„Zwracam się teraz do wszystkich Żydów mających sumienie i odwagę, by złączyli się ze mną w oddaniu hołdu tym umarłym dzielnym Polakom” – pisał w 1972 r. Henryk Zelicki, organizator uroczystości „Siódmej świecy”, która upamiętniała wszystkich Polaków zamordowanych za pomoc Żydom.
W najnowszym numerze miesięcznika „wSieci Historii” redaktor naczelny prof. Jan Żaryn przybliża historię niemal nieznanego emigranta z powojennej Polski, który w Australii był jednym z najważniejszych działaczy miejscowych Polaków żydowskiego pochodzenia. Henryk Zelicki urodził się w 1920 r. w Radoszycach jako Dawid Chil Wajnman. Zbiegł z jednego z niemieckich obozów, a następnie ponownie aresztowany, został uwolniony dzięki wkroczeniu Armii Czerwonej. W 1948 r. przyjął nazwisko „Zelicki”, pod którym przetrwał część wojny, oraz imię Henryk. Mimo poglądów asymilacyjnych nie chciał dłużej pozostać w rządzonej przez komunistów Polsce. Około 1960 r. wyjechał do Australii. Tam pozostał Polakiem żydowskiego pochodzenia, zaangażowanym w aktywność niewielkiej, liczącej ok. 9 tys. osób grupy polskich Żydów.
W 1972 r. Zelicki zorganizował w Melbourne uroczystość upamiętniającą Polaków pomagających Żydom. Obchodom nadano tytuł „Siódma świeca”. Jego genezę wyjaśnia apel wystosowany przez Zelickiego: „Przez lata my, Żydzi, ukrywaliśmy fakt, że ci bohaterowie istnieją. Mówimy ostrożnie i oszczędnie o tych, którzy oddali swe życie, abyśmy mogli żyć. Nie wiem, dlaczego odmawiamy im uznania. Wiem jednak, że dalsze przekręcanie i ukrywanie ich odwagi pohańbi nasz naród żydowski na zawsze. Zapalmy siódmą świecę, aby nie oddzielić tych innowierczych zmarłych od zmarłych żydowskich w dniu poświęconym ich pamięci”. Podczas uroczystości zagrano hymny Australii, Izraela i Polski, odmówiono katolickie modlitwy za zmarłych, a na masztach powiewały flagi trzech państw. Kulminacyjnym momentem było zapłonięcie sześciu świec upamiętniających sześć milionów Żydów zamordowanych w trakcie Holokaustu, siódma, owinięta biało-czerwoną szarfą upamiętniała pomagających im Polaków, którzy zginęli z rąk Niemców. Zelicki stwierdzał, że „zmarli oni za nas”.
W uroczystości w Melbourne nie wzięli udziału zaproszeni przedstawiciele ambasady Izraela oraz rabin. Zdaniem prof. Jana Żaryna „siła cytowanego dokumentu polega na tym, że jego autorem jest Żyd, który wzywał przedstawicieli swego narodu do wdzięczności”. Jego zdaniem konieczne jest przywrócenie, po niemal pięciu dekadach uroczystości, zapalania siedmiu świec oraz zaapelowanie do diaspory żydowskiej na całym świecie o wzięcie udziału w tego rodzaju upamiętnieniu około miliona Polaków, którzy udzielili Żydom jakiejkolwiek pomocy ratującej ich przed śmiercią.
Innym przykładem wspólnych losów Polaków i Żydów w trakcie II wojny światowej jest biografia kpt. Tadeusza Paolone „Lisowskiego”. Pochodzący z rodziny o włoskich korzeniach „Lisowski” był oficerem armii II RP. We wrześniu 1939 r. walczył w szeregach Armii „Kraków”. Po przekroczeniu Sanu 20 września resztki jego oddziału skapitulowały. Paolone nie trafił do niewoli, lecz wrócił w rodzinne strony i rozpoczął działalność konspiracyjną. Wiosną 1940 r. wyruszył do Francji, aby wstąpić do odtwarzanego Wojska Polskiego. Został jednak aresztowany na Słowacji i przekazany gestapo. Wytrzymał tortury i nie zdradził swoich współpracowników. Trafił do KL Auschwitz w jednym z pierwszych transportów. Nadano mu numer 329. Niemal natychmiast rozpoczął tworzenie struktur konspiracji. Niemcy wpadli na jej ślad dopiero w 1943 r. Wraz z ppłk. Teofilem Dziamą zginął pod osławioną Ścianą Straceń 11 października 1943 r. Tego dnia zginęło tam 54 działaczy oświęcimskiego ruchu oporu. Według jednej z relacji oficerowie poprosili Niemców o wykonanie egzekucji nie przez strzał w tył głowy, „lecz jak do żołnierzy z pistoletów i prosto”. Niemcy spełnili prośbę, a Paolone zdążył krzyknąć: „Niech żyje Wolna i Niepo…!”.
