Domeną teatru plenerowego jest to, że formy przekazu mają charakter plastyczny; liczy się nastrój budowany przez muzykę i interakcje z publicznością - powiedział PAP dyrektor Międzynarodowego Festiwalu Sztuka Ulicy Dariusz Jarosiński. Festiwal rozpocznie się w Warszawie 23 czerwca.
Polska Agencja Prasowa: W sobotę rozpocznie się w Warszawie 26. Międzynarodowy Festiwal Sztuka Ulicy. Co dyrektor festiwalu szczególnie poleca widzom?
Dariusz Jarosiński: Najchętniej powiem, że zapraszam na wszystkie spektakle, bo nie po to organizuje się festiwal, by promować tylko wybrane produkcje. Ale najgoręcej polecam dwa przedstawienia polskich teatrów: najnowszy spektakl Teatru Ósmego Dnia z Poznania pt. "Dzieci rewolucji" i wznowienie po kilkunastu latach spektaklu krakowskiego Teatru KTO "Zapach czasu. Opus 2". Dlaczego wymieniam te dwa przedstawienia? Bo to spektakle przygotowane przez jedne z najstarszych polskich teatrów, które zajmują się sztuką w przestrzeni otwartej, a zarazem - warte podkreślenia jest to - iż są to teatry instytucjonalne.
Bardzo często teatr plenerowy kojarzy się z grupami, które są offowe, niezależne, prowadzone przez fundacje lub stowarzyszenia. A w tym przypadku obserwujemy dwie instytucje miejskie - które udowadniają, że tego typu instytucje mogą działać i tworzyć w przestrzeni otwartej przedsięwzięcia artystyczne, w których słowo nie dominuje. Bo domeną teatru plenerowego jest to, iż bardzo często formy przekazu mają charakter plastyczny. Liczy się nastrój budowany przez muzykę i interakcje z publicznością. Nośnikiem informacji i przekazem treści w spektaklu bywa często obraz, a nie tylko słowo.
PAP: Podczas festiwalu widzowie zobaczą też dwa spektakle Teatru Akt z Warszawy i "Cyrk bez przemocy" Kliniki Lalek z Wolimierza. Ale zaprosił pan też przedstawienia plenerowe z Ukrainy, Holandii i Anglii. Pojawi się np. znany już z występów na Festiwalu Sztuka Ulicy Teatr Woskresinnia z Lwowa.
D.J.: Jarosław Fiedoryszyn jest jednym z czołowych awangardowych twórców, również teatru instytucjonalnego, we Lwowie. Od kilkunastu lat z sukcesami zajmuje się też teatrem plenerowym. W tym roku jego Lwowski Akademicki Teatr Woskresinnia przyjeżdża do Warszawy ze spektaklem "Mewa" na motywach sztuki Antoniego Czechowa. To poetyckie widowisko będzie prezentowane na Rynku Nowego Miasta. Kolejne przedstawienie - to spektakl "Kermiz" holenderskiej grupy Le Cirque du Platzak. Jest to o tyle interesujące przedsięwzięcie, że początkowo ta grupa zajmowała się muzyką folk, a następnie po serii udanych podróży artystycznych po Europie postanowiono do form muzycznych dołączyć stronę wizualną, widowiskową. Wtedy też jeden ze znanych artystów tzw. "nowego cyrku" w Holandii, reżyser Adrian Schvarzstein, postanowił zrealizować plenerowe widowisko, które byłoby spotkaniem ludzi ze świata muzyki i cyrku. Tak powstało przedstawienie "Kermiz". Interesujące, zabawne, w którym jest stylistyka "nowego cyrku" i dużo muzyki.
W podobnej konwencji "nowego cyrku" utrzymany jest też spektakl drugiej z warszawskich grup - Teatru Pantomimy Mimo. W "Niemym kinie" nawiązywać będą to tej cudownej epoki początków kinematografii. To wtedy powstawały scenariusze, które tworzono "na żywo" - na planie filmowym. W ciągu jednego dnia realizowano filmy, które bawiły cały świat.
