w tych budynkach dorasta pokolenie, które za kilka lat będzie wspominać tę scenerię z czułością.
PAP: Właśnie otrzymał pan nagrodę im. Marka Nowakowskiego. Czy postać Księcia Nocy jest jakoś dla pana ważna?
Paweł Sołtys: Na pewno był dla mnie bardzo ważnym, formującym pisarzem. Gdy miałem 18-20 lat, kiedy przeżywałem pierwsze zachwyty "dorosłą" literaturą, Marek Nowakowski był mi bardzo bliski, na pewno ukierunkował moje spojrzenie, pokazał, gdzie trzeba patrzeć i jak to robić. Od tego czasu minęło 20 lat, ale nadal jest dla mnie jednym z ważniejszych polskich prozaików. Myślę, że łączy nas pewien rodzaj spojrzenia na rzeczywistość, wyszukiwanie spraw, które rozgrywają się poza głównym nurtem, na marginesie, nieoficjalnie, trochę z boku, takie rzeczy, na które nie wszyscy chcą patrzeć. A to też jest życie, albo może życiem jest przede wszystkim to.
PAP: Spotkał pan kiedyś Marka Nowakowskiego?
Paweł Sołtys: Wiele razy widywałem go na ulicach Warszawy i miałem poczucie napotkania żywej legendy. Nie miałem odwagi podejść, choć miałem kolegów, którzy z panem Markiem byli blisko. Ja nigdy nie miałem odwagi zaczepić go na ulicy. Ostatnio rozmawiałem z wdową po Marku Nowakowskim, panią Jolantą i zrozumiałem, że to może był błąd. Należało podejść, niepotrzebnie byłem taki onieśmielony. Widywałem Marka Nowakowskiego także w tych regionach, gdzie ja grasowałem, na Grochowie i to niekoniecznie w towarzystwie literatów. Pan Marek znał wszystkich i miał znajomości na bardzo różnych poziomach drabiny społecznej. To mi imponowało - taki właśnie powinien być pisarz. Jak ktoś chce pisać realistyczną prozę, to musi być blisko życia, nie może dać się zamknąć w światku literatów, nagród, bo życie mu ucieknie? Lepiej żeby pisarz pił ze swoim bohaterami, niż z innymi pisarzami. Ale mogę się pocieszać, że piłem z ludźmi, którzy pijali z Nowakowskim, na przykład z Muńkiem Staszczykiem.
PAP: Które książki Nowakowskiego są panu bliskie?
Paweł Sołtys: Zacząłem od "Księcia Nocy", "Benka kwiaciarza", bardzo cenię też ostatnie książki Nowakowskiego, te wspomnieniowe. W tych opowiadaniach jest inny ton, inna melodia, pokazują, jak szerokie możliwości miał Nowakowski, jako pisarz. Zamykanie go w szufladce pisarza półświatka jest niesprawiedliwe. Gdy Marek Nowakowski zmarł, w jednej z moich piosenek pojawił się zawoalowany hołd dla Księcia Nocy. Każda zwrotka jest innym obrazem, który nawiązuje do jego twórczości. Napisałem to w dzień śmierci pisarza przejęty, że odszedł ktoś tej miary. W ogóle nie przyszłe mi do głowy, że za kilka lat będę odbierał nagrodę jego imienia.
PAP: Śpiewa pan i pisze o Warszawie jak inna ważna dla miasta postać - Stanisław Grzesiuk.
Paweł Sołtys: To niezwykle utalentowany pisarz, choć redaktorki miały z nim wiele pracy. Miał naturalną umiejętność snucia opowieści, którą bardzo cenię. Są tacy narratorzy - wielcy opowiadacze, którzy snują opowieści przy barze, na spotkaniach towarzyskich, w więzieniach. To oczywiście wymiera, bo kultura zmienia się na obrazkową. Grzesiuk był niewątpliwie wielkim opowiadaczem i miał zmysł literacki. Te jego trzy książki czyta się niemal jak thrillery, a przy okazji są genialnymi powieściami obyczajowymi, opisującymi świat, którego nikt wcześniej nie opisywał. Co ciekawe - Grzesiuk, choć zrobił karierę na piosenkach, prawie ich nie pisał, śpiewał tradycyjne piosenki warszawskie? Bez wątpienia potrafił wyjść poza to, co mu los przeznaczył. Ani on ani jego koledzy nie spodziewali się, że zapisze się w historii polskiej literatury, a tak niewątpliwie się stało.
PAP: Co dalej po tak dobrze przejętym debiucie literackim? Powieść?
Paweł Sołtys: Przede wszystkim jestem muzykiem. Żeby napisać powieść trzeba mieć czas. Poza tym nie wiem, czy to nie jest kwestia temperamentu - są tacy, którzy są stworzeni do pisania sag o tacy, którzy dobrze się czują w mikropowieściach - ja chyba jestem kimś takim. (PAP)
autor: Agata Szwedowicz
aszw/ agz/