Gdy w piątkowy późny wieczór 27 października 1950 r. w Sejmie nagle pojawili się najważniejsi działacze komunistycznego establishmentu z premierem Józefem Cyrankiewiczem, szefem resortu gospodarki Hilarym Mincem i ministrem obrony narodowej Konstantym Rokossowskim oraz funkcjonariusze bezpieki, a w budynku wyłączono telefony, posłowie pewnie domyślali się najgorszego.
Właśnie w ten sposób pod obrady wprowadzona została ustawa o wymianie złotego, dzięki której ludowa władza miała zagrabić 2/3 oszczędności Polaków, a także zakaz posiadania złota i dewiz. Plan został przeprowadzony w niemal zupełnej tajemnicy. Nowe prawo uchwalono przed godz. 23, a następnego dnia rano weszło w życie. Tak został przeprowadzony największy skok na kasę w historii PRL-u.
Moskwiewskie inspiracje, zagraniczne pieniądze
Mechanizm bezprecedensowego grabienia społeczeństwa był tak naprawdę prosty. Ustawa o zmianie systemu pieniężnego wprowadzała nowe złote, a wymiana miała być dokonana dwutorowo. Za każde 100 starych złotych w gotówce otrzymywało się 1 złoty, natomiast ceny, pensje czy depozyty przeliczano w stosunku 100 do 3 zł. Nowy system wszedł w życie nieco ponad godzinę po uchwaleniu – w sobotę 29 października. Starymi pieniędzmi, ale według nowych przeliczników, można było płacić jeszcze przez tydzień, a na wymianę dano zaledwie dziesięć dni. Właśnie dlatego plan przeprowadzono niemal jak zamach stanu. Tylko utrzymanie całkowitej tajemnicy gwarantowało skuteczne ograbienie społeczeństwa z oszczędności.
I tajemnice udało się utrzymać do końca. „O wpół do ósmej otworzyłam radio i […] usłyszałam zdanie: +Wszyscy pracownicy banków – tu cała litania nazw instytucji bankowych – stawią się dziś o ósmej+ - pisała w swoim dzienniku pod datą 29 października pisarka Maria Dąbrowska - od razu domyśliliśmy się, że coś stało się z pieniędzmi. Jakoż niebawem powtórzono cały komunikat. Zmiana systemu pieniężnego! […] Uderzenie przyszło niespodziewanie. Jak świetnie trzymano to w tajemnicy, najlepszy dowód, że najlżejsza plotka nie pojawiła się na ten temat”. Kilka dni później pisarka dodała jeszcze jeden znamienny wpis: „Od razu zrozumiałam, że ta reforma czyni mnie bankrutem”.
Prawdopodobnie ze względu na konieczność utrzymania ścisłej tajemnicy niewiele wiadomo na temat szczegółów planowania i przeprowadzenia samej operacji. Banknoty wydrukowane zostały za granicą: w Czechach, na Węgrzech , a nawet w Szwecji i noszą datę 1948 r. Bilon też pochodzący z zagranicznych mennic, bity był z datą 1949 r.
Bez wątpienia też prace były ściśle skorelowane z polityką monetarną Związku Sowieckiego. W marcu tego roku Moskwa przeprowadziła reformę monetarną, przyjmując tzw. parytet. Jeden rubel miał odpowiadać wartości 0,222 grama złota. W reformie październikowej w Polsce przyjęto dokładnie tę samą zasadę – co w teorii oznaczało zrównanie wartości złotego i rubla.
To nie jedyne wzorce z Moskwy. ZSRS podobną denominację przeprowadził trzy lata wcześniej. Zasady wymiany były bardziej skomplikowane niż w polskim projekcie, ale cel pozostał ten sam – zawłaszczenie oszczędności. Tu też stosowano różne przeliczniki dla cen, wypłat i oszczędności (m.in. gotówka 1 do 10, a oszczędności w banku do pewnej sumy 2 do 3). Na wymianę starych na nowe banknotów dano tydzień.
