70 lat temu, 16 grudnia 1948 r., ukazał się pierwszy numer „Trybuny Ludu”, najważniejszego dziennika i tuby propagandowej reżimu komunistycznego w Polsce. W historii tej gazety odbijają się dzieje PRL-u oraz stosowane wówczas metody manipulowania opinią publiczną.
„Kongres Jedności Robotniczej powołuje do życia Polską Zjednoczoną Partię Robotniczą” – ogłaszał na pierwszej stronie pierwszy numer „Trybuny Ludu” 16 grudnia 1948 r. Poniżej zamieszczono fotografię i przemówienie prezydenta komunistycznej Polski, dotychczasowego I sekretarza KC PPR, nowego I sekretarza KC PZPR Bolesława Bieruta, które wygłosił on w Auli Politechniki Warszawskiej.
Już od pierwszego numeru obok winiety widniało hasło „Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się!”. Podtytuł wyraźnie informował, że nowa gazeta jest organem Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. „Od dziś zatem jedna jest tylko partia robotnicza w Polsce – rozłam przeszedł do historii” – podkreślano w kolejnym artykule. Dziennik był więc kontynuacją dwóch wydawanych przez PPS i PPR gazet codziennych – „Robotnika” i „Głosu Ludu”. Pierwszym redaktorem naczelnym został działacz przedwojennej KPP, funkcjonariusz Kominternu i Armii Ludowej Leon Kasman.
Uprzywilejowana pozycja
Mimo że pozornie „Trybuna Ludu” podlegała takim samym uwarunkowaniom prawnym jak inne gazety wydawane pod kontrolą cenzury, to jej teksty były traktowane odmiennie. W systemie medialnym PRL-u możliwe były ograniczone polemiki pomiędzy redakcjami niektórych czasopism oraz pewne niuansowanie wyrażanych poglądów. Bez wątpienia „linia polityczna” redakcji PAX-owskiego „Słowa Powszechnego” była inna niż „Trybuny Ludu” lub „Żołnierza Wolności”. Niemożliwa była jednak polemika przedstawicieli tych redakcji z „Trybuną Ludu”. Od 1975 r. ta zasada była sformalizowana przez urzędników Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk. Wytyczne dla cenzorów głosiły: „Nie należy dopuszczać do żadnych polemik z materiałami opublikowanymi na łamach +Trybuny Ludu+ i +Nowych Dróg+ [najważniejsze pismo PZPR o charakterze ideologicznym – przyp. PAP]. Treść tego zapisu nie może być przekazywana redakcjom”.
Szczególnie uprzywilejowana była także pozycja redaktorów naczelnych organu KC PZPR. Stanowisko to obejmowali zaufani działacze partii. Wśród nich byli m.in. posłowie, rzecznicy prasowi KC PZPR lub rządu oraz członkowie Komitetu Centralnego PZPR.
Linia polityczna redakcji „TL” nie zawsze była idealnym odzwierciedleniem linii politycznej władz PZPR, ale wpływały na nią również inne czynniki, m.in. walki frakcyjne, takie jak te, które rozpalały emocje członków partii w latach 1955–1956. Od 1954 do marca 1956 r. (z krótką przerwą w roku 1955) redaktorem naczelnym „Trybuny Ludu” był przedwojenny działacz KPP Władysław Matwin. Tym samym gazeta znalazła się pod wpływem opozycji wewnątrzpartyjnej. Matwin był bowiem związany z tzw. frakcją puławian, która w opozycji do twardogłowych tzw. natolińczyków opowiadała się za umiarkowanymi reformami i złagodzeniem terroru. W lutym 1955 r. na skutek kolejnego odwrócenia sił w KC został odwołany ze stanowiska. Ponownie Matwin pełnił tę funkcję w od listopada 1956 do marca 1957 r., a więc w czasie największych nadziei popaździernikowych i ich stopniowego wygaszania przez ekipę Władysława Gomułki. Co charakterystyczne, następcą Matwina w 1957 r. został Leon Kasman, redaktor naczelny w czasach stalinowskich. Funkcję tę pełnił do czasu rozpętania kampanii antysyjonistycznej w 1967 r.
Mechanizmy nadzoru
W czasach kryzysów politycznych na szczytach władz PRL-u, takich jak wydarzenia po śmierci Stalina, „Trybuna Ludu” podobnie jak inne instytucje reżimu była bacznie monitorowana nie tylko przez KC PZPR, lecz i „towarzyszy radzieckich”. Ambasadorowie ZSRS w czasach stalinizmu pełniący de facto role namiestników Moskwy w podporządkowanym kraju sporządzali raporty oceniające działalność redaktorów „Trybuny Ludu”. Jeden z takich raportów z 1955 r. zachował się w archiwach KC PZPR.