Zaprosiliśmy też angielską grupę Bash Street Theatre, który pokaże spektakl "Hotel Bellevue". Odwołuje się w nim do komedii slapstickowej, kina Charlie Chaplina i Bustera Keatona. Bardzo zabawna opowieść o tym, jak ludzie próbują sobie poradzić w hotelu. Ci, którzy pamiętają komedie w stylu Monty Pythona, odnajdą w tym spektaklu bardzo dużo odniesień. Premiera tego przedstawienia odbyła się 2017 r.
PAP: Wykreował pan w Warszawie modę, by latem wychodzić do parków, gromadzić się na rynkach, placach i oglądać z przyjaciółmi albo rodziną przedstawienia plenerowe. Czy nadal istnieje głód teatru ulicznego wśród warszawskich widzów? Jaką wartość dla pana ma prezentacja teatrów ulicznych w stolicy?
D.J.: To trudne pytanie, bo dotyka moich doświadczeń z działaniami w przestrzeni publicznej. 26 lat temu Warszawa była ciemnym, smutnym miastem. W 1993 r., gdy po raz pierwszy realizowaliśmy akcje w przestrzeni publicznej obowiązywała jeszcze ustawa o zakazie zgromadzeń i ustawa o cenzurze. Dziś niewiele osób o tym pamięta, że funkcjonowały takie ustawy, które porządkowały myślenie społeczne. A to myślenie społeczne musiało być dodatkowo zweryfikowane przez tzw. ludzi mądrzejszych, zasiadających w urzędach. Obecnie nie ma już tych ustaw, ale obowiązują inne ustawy, a na dodatek pojawia się autocenzura, co jest zjawiskiem smutnym. Warszawa z 1993 r. była miastem nieco zaściankowym - obecnie dynamicznie się rozwija. Przez te 26 lat wiele inicjatyw, które myśmy wtedy rozpoczynali, rozwinęło się i zaczęło funkcjonować jako osobne byty. Miasto bardzo często chce wychodzić z propozycjami artystycznymi do mieszkańców. Obserwuję wiele miejsc i przestrzeni, w których ludzie chcą bywać, np. Bulwary Wiślane, kiedyś dzikie po obu stronach rzeki - dziś z jednej strony zagospodarowane. Dostrzegam, że ludzie chcą przebywać razem, spotykać się - i być może wiążę się to z faktem, iż jako społeczeństwo stajemy się coraz bogatsi, jesteśmy bardziej otwarci, bo otworzyła nam się granice. Obserwuję ów głód kultury. Oczywiście mam świadomość, że teatr jest tylko jedną z wielu propozycji, ale fascynuje mnie to, iż teatr uliczny napotyka wciąż na dobry odbiór, żywe reakcje licznych widzów. Zapotrzebowanie na tę formę sztuki jest duże.
Fakt, że działamy w Warszawie od 26 lat, nie czyni nas najstarszym festiwalem plenerowym w Polsce. Najstarszym festiwalem teatru plenerowego był Festiwal Teatrów Ulicznych w Jeleniej Górze, który nadal się odbywa. Są też inne festiwale uliczne w dużych polskich miastach. W zasadzie w każdym mieście pojawia się mniejszy lub większy festiwal sztuki plenerowej. I to bardzo dobrze. Natomiast ja traktuję Festiwal Sztuka Ulicy jako święto dla mieszkańców Warszawy, bo nie wszyscy będą jeździli na specjalne wydarzenia do Krakowa, do Gdańska, do Jeleniej Góry, do Torunia.
PAP: A jaka jest rola społeczna teatru ulicznego?
