Malowniczo położona osada Klein Glienicke pod Poczdamem była enklawą dawnej NRD w Berlinie Zachodnim, ukazującą jak w soczewce dramat życia w komunistycznym systemie. 50 lat po budowie muru berlińskiego jej starzy i nowi mieszkańcy przypominają tę historię.
"Nie mieściło mi się w głowie, że tak małą miejscowość można w całości otoczyć murem i w zasadzie odciąć od świata" - wspomina mieszkanka miejscowości Gitta Heinrich. Miejscowość, zamieszkana po wojnie przez 500 osób, leżała w granicach wschodnioniemieckiego państwa, ale jak enklawa "wcinała się" w obszar Berlina Zachodniego. Z racji nietypowego położenia nazywana była "ślepą kiszką NRD".
Pani Heinrich pamięta dokładnie dzień przed 50 laty, w którym dowiedziała się, że komunistyczne władze NRD rozpoczęły budowę muru berlińskiego, zamykając granicę między wschodnią a zachodnią częścią miasta. 13 sierpnia 1961 roku wróciła z narzeczonym z wakacji nad Bałtykiem. "Nie mogliśmy już jechać do domu kolejką przez Berlin Zachodni, ale wokół całego miasta. Wpuszczono mnie do wioski, dopiero gdy pokazałam strażnikom dowód osobisty. Jedyna droga prowadziła przez most nad kanałem, a wszystko inne odgrodzono, najpierw płotem, a w końcu podwójnym murem" - opowiada dziennikarzom.
Miejscowość, zamieszkana po wojnie przez 500 osób, leżała w granicach wschodnioniemieckiego państwa, ale jak enklawa "wcinała się" w obszar Berlina Zachodniego. Z racji nietypowego położenia nazywana była "ślepą kiszką NRD".
Przez kolejne 28 lat musiała ona, tak jak wszyscy mieszkańcy osady, okazywać dowód osobisty wchodząc i wychodząc z Klein Glienicke, która stała się "strefą zamkniętą" w Berlinie Zachodnim. Dla komunistycznego reżimu mieszkańcy tej miejscowości byli dużo bardziej narażeni na działanie wrogiego, kapitalistycznego systemu, który otaczał Klein Glienicke. Dlatego reżim objął osadę specjalną "troską".
Wstęp do Klein Glienicke mieli tylko zameldowani tam mieszkańcy. Na odwiedziny krewnych trzeba było uzyskać specjalne pozwolenie. Zwłaszcza nocą osada przypominała więzienie, gdy latarnie na okalającym ją murze oświetlały niemal każdy kąt. Rozebrano również kilka XIX-wiecznych pięknych domów szwajcarskich, zbudowanych jeszcze przez księcia Carla von Preussen, bo stały tuż przy murze i z balkonu łatwo można było przeskoczyć na drugą stronę.
Wstęp do Klein Glienicke mieli tylko zameldowani tam mieszkańcy. Na odwiedziny krewnych trzeba było uzyskać specjalne pozwolenie. Zwłaszcza nocą osada przypominała więzienie, gdy latarnie na okalającym ją murze oświetlały niemal każdy kąt.
Pomimo tych obostrzeń dawna enklawa zasłynęła ze spektakularnych ucieczek z NRD. W 1973 roku dziewięć osób uciekło 19-metrowym tunelem, który zaczynał się w piwnicy jednego z domów. Zachodnioniemieckie gazety opisywały na pierwszych stronach ucieczkę kobiety z dzieckiem, która w trakcie wymiany ognia pomiędzy pogranicznikami ze wschodu i zachodu zeskoczyła z balkonu domu stojącego tuż przy murze granicznym. Czasem znakiem, że ktoś uciekł bądź próbował ucieczki była pozostawiona przy murze drabina. Według dostępnych danych w latach 1961-1989 podczas próby ucieczki przez mur w Klein Glienicke zginęło sześć osób.
"Władze zastanawiały się nad likwidacją miejscowości. Jednak ostatecznie postanowiono stopniowo osiedlać w niej ludzi +wiernych systemowi+, czyli wojskowych, milicjantów czy funkcjonariuszy służby bezpieczeństwa Stasi" - mówi Jens Arndt, autor wystawy "Za murem", otwartej w związku z obchodami 50. rocznicy budowy muru berlińskiego. "Dawną rodzinną atmosferę zastąpił brak zaufania i wzajemna podejrzliwość. Klein Glienicke to było NRD w miniaturze" - dodaje.
"Każdy nasz krok był pod obserwacją i to było najtragiczniejsze" - potwierdza Gitta Heinrich. Dotarło to jednak do niej już po upadku muru berlińskiego w 1989 roku, gdy zajrzała do teczki, jaką na jej temat zgromadziła Stasi. "Szpiegowano nas nawet w naszym domu, wiedzieli, że mamy zachodnią telewizję i że zabraniamy naszym dzieciom oglądać niektóre programy. Stasi miało kopie listów, które pisałam do mojej babci" - dodała. Okazało się, że donosiła jej dobra znajoma.
Po 1989 roku osada Klein Glienicke, wcześniej odcięta od świata, była "terra incognita" zarówno dla mieszkańców Berlina Zachodniego, jak i NRD, którzy zaczęli licznie odwiedzać dawną enklawę. Dziś po murze nie ma śladu, a o historii tego miejsca przypominają szyldy informacyjne i dwie stare latarnie graniczne. Więcej o losach Klein Glienicke postanowili przypomnieć dziennikarz Jens Arndt i jego żona Manuela, którzy kilka lat temu przeprowadzili się do osady z Berlina Zachodniego. Oprócz wystawy, otwartej w oranżerii pałacu Glienicke, powstała również książka, zawierająca wspomnienia świadków historii.
22 lata po zburzeniu muru berlińskiego historia podziału Berlina staje się w coraz większym stopniu atrakcją turystyczną, a na dalszy plan schodzi pamięć o związanych z tym podziałem ludzkich dramatach. Pojawiają się coraz to nowe pomysły na "sprzedanie" historii muru turystom, np. wycieczki kajakiem kanałami wzdłuż dawnej granicy między Berlinem Zachodnim a NRD. Niektórzy twierdzą nawet, że należałoby odbudować więcej fragmentów muru.
"Zainteresowanie turystów jest zrozumiałe, bo historia podziału Berlina wiąże się z pewnym dreszczykiem. Tym bardziej musimy jednak przypominać o indywidualnych, często strasznych losach ludzi, by pamięć o historii podziału Berlina nie przypominała zwiedzania Disneylandu" - ocenia Arndt.
Z Berlina Anna Widzyk (PAP)
awi/ ala/ ksaj/ ap/ ro/