W lutym 1955 r. redaktorem naczelnym dziennika został działacz przedwojennej KPP i członek KC PZPR Roman Werfel. O jego zawodowych zaletach przekonywała sama Julia Brystigerowa, która już w 1943 r. uznała go za „zdolnego publicystę”, ale również „kiepskiego komunistę” i „tchórza”, który rozmyślał nad ucieczką z ZSRS do USA. W lutym 1955 r. nadzorujący propagandę PRL-u Jakub Berman pod pozorem „leninowskiej zasady kolegialności” wzmocnił nadzór na „TL” m.in. przez osłabienie pozycji redaktora naczelnego, który odtąd miał stosować zasadę „kolektywnego omawiania artykułów”. Gabinet Bermana i redaktora naczelnego „Trybuny” łączyła specjalna linia telefoniczna.
4 września 1955 r. na łamach „TL” ukazał się artykuł krytykujący opublikowany w tygodniku „Nowa Kultura” dwa tygodnie wcześniej „Poemat dla dorosłych” Adama Ważyka. Autorowi zarzucono zniekształcanie obrazu życia robotników i Nowej Huty. „Bez wielkiej miłości pisane są te strofy poematu, bez tej miłości, która przesycała najzjadliwsze strofy Majakowskiego. Chrome ma ta poezja skrzydło miłości” – pisał jeden z redaktorów dziennika, Bohdan Czeszko. Jak na standardy komunistycznej propagandy była to dość umiarkowana krytyka.
Miesiąc później „Trybuna Ludu” zamieściła tekst Jerzego Rawicza-Rabinowicza, w którym krytykował ton utworu Ważyka, ale jednocześnie podkreślał, że „Nowe miasto musi jeszcze wiele złego wyplenić, by uzasadnić dumne miano: miasto socjalistyczne”. Dopiero kilka tygodni później na te tezy zareagowali funkcjonariusze partyjni i wciąż lojalni wobec stalinizmu poeci i pisarze. W listopadzie kierownictwo „TL” zostało wezwane na posiedzenie Biura Politycznego KC PZPR. Redakcję wezwano do zachowania „bolszewickiej pryncypialności” i krytyki „tych wszystkich, którzy naruszają politykę partii”, pod warunkiem że krytyka ta jest „w zasadzie życzliwa i przyjazna w tonie”. Werfel stracił stanowisko dopiero pół roku później. Po latach wspominał, że na decyzję KC wpłynęły „sugestie” ambasadora ZSRS.
Jego intuicję potwierdza raport z posiedzenia. Krytykowano w nim nie tylko umiarkowany stosunek do „Poematu dla dorosłych”, lecz także wiele innych niedostatecznie doktrynalnych artykułów. Szczególne zdziwienie skalą sowieckich ingerencji w zawartość pisma wzbudzają niektóre fragmenty: „Wyjątkowe zdumienie wywołuje sytuacja, gdy gazeta usiłuje w tymże duchu [sensacji – przyp. PAP] wykorzystywać niektóre epizody z podróży towarzyszy N. A. Bułganina i N. S. Chruszczowa po Indiach. W szczególności informowano w niej o tym, że podczas wycieczki przywódców i członków sowieckiej delegacji po dżungli dwóch obywateli sowieckich zginęło, i dodawano przy tym, że krąży wersja o tym, jakoby rozszarpały ich tygrysy”. W konkluzjach ambasador Pantelejmon Ponomarienko podkreślał, że władze PRL-u zdyscyplinowały redaktorów „TL”, ale „póki co trudno powiedzieć, aby +Trybuna Ludu+ zmieniła swój styl pracy w lepszym kierunku, i w tym, niewątpliwie, przejawia się wina jej redaktora naczelnego R. Werfla”.
