Choć oficjalnie nigdy nie był głową polskiego Kościoła, był nią od ostatnich dekad zaborów do również schyłkowych dekad stalinizmu. O Polsce myślał jednak nie w kategoriach politycznych – bo kolejne systemy przemijały na jego oczach, co kilka lat – lecz w kategoriach myślenia ludzi, którzy musieli w nich żyć. Adam Stefan Sapieha skończyłby dziś 151 lat.
Pierwszy raz był w Watykanie, mając zaledwie kilka lat, ale od tego momentu bywał tam już często. Z Leonem XIII łączyły go relacje niemal rodzinne – papież był jednym z najbliższych przyjaciół jego ojca. Adam Stefan Stanisław Bonifacy Józef Sapieha od małego był w zasadzie skazany na bycie tym, kim istotnie ostatecznie został. Arystokratą Kościoła w duchu jeszcze XIX-wiecznym i ta akurat cecha – choć w pewnych momentach była główną osią jego krytyki – okazała się idealna w czasach, kiedy stał na czele polskiego Kościoła. Nazywano go patetycznie „księciem niezłomnym”, ale określenie to wyjątkowo celnie oddaje jego postawę najpierw wobec zaborców, później politycznego chaosu II RP, wreszcie okupujących Polskę Niemców, a w końcu Rosjan. Zarówno z powodu rodowego nazwiska, jak i rangi zajmowanej w Kościele żadnej z tych sił w zasadzie nie musiał się nigdy osobiście obawiać, a to pozwoliło mu na zajęcie istotnie niezłomnej postawy w sprawie Polski zarówno na arenie wewnętrznej, jak i międzynarodowej. I to w najbardziej burzliwych dziesięcioleciach jej historii.
Tajny szambelan
Przyszły kardynał urodził się zaledwie trzy lata po zakończeniu powstania styczniowego. Powstania, w które jego ojciec, Adam Stanisław, zaangażowany był głęboko. Jako Komisarz Rządu Narodowego na Anglię i Francję spełniał rolę ambasadora ówczesnego podziemnego państwa polskiego, które, o czym rzadko się pamięta, było rozbudowane niemal tak jak jego późniejsza kopia z okresu II wojny światowej. Był to jednak raczej finał jego niepodległościowej działalności – wcześniej wykazywał dużą aktywność w kwestii zdobycia i jak największego rozszerzenia autonomii Galicji – przeniesienia w te właśnie rejony głównego ośrodka kultury polskiej.
Młody Adam wyrastał więc z pewnością w atmosferze patriotycznej, ale jednocześnie, jako tytularny książę, był obywatelem ówczesnego świata. Studiował prawo w Krakowie i w Wiedniu, a równolegle uczęszczał na wykłady Instytutu Katolickiego w Lille. Studia teologiczne z kolei rozpoczął w Innsbrucku, zakończył zaś na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Franciszkańskiego we Lwowie. I nie był to bynajmniej koniec jego edukacji. Pod względem erudycji i wszechstronności posiadanej wiedzy Sapieha był z pewnością jednym z najwybitniejszych Polaków, a pewnie i Europejczyków swoich czasów.
Już po święceniach kontynuował naukę w Papieskim Ateneum Laterańskim, a także na Kościelnej Akademii Szlacheckiej. Uczył się w nich dyplomacji i języków, ale ważniejsze było raczej towarzystwo ludzkie – w tych murach kształciły się osobowości decydujące później o kształcie Kościoła i Europy. Nic też dziwnego, że w 1906 r. – po kilkuletnim okresie pełnienia mniej eksponowanych stanowisk kościelnych na terenie Polski – został mianowany Tajnym Szambelanem papieskim. Tak jak kilkadziesiąt lat wcześniej jego ojciec był ambasadorem nieistniejącej Polski na zachodzie Europy, tak teraz jego syn zaczął pełnić analogiczną funkcję w Watykanie. Dosłownie. Jego rola polegała właśnie na doradzaniu Piusowi IX w kwestiach ziem polskich pod zaborami. I chociaż Watykan nie miał formalnie żadnego realnego wpływu na państwa zaborcze, a już zupełnie na ich politykę wewnętrzną, jego dyplomatyczny głos zawsze był trudny do przecenienia. A we wczesnych latach XX w. był on głosem Adama Sapiehy.