D.J.: Przez lata Festiwal Sztuka Ulicy był wspierany przez Miasto Stołeczne Warszawa - w tym roku także przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Istotą - dla mnie - jest promowanie, budowanie potrzeby uczestnictwa w kulturze - a teatr plenerowy to pierwszy krok w stronę rozbudzania u widzów potrzeby uczestnictwa w życiu teatralnym. Bo jeżeli tu widz napotka interesującą propozycję - łatwiej mu będzie "zawędrować" do teatru instytucjonalnego, kupić bilet na spektakl. Oczywiście bliska mi jest także realizacja misji społeczno-kulturotwórczej - to teatr z założenia tworzony przez nomadów - artystów, którzy się stale przemieszczają, wędrują. Teatr, który się przemieszcza, nie ma stałej siedziby. Jeździ bardzo często w miejsca, w których spektakli nie pokazywano przez lata. To, że spotykamy się w Warszawie jako miejscu centralnym, stanowi sygnał, że jesteśmy częścią kultury narodowej; że jesteśmy ważnym graczem na rynku produktu kulturowego i że warto też o nas pamiętać.
PAP: Jest pan bacznym obserwatorem teatrów ulicznych w Europie i Polsce. Jak można ocenić kondycję takich teatrów w Europie i u nas?
D.J.: Trudno to ocenić. W różnych państwach obowiązują rozmaite uwarunkowania prawne, które ułatwiają funkcjonowanie artystom w tzw. "pozaetatowym trybie zatrudnienia". We Francji, Niemczech, Włoszech wypracowano model funkcjonowania artystów, którzy działają w tzw. "krótkim sezonie". I rzeczywiście liczba propozycji teatralnych wiosną i latem jest tam o wiele większa. Niestety, jak na razie w Polsce nie mamy podobnych rozwiązań. Niedawno toczyła się u nas duża debata w ramach Ogólnopolskiej Konferencji Kultury na temat umiejscowienia artysty w obowiązującym obecnie kodeksie pracy. To pytania typu: czy tancerz ma mieć 60 lat i nadal tańczyć w Teatrze Wielkim? Stąd też uważam, że teatr plenerowy w Polsce nie posiada na razie żadnych instytucjonalnych, formalnych form wsparcia. Zwróćmy uwagę, że funkcjonują ministerialne projekty jak "Teatr Polska" czy "Lato w teatrze", ale są to inicjatywy skierowane do instytucjonalnych teatrów, które realizują za duże pieniądze spektakle w swoich siedzibach i wyjeżdżają z nimi do miejscowości, w których często nie ma infrastruktury teatralnej. Moim zdaniem, powinien powstać program, który wspierałby i propagował przedstawienia teatrów plenerowych i ich eksploatację.
PAP: Powinien, czyli - jak rozumiem - niczego takiego jeszcze nie ma?
D.J.: Niestety, jeszcze nie ma. Ale kilka lat temu powstała grupa ludzi, która zajmuje się teatrem plenerowym - i próbujemy rozmawiać na temat wspierania tej formy aktywności artystycznej. Bo ona jest po prostu piękna i intrygująca. Dla mnie prawdziwym fenomenem jest sytuacja, że gdy zbliża się sezon letni w Warszawie i w innych miastach w Polsce - do teatrów ulicznych i organizatorów imprez plenerowych zgłaszają się biura marketingu miast, mówiąc: przyślijcie nam jakieś swoje zdjęcia z artystami na ulicy. Ale gdy dostaną te fotografie - szybko zapominają o tym, że warto być może nie same zdjęcia eksponować, ale zadbać o to, by te nowe dzieła powstały.
Dodam, że w Europie bardzo godnie wspiera się lokalnych artystów. W programach międzynarodowych festiwali jak np. Festival d'Aurillac we Francji czy FiraTarrega w Hiszpanii 80-90 proc. propozycji repertuarowych stanowią produkcje rodzime. Imprezy te mają w nazwie słowo międzynarodowy, ale większość programu promuje rodzimych twórców. Po rozmowach naszej grupy w Polsce doszliśmy do wniosku, iż także powinniśmy zacząć wspierać rodzimych twórców. Dlatego w 70-80 proc. beneficjentami Międzynarodowego Festiwalu Sztuka Ulicy są polscy twórcy.