Władza działa w konspiracji
Całą operację nadzorowało Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego, a szczegóły znała tylko niewielka grupka wtajemniczonych. Zaledwie dwa dni przed rozpoczęciem operacji niejasny sygnał został wysłany do Wojewódzkich Urzędów Bezpieczeństwa. Miały one zabezpieczyć jadące do nich transporty (jak się później okazało, z nowymi pieniędzmi). Za ich sprawne przyjęcie odpowiadali personalnie szefowie. O północy z 28 na 29 października ogłoszono stan pogotowia MO i UB.
W rozwożeniu transportów do powiatów i gmin, funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa wspierało wojsko. Z kolei ORMO, Służbę Ochrony Kolei, aktywistów partyjnych, czy młodzieżowych –
Skierowano, by zadbali o funkcjonowanie sklepów, poczty czy usług.
Równolegle wprowadzono zmiany legislacyjne. Piątek 28 października w Sejmie biegł leniwie. Odczytane zostały m.in. krótkie wspomnienia o niedawno zmarłych posłach, marszałek informował też o ratyfikacji konwencji z Węgierską Republiką Ludową, procedowana jest ustawa o ochronie roślin.
Nowy punkt obrad został wprowadzony wraz z wieczorną wizytą nadzwyczajnych gości. Na mównice wkroczył minister finansów Konstanty Dąbrowski. „W wyniku przeprowadzonej reformy walutowej – uzasadniał – kraj nasz otrzyma pieniądz wysokowartościowy, w pełni ustabilizowany, oparty o relację do wartości złota. Pieniądz, który będzie sprzyjał stałemu podnoszeniu się realnej wartości płac i zarobków, rozwojowi oszczędności pieniężnych ludności, walce o obniżenie kosztów produkcji, prowadzeniu polityki stopniowego obniżania cen”.
Różnice w wymianie złotego tłumaczył chęcią uderzenia w „kapitalistów” i „spekulantów”, którzy zostaną pozbawieni „poważnej części nagrabionych [...] kapitałów”. Minister zaprezentował też drugą ustawę – zakazującą posiadania dewiz i szlachetnych metali „nieużytkowych”. Posiadający dolary i złoto mieli odsprzedać je państwu, w przeciwnym razie groziła im kara do 15 lat więzienia. Za handel można było otrzymać nawet wyrok śmierci.
Do pakietu minister dołożył także podwyżkę i to o 50 proc. ceny wódki, co motywował walką z alkoholizmem.
Dyskusja nad projektami zbyt gorąca nie była – wzięły w niej udział dwie osoby – szef związków zawodowych i przedstawiciel ludowców. Obaj zareagowali entuzjastycznie. Ustawy zostały uchwalone jednogłośnie, a ich przyjęcie fetowano „hucznymi oklaskami”. O 22.45 marszałek zamknął obrady.
Machina została wprawiona w ruch. W sobotę 29 października w szczegóły akcji zostali wtajemniczeni również bankowcy, którzy zostali wezwani w trybie pilnym do stolicy. Dyrektorzy wojewódzkich oddziałów NBP przeszli specjalne szkolenie. I tu zadbano o szczegółowe środki bezpieczeństwa – od godz. 15 nie mogli opuszczać pomieszczeń, w których ich szkolono, a do swoich miast wrócili w eskorcie pracownika MBP.
Podobne szkolenie przeszli pracownicy Ministerstwa Handlu Wewnętrznego. Też zostali oni skoszarowani i podobnie jak bankowcy do siebie wrócili z eskortą UB. W Domu Słowa Polskiego gdzie drukowano niedzielne gazety, a także w Sejmie i kilku innych instytucjach odcięto telefony.
Mobilizację zarządzono także wśród tajnych współpracowników – wypuszczono ich w teren, by donosili o każdej plotce, ulotkach, sabotażu, strajku, czy zbiegowisku.
Efekt absolutnego zaskoczenia został osiągnięty.
„Oo. Bernardyni z Czerniakowskiej [w Warszawie] wyrażają podziw z powodu sprawności organizacyjnej aparatu państwowego, który potrafił zachować fakt wymiany w takiej konspiracji” – donosił jeden z agentów 30 października. Z jednego z punktów wymiany pieniędzy z kolei donoszono natomiast, że ludzie przeklinają Stany Zjednoczone. „Niech szlag trafi Amerykę […] za to, że nie ma dobrego wywiadu w Polsce i nie uprzedziła ludności o mającej nastąpić wymianie pieniędzy”.