Wrogowie i „ocieplanie” wizerunku
Niecałe dwa lata po stworzeniu dziennika wybuchła wojna koreańska. Stała się okazją do zaprezentowania wielu kluczowych motywów propagandy reżimu. Pierwsze bezpośrednie starcie dwóch bloków wojskowo-politycznych postawiło reżim przed koniecznością przedstawienia konfliktu jako sprawy bliskiej Polakom. Stąd pojawianie się w zakładach pracy portretów Kim Ir Sena oraz ciągłe organizowanie wieców potępiających „napad Wall Street na Koreę”. Do końca wojny „TL” i inne media stalinowskiej Polski trzymały się wersji o ataku Południa na Północ. „W odpowiedzi na zbrojny atak bandy Li Syn Mana — Wojska Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej posuwają się na południe” – pisała „Trybuna” w wydaniu z 27 czerwca 1950 r. Nie przeszkadzało to redaktorom „TL” w nazywaniu konfliktu „wojną domową”, ponieważ rząd z Południa był uznawany za marionetkowy, kolaboracyjny twór rządu USA.
Stałym elementem propagandy komunistycznej było porównywanie działań Południa i jego sojuszników ze zbrodniami niemieckimi w czasie II wojny światowej. „W Południowej Korei szaleje od dłuższego czasu krwawy terror faszystowski. Bandy policji faszystowskiej krążą po kraju, paląc miasteczka i wsie. Niszczycielska ta akcja nosi nazwę walki z partyzantami. Trzy miliony ludzi straciło dach nad głową” – pisano. Ważną częścią „polityki redakcji” było publikowanie licznych przemówień przywódców komunistycznych. W czasie wojny koreańskiej orędzia dyktatora Północy nie ustępowały wypowiedziom polityków sowieckich i ich towarzyszy z PRL-u. Polityków „kapitalistycznych” i ich przedstawicieli nazywano „krwawymi głupcami”. W okresie klęsk KRLD temat wojny był ignorowany lub pisano o „bohaterskiej obronie” wojsk komunistycznych. Ważnym elementem narracji o wojnie były również informacje o poparciu udzielanym komunistom przez „postępowych” intelektualistów z krajów zachodnich.
Znacznie większym wyzwaniem propagandowym dla władz PRL-u były powstanie niezależnego ruchu związkowego oraz wprowadzenie stanu wojennego. W retoryce „TL” z tego okresu można zauważyć wiele podobieństw do języka z czasów wojny koreańskiej. Szczególną wagę przykładano do demaskowania „rzeczywistych celów +Solidarności+”, „wpływów Zachodu” lub „ekstremy solidarnościowej”. Ważnym elementem propagandy na łamach „Trybuny” było także oddzielanie „zdrowego robotniczego” charakteru NSZZ „S” od „politykierów” i „ekstremistów” stojących na jego czele i sterujących akcjami strajkowymi.
Po 13 grudnia 1981 r. pozycja „TL” była ważniejsza ze względu na zawieszenie wydawania prasy z wyjątkiem dwóch gazet ogólnokrajowych: „Trybuny Ludu” i „Żołnierza Wolności” oraz szesnastu terenowych dzienników partyjnych. Również wówczas oddzielano „zmanipulowanych” robotników od ich cynicznych, ukrywających się przywódców, którzy „fabrykują scenariusze, redagują ulotki, opracowują instrukcje, ale już pisać na jezdniach i murach – co, gdzie, o której godzinie – każą innym”. Wielokrotnie wskazywano nazwiska odpowiedzialnych za „wywrotową działalność”: „Bujak i jego grupa”, „Bujak i koledzy”, „spółka polityczna pana Bujaka”, „ludzie typu Bujaka”. Zbigniewowi Bujakowi przypisywano też kontakty z Radiem Wolna Europa (finansowanym przez amerykański wywiad), które tak jak w latach pięćdziesiątych stało się jednym z odpowiedzialnych za funkcjonowanie agentury działającej na szkodę Polaków i zmierzającej do wywołania „krwawej wojny domowej”.
Wszelkie próby destabilizacji takie jak strajki miały się jednak spotykać „ze zdecydowanym sprzeciwem załóg zakładów pracy”. Jako zagrożenie traktowano także drugi obieg. Dążono do pomniejszania jego znaczenia. „Analiza treści oraz języka napisów ulotek i biuletynów wskazuje, że na ogół zaangażowane jest w konspiracji antypaństwowej środowisko o dość niskiej kulturze, niewybredne w doborze słów i kompozycji haseł, często ujawniające trudności w budowie zdań i rozumieniu używanych pojęć” – pisała „TL” w styczniu 1982 r.
