„Historia Karola Jaroszyńskiego, najbogatszego człowieka w historii Polski, zasługuje na dziesiątki książek biograficznych i filmów fabularnych. Z hazardzisty stał się genialnym finansistą i wielkim filantropem” – mówi Wacław Holewiński, autor książki „Cieniem będąc, cieniem zostałem” poświęconej Karolowi Jaroszyńskiemu.
Co sprawiło, że o Karolu Jaroszyńskim mało kto dziś pamięta? I dlaczego warto go przypomnieć?
To jest dobre pytanie. Wydawałoby się, że nie do wyobrażenia jest, aby w jakimkolwiek państwie nie pamiętano o najbogatszym człowieku w historii tego kraju. Oczywiście jeśli pominiemy wielkie rody, np. Radziwiłłów i ich majątek, to w ciągu ostatnich 200 lat był to bez wątpienia najbogatszy Polak. Jego majątek, przeliczony na obecne realia, wynosił około 200 mld złotych. I ten jeden powód wystarczyłby, aby pisać dziesiątki jego biografii, przybliżać jego działalność. Ale to przecież nie wszystko. Był to człowiek, który przeszedł pewien rodzaj przemiany duchowej, absolutnie zadziwiającej, bo przecież był to w młodości typowy bon vivant pochodzący z bogatej rodziny, przegrywający majątek w kasynach, którego długi w Monte Carlo wykupowali jego bracia, i nagle w 1909 r. wygrywa w tymże Monte Carlo gigantyczne pieniądze. I przestaje być hazardzistą, zaczyna za to robić nieprawdopodobne interesy. Gdy dorobił się ogromnej fortuny, chciał ożenić się z córką cara – to przecież wymarzony materiał na film fabularny. Był także najważniejszym fundatorem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, który był dziełem jego życia. Ale skala jego działalności filantropijnej była o wiele większa – dziesiątki milionów rubli przekazał ludziom potrzebującym. To dzięki niemu i jego pieniądzom przetrwały dziesiątki tysięcy Polaków, którzy w czasie I wojny światowej służyli w armiach austriackiej i niemieckiej, a następnie trafili do rosyjskiej niewoli. Był fundatorem wielu ochronek dla polskich sierot. Finansował stypendia polskim studentom, pomagał, dzięki swym pieniądzom, w organizacji polskich jednostek wojskowych na terenie Rosji. A potem był przecież doradcą finansowym Naczelnika Państwa, Józefa Piłsudskiego. Była to postać, którą można opowiadać na wiele sposób. Karol Jaroszyński był wizjonerem, miał pomysły wybiegające daleko w przyszłość.
Jak w Polsce pod zaborami u progu dwudziestego zostawało się wielkim finansistą?
Wielkich finansistów wielu nie mieliśmy, choć Karol Jaroszyński nie był jednostkowym przypadkiem. Decydowały o tym jednak albo koneksje rodzinne, albo spółka polsko-rosyjska, lub jakiś zupełnie genialny pomysł, jak to było w przypadku Karola Jaroszyńskiego. Bo te 774 kg złota, które wygrał w Monte Carlo, były ledwie zaczynem jego wielkiej fortuny. Z tych pieniędzy pospłacał długi, co umożliwiło mu sięgnięcie po akcje cukrowni, część spadku w ramach rodzinnego majątku, która mu przysługiwała. Wbrew swoim braciom wykonał ruch, który wówczas wydawał się szalony, mianowicie postanowił zastawić swoje akcje. Za ten zastaw kupił 30% akcji jednego z banków, a później uzyskawszy w ten sposób przewagę głosów w radzie nadzorczej, stanął na czele tego banku i pierwszą rzeczą, którą zrobił jako prezes, było udzielenie sobie pożyczki na taką kwotę, która pozwoliła mu kupić 30% kolejnego banku. I według tego schematu kupował kolejne banki – z dzisiejszego punktu widzenia był to niewątpliwie rodzaj piramidy finansowej. Te banki naturalnie przynosiły zyski, więc pożyczki szybko spłacał i dywersyfikował zyski przez zakupy najprzeróżniejszych przedsiębiorstw. Samych cukrowi kupił tyle, że przed wybuchem I wojny światowej 30% produkcji cukru w Rosji było w jego rękach. Kupował też huty, koleje, inwestował w transport rzeczny i kolejowy, inwestował w przemysł naftowy, cementownie, w prasę, tkalnie. Tyle tylko że najpewniej to wszystko by się zawaliło, bo w roku 1914 doszło do spiętrzenia płatności. I zdaje się, że Jaroszyński byłby niewypłacalny. W jego przypadku zbawienne stało się to, co było katastrofą dla milionów ludzi – wybuch Wielkiej Wojny. Karol Jaroszyński został bowiem… głównym dostawcą armii carskiej. I pieniądze znów popłynęły szeroką falą. Gigantyczne pieniądze!