W kolejnych dniach Rada Ministrów musiała zajmować się sporami interpretacyjnymi np. co z długami i pożyczkami? Rząd uznał, że za każde 100 zł pożyczone przed reformą trzeba zwrócić 3 zł, tyle że nie wszystkim. „Zobowiązania chłopów małorolnych w stosunku do kułaków stanowią wyjątek”. Bogatszym sąsiadom można było oddać tylko 1 zł za każdą pożyczoną „stówę”.
Ministerstwo Handlu Wewnętrznego wydrukowało też „tabele zaokrąglania cen”. Przykładowo jeśli paczka papierosów kosztowała 374 zł, to po reformie jej cena powinna wynosić 11,22 zł, ale ministerstwo nakazało cenę 11.20. Podobnie było z cenami m.in. pieczywa, wędlin, mąk, kasz, czy cukru.
Oficjalna radość, prawdziwa panika
Oficjalnie wymiana „przyjęta została przez masy pracujące Polski z głębokim zrozumieniem, uznaniem i zadowoleniem” – przynajmniej tak donosiła poniedziałkowa „Trybuna Ludu”: „Reforma walutowa jest najlepszym dowodem, że nasz kraj podnosi się gospodarczo. Każdy robotnik wie, iż rząd dba o nas, i właśnie ta reforma to jeszcze jeden krok naszego rządu w kierunku poprawienia bytu klasy robotniczej”.
Zachwycony był też tzw. aktyw. Na ręce prezydenta Bolesława Bieruta adresowano dziękczynne listy.
„Z wielkim zadowoleniem witamy reformę walutową i wiemy, że kładzie ona kres bezprawnym machinacjom spekulantów, których pozbawia poważnej części nagromadzonych kapitałów. Pieniądze zagrabione na trudzie i pocie polskiego robotnika wracają do ich prawych właścicieli” – pisał łódzki Związek Młodzieży Polskiej.
W rzeczywistości ogłoszenie reformy wywołało prawdziwą panikę. Wcześniej uświadomieni ruszyli na prowincję (na którą nie dotarła jeszcze informacja), próbując kupić „co bądź”. Nabywano wszystko: konie, bydło, pierzyny, czy poduszki. Próbowano oddawać też długi, czy regulowano należności.
Władza próbowała ścigać „kułaków i spekulantów”. W województwie gdańskim „zwrócono poszkodowanym machinacjami kułaków, głównie biednym chłopom, 7 koni, 6 krów, 10 świń, owce i gęsi”.
W miastach przed sklepami, kioskami, cukierniami ustawiły się gigantyczne kolejki. Handel zamienił się w grę. Klienci próbowali kupić cokolwiek, a sklepikarze niczego nie sprzedać. Prywatni właściciele próbowali w ogóle nie otwierać swoich placówek, ale temu przeciwstawiała się milicja.
W sklepach państwowych towary natomiast były ukrywane. W przeprowadzonych remanentach wykazywano, że zostały sprzedane do soboty. Potrzebną do tej operacji gotówkę dostarczała rodzina, lub znajomi, a towary miały być odsprzedane w najbliższych dniach.
Jeszcze większe kolejki niż do sklepów ustawiały się przed punktami wymiany. W wielu miejscach stać trzeba było kilkanaście godzin. Ale władza efekt osiągnęła, bo wymieniono przeważającą część gotówki.
Szybko pojawiły się również pierwsze dowcipy. „Jak wyszedłeś na wymianie? - Zrobiło się troszkę pieniędzy. - Co mówisz! W jaki sposób? - Było dużo - zrobiło się troszkę”. W innym: „- Jak z wymianą u ciebie? - Straciłem tysiąc złotych... - Co, tylko tyle? - ...dolarów”.
Sama zmiana przyniosła pewne efekty, do obrotu wprowadzono banknoty, które znacznie ciężej było sfałszować, do tego pojawił się bilon. Ale reforma nie uchroniła złotego przed szybko utratą wartości. W związku z dużym dodrukowaniem pieniędzy inflacja rosła z roku na rok. O ile w 1950 r. było to 7,5 proc., to już w roku 1953 aż 42 proc.
Łukasz Starowieyski
Źródło: MHP