Komuniści próbowali przełamywać wizerunek „Trybuny Ludu” jako gazety przeznaczonej dla członków partii i posługującej się partyjną nowomową. Już od początku istnienia „TL” wraz ze swoim czechosłowackim odpowiednikiem, dziennikiem partyjnym „Rudé Právo”, organizowała kolarski Wyścig Pokoju. W 1952 r. do grona organizatorów dołączył związek kolarski NRD, a wśród patronów prasowych pojawiła się gazeta „Neues Deutschland”. Mimo propagandowego charakteru sportowego przedsięwzięcia, którego celem miało być pokazanie braterstwa krajów socjalistycznych, Wyścig Pokoju stał się jedną z najważniejszych i najlepiej zorganizowanych imprez tego rodzaju w PRL-u. Jego zwycięzcy stawali się bohaterami narodowymi. W 1956 r. pierwsze miejsce zajął Stanisław Królak. Jego triumf śledziły przy odbiornikach radiowych i „kołchoźnikach” na ulicach miliony mieszkańców PRL.
Inną popularną imprezą nadzorowaną przez reżimowy dziennik było organizowane w latach 1971–1989 Święto „Trybuny Ludu”. Festyn odbywał się wiosną lub wczesną jesienią na warszawskim Podzamczu i Mariensztacie, a także na placu Defilad. Często dwudniowe „święto” wypadało w pierwszy dzień lata i jego elementem stawało się puszczanie wianków na Wiśle. Mimo propagandowego charakteru „święta” przyciągało ono tłumy mieszkańców Warszawy zainteresowanych stoiskami, na których na co dzień sprzedawano niemal niedostępne artykuły. Dodatkową atrakcją były koncerty i konkursy. W 1987 r. „Dziennik Telewizyjny” informował o loterii, w której warunkiem uczestnictwa było udzielenie odpowiedzi na pytanie: „Co najbardziej podoba nam się w Trybunie Ludu?”. Święto było też zauważane i bezpośrednio obserwowane przez przedstawicieli podobnych pism krajów „demokracji ludowej”, m.in. najważniejszej gazety między Berlinem Wschodnim a Władywostokiem – moskiewskiej „Prawdy”.
Zmierzch potęgi
Zapowiedzią upadku reżimu komunistycznego była pierwsza pielgrzymka Jana Pawła II do Polski w czerwcu 1979 r. W jej trakcie w Warszawie, Gdańsku, Krakowie i kilku innych miastach rozrzucono kilkaset lub według niektórych źródeł nawet kilka tysięcy egzemplarzy sfałszowanej „Trybuny Ludu”. Informowała ona m.in. o rozwiązaniu PZPR, przeniesieniu stolicy do Gniezna i koronacji Jana Pawła II na króla Polski. „W swym pierwszym przemówieniu, król Karol Pierwszy, powiedział, że uważa się tylko za regenta Królestwa Polski, którego korona należy się samemu Panu Bogu” – pisali nieznani autorzy. Co ciekawe, władze PRL-u i „Trybuna Ludu” zostały ośmieszone przez włoskich dziennikarzy z lewackiego i antyklerykalnego tygodnika „Il Male” („Diabeł”). Bezpiece nie udało się jednak wyjaśnić, jak udało się przeprowadzić tak szeroką „dystrybucję” łudząco podobnej do oryginału fałszywki. Według Radia Wolna Europa w kolejnych miesiącach falsyfikaty osiągały czarnorynkową cenę 40 dolarów za egzemplarz.
Już w czasie karnawału „Solidarności” władze PRL-u zdawały sobie sprawę z anachroniczności dotychczasowej siermiężnej propagandy i nowomowy partyjnej. Wiosną 1981 r. pojawił się pomysł stworzenia nowej gazety, która nie byłaby głosem słabnącej partii, lecz rządu. W styczniu 1982 r. ukazał się pierwszy numer „Rzeczpospolitej”. Mimo to „Trybuna Ludu” do końca PRL-u pozostała „lekturą obowiązkową” członków partii. Nakład gazety, sięgający blisko 1,5 mln egzemplarzy, był zawyżany z racji obowiązku prenumerowania „TL” przez zakłady pracy i wiele instytucji. Wiele tez artykułów było wprost cytowanych przez twórców „Dziennika Telewizyjnego”.