Jak było to możliwe, że Polak, były hazardzista był w stanie robić tak wielkie interesy? Dobre pomysły to jedno, kapitał drugie, ale w każdych czasach, także wówczas, jedną z podstaw dobrego biznesu musiały być kontakty, znajomości…
Karol Jaroszyński działając w rosyjskiej rzeczywistości, stosował metody, jakie musiał stosować, żeby w ogóle funkcjonować na tym rynku. Wpisał się w te realia i do rad nadzorczych swoich przedsiębiorstw brał polityków lub byłych polityków, także ludzi, którzy piastowali stanowiska ministerialne, szefów policji, ludzi, którzy mieli ogromne wpływy zarówno na dworze cesarskim, jak i w kręgach rządowych. To pozwoliło uzyskiwać mu coraz to nowe i coraz to większe zamówienia.
W jaki sposób uzyskiwał dostęp do tych ludzi?
Tak jak obecnie, tak i wówczas, takie kontakty zdobywa się przez pieniądze. To byli ludzie, którzy może niekoniecznie byli kompetentni w sprawach ekonomii, ale mieli kontakty i byli w stanie ułatwiać forsowanie różnych spraw korzystnych dla Jaroszyńskiego. Płacił im duże pieniądze, ale dzięki temu miał ich po swojej stronie. A oni odpłacali mu wiedzą, do której mieli dostęp, swoimi układami, znajomościami.
Czy wolnomularz był głównym sponsorem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego?
Tego nie wiemy. Takie pogłoski się pojawiały, ale żadnych dokumentów potwierdzających ten fakt nie znalazłem. Mogły to być oskarżenia, które miałyby dyskwalifikować Karola Jaroszyńskiego w oczach Kościoła. Ale nie da się niczego wykluczyć. Członkowie elit w tamtym czasie bardzo często wstępowali do masonerii. Na pewno z wieloma masonami bohater mojej powieści się przyjaźnił, robił z nimi interesy.
Pomówmy o jego kontaktach z rodziną carską. Mówi się, że niewiele brakowało, by ożenił się z jedną z córek Mikołaja II. Był też ponoć człowiekiem, który próbował pomóc carskiej rodzinie po wybuchu rewolucji bolszewickiej.
Rzeczywiście, gdy Karol Jaroszyński był u szczytu swoich finansowych sukcesów, zapragnął poślubić córkę cara Mikołaja II, Tatianę. Spotykali się często, ponieważ Jaroszyński łożył na fundację cesarzowej, która opiekowała się rannymi żołnierzami rosyjskimi. Więc na dworze cesarskim bywał, był tam postacią znaną, a poza tym na palcach dwóch rąk można by policzyć ludzi w całej Europie tak bogatych jak on. Gdy wybuchła rewolucja bolszewicka, a rodzica carska została uwięziona, Karol Jaroszyński próbował ją uratować przekupstwem i chyba zabrakło ledwie kilku dni, aby ten plan zrealizować.