Dziwny odcień socjalizmu
Ale Sapieha to nie tylko wielka polityka. Prawdopodobnie również od ojca przejął dużą wrażliwość społeczną i, prawdę mówiąc, częściej niż w posługę duszpasterską zaangażowany był w różnego rodzaju akcje społeczne – oprócz ojca mogła mieć na to wpływ duchowość franciszkańska, która mentalnie była mu, zdaje się, bardzo bliska. W rozmaite akcje społeczne często zresztą angażował się w zaskakujący jak na arystokratę krwi sposób. We Lwowie np. był inicjatorem powstania Związku Katolicko-Społecznego – organizacji wcielającej w życie słynną encyklikę Leona XIII „Rerum novarum” – na swoje czasy niezwykle rewolucyjną, bo odnoszącą się pozytywnie do kwestii poprawy sytuacji robotników i generalnie socjalizmu. Jednocześnie jednak był przeciwnikiem partii socjalistycznych dominujących wówczas w politycznym krajobrazie podziemnej Polski, w tym Józefa Piłsudskiego – do którego przez większość życia tego ostatniego miał stosunek bardzo niechętny. Z wzajemnością.
Nie zmienia to faktu, że na własną rękę Sapieha działalność charytatywną rozwijał bardzo intensywnie. Po wybuchu I wojny światowej utworzył specjalny kościelny komitet wspierający jej ofiary. Regularnie interweniował u władz austriackich, by zdjęły z Krakowa status twierdzy, co umożliwiłoby rozrost osiedli robotniczych na peryferiach miasta, nie wspominając już, że uniknięto by w ten sposób ewentualnych zniszczeń wojennych. O to samo nawiasem mówiąc walczył też w czasie II wojny światowej, w czasie której był jednocześnie patronem Rady Głównej Opiekuńczej – jedynej akceptowanej przez okupanta organizacji o charakterze charytatywnym. Z jego też inicjatywy tuż po wojnie reaktywowano Caritas, który w zdewastowanej przez wojnę Polsce okazał się instytucją rzeczywiście pierwszej potrzeby.
Warto również wspomnieć, że w czasie wojny aktywnie pomagał ludności żydowskiej, wyrażając zgodę na wydawanie jej fałszywych, chrześcijańskich metryk urodzenia, a w razie potrzeby – udzielania chrztu. To o tyle istotne, że w okresie międzywojennym jego stosunek do tej ludności trudno byłoby nazwać życzliwym.
W poprzek historii
Jak się rzekło, Adam Sapieha zasłużył na przydomek – „niezłomny”. Cechy dyskusyjne, jak choćby arystokratyczna wyniosłość, doskonale sprawdzały się w świecie od niedawna postfeudalnym – w zasadzie już przejętym przez społeczno-obyczajową rewolucję początków XX w., ale wciąż czującym jeszcze respekt przed feudalną hierarchią. W czasie II wojny nie miał większego wpływu na bieg wydarzeń, nie przeszkodziło mu to jednak nieustannie interweniować u okupacyjnych władz w kwestii taktowania ludności. Bezskutecznie.
Choć przynajmniej jeden fakt przemawia za tym, że nawet one liczyły się z jego wpływem na umysły Polaków. Wobec nieuchronnej klęski Niemiec, chcąc wykorzystać Polaków jako bufor przeciwko Rosji, domagano się od niego głośnej, antyrosyjskiej deklaracji. Mimo swoich poglądów Hans Frank nie uzyskał w tej kwestii satysfakcji. Ale nie uzyskał jej również Bolesław Bierut, potraktowany przez Sapiehę podobnie jak Frank – nieustającym ciągiem depesz protestacyjnych. W czasie wojny Sapieha nie był formalnie głową polskiego Kościoła, choć kardynałem został już w lutym 1946 r. Stał się nią dopiero po śmierci prymasa Augusta Hlonda w 1948 r. (w czasie wojny przebywał najpierw w Watykanie, później w niemieckiej niewoli), a i to na niecodziennych zasadach, nie był bowiem prymasem, lecz kardynałem o specjalnych pełnomocnictwach. 4 stycznia 1949 r. obowiązki te oficjalnie objął kard. Stefan Wyszyński, co jednak nie powstrzymało Sapiehy przed kolejnymi protestami słanymi do Belwederu.
W nowej sytuacji politycznej Polski chyba po raz pierwszy w życiu realnie liczył się z zagrożeniem swojego życia lub wolności. Doskonale zdawał też sobie sprawę z metod stosowanych przez nową władzę – w specjalnym „testamencie” zaznaczył wyraźnie, iż w przypadku jego aresztowania wszelkie wypowiedziane przez niego deklaracje należy z góry uznać za nieobowiązujące. Ale nikt nie zdążył go do nich zmusić. Kard. Sapieha zmarł 23 lipca 1951 r. Na wolności. Tak jak przeżył całe życie, które w większości rozgrywało się przecież w niewoli.
wlo / skp/