W grudniu 1988 r. „Trybuna Ludu” świętowała ostatnią w swej historii okrągłą rocznicę powstania. Władze PRL-u wciąż przywiązywały ogromną wagę do działań coraz bardziej anachronicznej gazety. Świadectwem roli „TL” są słowa Wojciecha Jaruzelskiego, który na jubileuszowym spotkaniu z funkcjonującą w redakcji organizacją partyjną podkreślił, że dziennik jest „jednym z głównych ogniw frontu propagandowego”. Co interesujące, pod koniec PRL-u redakcja „Trybuny”, podobnie jak inne instytucje reżimu komunistycznego, odwoływała się do dziedzictwa przedwojennej Polskiej Partii Socjalistycznej. 16 grudnia 1988 r. z udziałem jej redaktora naczelnego i członka KC PZPR Jerzego Majki odsłonięto kamień upamiętniający miejsce wydawania przedwojennego „Robotnika”. Mimo nieco większego otwarcia na głosy krytyczne wobec sytuacji w PRL-u gazeta wciąż podkreślała swój bezpośredni związek z PZPR. Jak podkreślał redaktor naczelny „TL”, kierowała się słowami Wojciecha Jaruzelskiego: „Piszcie o wszystkim, o czym mówią i myślą ludzie i tak jak ze sobą rozmawiają”.
Pół roku po hucznych obchodach czterdziestolecia „Trybuny” na mocy ustaleń okrągłego stołu ukazały się pierwsze legalne niezależne tytuły prasowe – odrodzony po ośmiu latach „Tygodnik Solidarność” i „Gazeta Wyborcza”. Organ KC PZPR wchodził w ostatni, kilkumiesięczny okres istnienia. Mimo to na łamach „Trybuny Ludu” wciąż pojawiały się artykuły, których tezy pasowałyby również do czasów rządów Gomułki i Gierka. Tuż przed obradami okrągłego stołu w 1989 r. jeden z redaktorów „TL” pisał: „Prawica Zachodu ma w Polsce swoich popleczników. Ich poglądy i hasła są te same. […] W naszej historii były okresy, gdy wysługiwanie się obcym interesom i szukanie oparcia u obcych, aby walczyć przeciw własnej władzy, osłabiały Polskę”. Ale też dzień po rozpoczęciu obrad okrągłostołowych na pierwszej stronie „Trybuny” nazwano je „Spotkaniem wielkiej szansy”.
Przed wyborami kontraktowymi mimo wezwań przywódców PZPR do prowadzenia kampanii „niekonfrontacyjnej” „Trybuna Ludu” próbowała zmierzyć się z „wyzwaniem” rzuconym przez media związane z „Solidarnością”. W rubryce „Gazet/k/a wyborcza” starano się wyśmiewać kampanię wyborczą „S” opartą na zdjęciach kandydatów z Lechem Wałęsą. Pisano w niej też o „dolarowej zawartości kieszeni” działaczy opozycji i potępiano wezwania do skreślania wszystkich kandydatów PZPR i partii satelickich. Tuż po historycznej klęsce redaktor naczelny „TL” Jerzy Majka w artykule wstępnym pisał w zupełnie innym tonie: „Elektorat związany z partią i innymi siłami naszej koalicji stanowił w dniu 4 czerwca około jednej trzeciej ogółu uczestniczących w głosowaniu. Wśród tych, którzy w pierwszej turze wyborów oddali głosy na kandydatów koalicji i niezależnych, dominuje dziś gorycz niepowodzenia. Ponieśliśmy wszak – co tu skrywać – dotkliwą porażkę. A porażki mają zawsze dotkliwy smak”. Czytelników miał pocieszać tytuł, który zgodnie z zasadami orwellowskiego dwójmyślenia stwierdzał: „Można przegrać i zwyciężyć”.
W kolejnych miesiącach na łamach „Trybuny Ludu” dominowała dyskusja na temat sposobów ratowania rozpadającej się partii oraz programu nowego ugrupowania. Kres dziennika nastąpił pod koniec stycznia 1990 r. wraz z końcem „przewodniej siły narodu”. Na czas ostatniego XI Zjazdu PZPR i pierwszego kongresu powołującego partię postkomunistyczną „TL” przekształciła się w „Trybunę Kongresową”. Po „wyprowadzeniu sztandaru” powołano nową, „socjaldemokratyczną” gazetę – „Trybunę”. Nowy dziennik tworzyło wielu dawnych działaczy komunistycznych i redaktorów „Trybuny Ludu” lub innych mediów reżimowych, takich jak Wiesław Dębski, Marek Barański, Janusz Rolicki i Andrzej Urbańczyk. Z powodów ekonomicznych ostatni numer ukazał się 4 grudnia 2009 r. Pewnego rodzaju kontynuacją pisma jest od 2013 r. „Dziennik Trybuna”, który ukazuje się dziś trzy razy w tygodniu.
Michał Szukała (PAP)
szuk/ skp/