Jaki był stosunek Jaroszyńskiego do bolszewików?
Skrajnie negatywny. Widział nadciągającą wraz z ich władzą katastrofę, widział ich absolutną bezwzględność i brutalność, zabór majątków, łamanie wszelkich norm społecznych, walkę z Kościołem. I starał się, jak mógł, przeciwstawiać bolszewikom. Co najciekawsze, Karol Jaroszyński miał realny plan wykończenia bolszewików, gdy objęli oni władzę. Sporządził plan ich zniszczenia przez blokadę finansów. To się miało opierać w dużej mierze na łapówkach, na uniemożliwieniu jakichkolwiek przepływów pieniędzy do bolszewików. To był plan na tyle realny, że Anglicy zgodzili się go sfinansować. Oszukali. Po przekazaniu pierwszej transzy pieniędzy, wycofali się. Plan się nie powiódł.
Karol Jaroszyński był świetnie poinformowany. O planowanej rewolucji w Rosji uprzedzał swoich przyjaciół na Zachodzie. Skąd czerpał informacje?
Nie tylko na Zachodzie, także w Rosji. Miał swoich ludzi wśród bolszewików. To wcale nie było takie trudne. Byli łasi na pieniądze. Więc rzeczywiście wiedział o przewrocie bolszewickim, zanim on się dokonał. Informował o tym Anglików, na co istnieją świadectwa. Karol Jaroszyński wiedział, że dojście bolszewików do władzy oznacza koniec jego interesów, wiedział, że będą konfiskować majątki. Zdawał sobie sprawę, że z jednego z najbogatszych ludzi w Europie, człowieka powszechnie szanowanego może za chwilę stać się pariasem, człowiekiem ściganym, a jego majątek zostanie w całości przejęty. I tak się przecież skończyło. Musiał, zostawiwszy wszystko, co tam posiadał, uciekać z Petersburga.
Stracił po 1920 roku fortunę. Wyjechał z Rosji, pozostawiwszy tam wszystkie dokumenty potwierdzające udziały w licznych bankach i innych instytucjach… Jak to możliwe, że człowiek z taką głową, który ma kontakty, wiedzę, zdolność realnej oceny sytuacji, w żaden sposób się nie zabezpieczył i popełnia tak kolosalny błąd?
Powiem więcej: on doradzał innym przeniesienie swoich majątków na Zachód! Namawiał do tego choćby np. swego przyjaciela, Mieczysława Jałowieckiego, który przetransferował część swojego majątku z Rosji. Sam go nie przeniósł. To jest dosyć niezwykłe i zadziwiające. W 1917–1918 skupował jeszcze majątki, kupował je tak naprawdę na papierze, bo przecież, w rzeczywistości nie był w stanie tych majątków objąć. Wygląda na to, że musiał założyć, że albo sami „biali” pokonają „czerwonych” i będą honorowane wszystkie podpisane umowy, albo że dojdzie do interwencji Zachodu, choćby dlatego żeby chronić majątki swoich inwestorów, którzy zainwestowali gigantyczne pieniądze w Rosji, a bolszewicy planowali znacjonalizować ich dobra. Więc niewątpliwie był to błąd w założeniach.
Bolszewicy nie zapomnieli Jaroszyńskiemu jego niechęci i po latach zorganizowali zamach na jego życie. Co wiemy o tym epizodzie?
Wydarzenie miało miejsce w 1928 roku w operze w Paryżu. Ukłuto go igłą zawierającą truciznę. Jaroszyński trafił do szpitala i zamach ten przyczynił się w dużej mierze do pogorszenia się stanu jego zdrowia i przedwczesnej śmierci rok później. To że do tego zamachu doszło, jest pewne, bo istnieją na ten temat świadectwa. Nie mamy jednak żadnych bardziej szczegółowych informacji na ten temat, więc spora część opisu tego zamachu w mojej powieści jest efektem mojej wyobraźni.