W czasie gdy Paolone trafił do Auschwitz, nad kanałem La Manche rozpoczynała się jedna z najważniejszych bitew tej wojny. Andrzej Rafał Potocki w swoim artykule rozważa powody zwycięstwa brytyjskich i polskich lotników w Bitwie o Anglię. W jego opinii przyczyn wiktorii należy poszukiwać w inwestycjach, jakie rząd Wielkiej Brytanii przeprowadzał w drugiej połowie lat trzydziestych. Były one odpowiedzią na rozpoczęcie zbrojeń III Rzeszy. To wówczas uruchomiono produkcje maszyn, które przesądziły o zwycięstwie nad Niemcami. „Nowoczesne konstrukcje myśliwskie, takie jak Hawker Hurricane i Supermarine Spitfire, dorównywały niemieckim maszynom myśliwskim i stanowiły poważne zagrożenie dla rajdów bombowych wykonywanych przez Luftwaffe” – podkreśla autor. Co ciekawe, o zwycięstwie nad Rzeszą przesądził również przypadek. Andrzej Rafał Potocki przypomina, że pierwsze bomby na Londyn zostały zrzucone przez zabłąkany niemiecki bombowiec. W odpowiedzi Anglicy zbombardowali Berlin. Rozwścieczeni Niemcy nakazali bombardowania Londynu i innych miast. Oznaczało to rezygnację z systematycznego niszczenia wyłącznie infrastruktury wojskowej i przemysłowej. Tym samym Brytyjczycy zyskali bezcenny czas i przewagę w odtwarzaniu potencjału lotniczego. W najnowszym numerze „wSieci Historii” również fotoreportaż z planu filmu „Dywizjon 303”.
W tym wydaniu miesięcznika odnajdziemy także teksty opisujące historie zbrodni popełnianych na ziemiach polskich z inspiracji wyznawców ideologii komunistycznej. Wciąż w pamięci historycznej organizacje komunistyczne, takie jak Gwardia i Armia Ludowa, często uważane są za formacje walczące o niepodległość Polski, choć „inną niż ta, której pragnęli żołnierz AK i NSZ”. Tymczasem według współczesnych badań historyków głównym celem GL/AL było zwalczanie Polskiego Państwa Podziemnego. Główną metodą nie była otwarta walka, lecz skrytobójstwa, denuncjacje kierowane do sił niemieckich oraz terror wobec ludności cywilnej. Jedną z takich akcji opisuje w swym artykule Michał Gruszczyński.
W lipcu przypada 35. rocznica zniesienia stanu wojennego, wprowadzonego 13 grudnia 1981 r. Jednym z najbardziej symbolicznych elementów rzeczywistości PRL pod rządami junty Wojciecha Jaruzelskiego były ośrodki internowania, w których przetrzymywano tysiące działaczy zdelegalizowanej Solidarności. Ich codziennością zajmuje się w swoim tekście Marta Marcinkiewicz. Autorka cytuje fragmenty wspomnień wybitnych intelektualistów, którym w ośrodkach internowania doskwierała nuda. „Bezterminowość tego stanu zmieniała całą przyszłość w jakąś szarą galaretę, wyzbytą wszelkich konturów. Internowanie mogło trwać trzy dni, trzy tygodnie, trzy miesiące, a może i dziesięć lat… Więzień, który odsiaduje wyrok, ma jakiś punkt odniesienia. Internowany wisi w próżni” – podkreślał pisarz Andrzej Szczypiorski.
W najnowszym numerze znalazło się także kilka artykułów biograficznych, m.in. poświęcony postaci Józefa Czapskiego. Autor „Na nieludzkiej ziemi”, niemal świadek zbrodni katyńskiej, dzięki swoim doświadczeniom w sposób niezwykle lapidarny potrafił scharakteryzować system sowiecki. Marek Klecel cytuje charakterystyczny fragment jednego z jego mniej znanych tekstów: „Opuszczając Rosję Sowiecką, wyniosłem poczucie nieoddychalnej, dławiącej atmosfery, nie dlatego, że tam zmarli z głodu lub zostali zamordowani ludzie bardzo mi bliscy, że wyginęły tam setki tysięcy rodaków, ale że to był kraj m i l c z e n i a. Że nie tylko jest tam krzywda człowieka, wyzysk i zło, [...] ale że tam nie można było nawet krzyknąć, zaprotestować, na zbrodnie palcem wskazać, […] każde słowo stawiające pod znakiem zapytania prawa i moralność Związku lub jakiekolwiek rozporządzenie wyższej władzy, jest tym słowem, za którym idzie taka czy inna likwidacja człowieka”.
Michał Szukała (PAP)