PAP: Historia pańskiego festiwalu jest bogata w wydarzenia artystyczne. Sam do dziś pamiętam inspirowane "Snem nocy letniej" Szekspira widowisko francuskiej grupy Les Arts Sauts, które oglądaliśmy w namiocie cyrkowym ustawionym koło Stadionu "Skry". Widzowie usadowieni na leżakach obserwowali podniebne akrobacje na trapezach i perypetie kochanków przy wtórze muzyki na żywo.
D.J.: W ciągu tych 26 lat chyba udawało się pokazać w Warszawie to, co jest interesujące w europejskim teatrze plenerowym. Choć sam pojęcie teatru plenerowego chętnie poszerzam o zjawisko tzw. "nowego cyrku". Tradycyjny cyrk kojarzy się z etiudami, 3-4 minutowymi historiami. I następuje koniec opowieści, bo wchodzi konferansjer i zapowiada następny numer. W latach 80. XX w. we Francji pojawił się model nowego cyrku, a mianowicie zaczęto budować przedstawienia teatralne lub widowiska cyrkowe uteatralizowane, w których toczyła się jakieś prosta opowieść. Chodziło o to, by umiejętności ludzi, którzy zajmują się ewolucjami na trapezach lub np. żonglowaniem zostały wplecione w jakąś dramaturgię. To zjawisko jest bardzo interesujące i jest to coś, czego w Polsce brakuje.
PAP: Czy jest jakiś zespół lub spektakl, którego nie udało się panu zaprosić w tym roku do Warszawy? I dlaczego?
D. J.: Oczywiście. I to nawet nie z przyczyn ekonomicznych. Mamy w planach pokazanie - być może uda się to w przyszłym roku - belgijskiego spektaklu "Water Cage" w wykonaniu Theatre Tol. Okazało się jednak w tym roku, że miejsce, które im wybraliśmy, czyli Pole Mokotowskie, nie pozwala na prezentację tego dużego widowiska. A mianowicie nie może na nie wjechać 60-tonowy dźwig, a my do tego spektaklu potrzebujemy wjazdu takiego właśnie dźwigu. I ten, zdawałoby się prozaiczny zakaz, sprawił, iż odwołaliśmy przyjazd belgijskiego teatru.
W Warszawie istnieje pewien problem z lokalizacjami. Miasto się bardzo szybko rozwija, ale nie ma w nim infrastruktury dla wydarzeń artystycznych w plenerze. Jeżeli spojrzymy na to miasto po godzinie 22 - nie znajdziemy żadnej przestrzeni, w której mogłyby się odbywać wydarzenia plenerowe i która byłaby dobrze zlokalizowana pod względem komunikacji. Jest tor wyścigów konnych na Służewcu, tor łyżwiarski na Stegnach - ale jest to wszystko kłopotliwe ze względów komunikacyjnych. W centrum Warszawy takimi miejscami, które się pojawiają, są: skwer przy stacji metra Słodowiec, plac Defilad i Park Agrykola. Ale też warunki, które należy spełnić, by zorganizować wydarzenie plenerowe w ramach naszego festiwalu w tych lokalizacjach - są rygorystyczne i wysoce skomplikowane. W moim odczuciu w Warszawie łatwiej jest zorganizować manifestację niż festiwal teatru plenerowego. Bo przy zgłoszeniu manifestacji składa się tylko jeden wniosek, a przy organizacji festiwalu wymagany jest szereg zgód i zezwoleń, a także najprzeróżniejsze opłaty za zajęcie terenu. Stąd wniosek: chyba powinniśmy zacząć organizować manifestacje teatru plenerowego.
Ale nie chcę kończyć naszej rozmowy w minorowym nastroju. Jako organizatorzy festiwalu mamy się dobrze - nie narzekamy. Są z nami dawni widzowie Sztuki Ulicy, którzy dziś nam pomagają w pracach organizacyjnych. A sztuka... przetrwa wszystko!
Rozmawiał Grzegorz Janikowski(PAP)
edytor: Paweł Tomczyk
gj/ pat/