Dlaczego historia życia Jaroszyńskiego kończy się smutno?
Karol Jaroszyński opuścił Rosję w roku 1920. Wydawało się wyjedzie na Zachód i będzie nadal bardzo bogatym człowiekiem. Na Zachodzie działały przecież filie jego banków. Musiał jednak wykazać, w takich sprawach nikt nie działa „na gębę”, że jest ich właścicielem. Poproszono o oryginały akcji banków, a on, uciekając z Petersburga dwa lata wcześniej, nie był w stanie niczego zabrać. To nie przekreślało szans na zostanie wielkim finansistą w II RP. Jednak tu znaczenie miały pewne zaszłości z czasów, gdy Karol Jaroszyński prowadził interesy w Rosji. Wówczas mocno przeciwstawiał się finansistom i bankierom zarówno niemieckim, jak i żydowskim. Wielu z nich musiało, już przed wybuchem I wojny, zwinąć w Rosji swoje interesy. Gdy Jaroszyński próbował realizować swoje plany w II RP, otrzymał koncesję na dwa banki, ale nie był w stanie nigdzie dostać kredytów. To była konsekwencja jego wcześniejszej działalności. W którymś momencie zaproponowano mu jednak kredyty, możliwość odzyskania swoich banków, ale pod warunkiem, że będzie działał na rzecz banków niemieckich w Polsce. Sprzeciwił się temu kategorycznie. Historia kończy się więc smutno także z powodów patriotycznych. Ale też dodać wypada, że miał nietrafione inwestycje. Na przykład – zakładając, że Polska na odzyskanym skrawku morza zbuduje własny port, kupił sporo terenów w Pucku. Jak wiemy, port zbudowano w Gdyni.
Wiemy jednak, że jego kontakty z Piłsudskim były znakomite, a przecież był to człowiek, który miał najwięcej do powiedzenia w odrodzonej Polsce.
Piłsudski z roku 1920 i Piłsudski z roku 1926 to są dwie różne postaci. Gdy poznają się w roku 1920, prawdopodobnie obaj są sobą zafascynowani. Jaroszyński widzi w nim ojca niepodległej Polski, z drugiej strony Piłsudski wie o dokonaniach Jaroszyńskiego w Rosji i talentach finansowych. Niewątpliwie marszałek obawiał się dominacji kapitału niemieckiego i żydowskiego w Polsce. Chciał więc mieć człowieka zaufanego, takiego, który by mu powiedział, gdzie jest ta prawda. Ale trzeba też pamiętać, że Karol Jaroszyński nie miał żadnego formalnego przygotowania do zajmowania się ekonomią, nie miał żadnego wykształcenia akademickiego. Przez kolejnych ministrów skarbu był zwyczajnie lekceważony, zbywany, ignorowany. Uważali, że jego koncepcje są z nieba wzięte i państwo by się przez nie przewróciło. Więc niezależnie od poparcia Piłsudskiego, który zresztą dość szybko oddał władzę, nie przebił się ze swoimi pomysłami. A gdy Karol Jaroszyński po kilku latach emigracji wraca do Polski w 1926 roku, Piłsudski jest otoczony kręgiem ludzi, którzy tylko utrwalają kult marszałka. I wówczas już był łatwy do użycia argument: „ale przecież w II RP niczego ten pan nie dokonał, dlaczego mamy mu ufać?”.
Co zostało po Jaroszyńskim po dziś dzień?
Pamięć, że absolutnie niestandardowymi metodami można dojść do gigantycznych pieniędzy. Został po nim także Katolicki Uniwersytet Lubelski, na który łożył do ostatnich swoich dni. Mam również nadzieję, że moja książka zbuduje jakiś rodzaj legendy, może też być materiałem na film, który – nie mam co do tego wątpliwości – mógłby porwać widownię.
Rozmawiał: Tomasz Siewierski
Źródło: Muzeum Historii Polski