W niedzielę, 24 maja 1953 roku, w stołecznej Hali Mirowskiej pięciu polskim bokserom założono pasy mistrzów Europy, a publiczność wysłuchała pięć razy Mazurka Dąbrowskiego. Polskie pięściarstwo odniosło jedyny taki, nie powtórzony nigdy potem triumf.
W dziesięciu finałowych walkach wystąpiło na warszawskim ringu siedmiu Polaków. Pięciu zdobyło złote medale mistrzostw Starego Kontynentu: Henryk Kukier (waga musza), Zenon Stefaniuk (kogucia), Józef Kruża (piórkowa), Leszek Drogosz (lekkopółśrednia) i Zygmunt Chychła (półśrednia). Srebrne medale otrzymali – Tadeusz Grzelak (półciężka) i Bogdan Węgrzyniak (ciężka). Brązowymi medalistami zostali, weteran polskiego pięściarstwa, brązowy medalista IO 1948 r. z Londynu – Aleksy Antkiewicz (lekka) i późniejszy czterokrotny mistrz Europy - Zbigniew Pietrzykowski (lekkośrednia).
To był wielki sukces "polskiej szkoły" boksu i jej twórcy, trenera kadry, wieloletniego (1937-1968) szkoleniowca reprezentacji Polski Feliksa Stamma, zwanego czule przez jego podopiecznych "papa Stamm". Jego asystentem był niezastąpiony i niezawodny Paweł Szydło.
W dziesięciu finałowych walkach wystąpiło na warszawskim ringu siedmiu Polaków. Pięciu zdobyło złote medale mistrzostw Starego Kontynentu: Henryk Kukier (waga musza), Zenon Stefaniuk (kogucia), Józef Kruża (piórkowa), Leszek Drogosz (lekkopółśrednia) i Zygmunt Chychła (półśrednia).
Na dziesięć kategorii wagowych tylko jeden zawodnik polski pozostał bez medalu – Zbigniew Piórkowski (średnia).
Do X ME, które rozpoczęły się w poniedziałek 18 maja 1953 r. w obiekcie zwanym wówczas Halą Gwardii, zgłosiło się 119 uczestników z 19 państw.
W niedzielnych (24 maja) finałach Polacy wygrywali lub - rzadziej - przegrywali z nie byle jakimi rywalami. Kukier pokonał Czechosłowaka Frantiska Majdlocha, zwanego "karabinem maszynowym" ze względu na i szybkość zadawanych ciosów. Po mistrzostwach to jednak Kukier zyskał przydomek "maszynki do bicia". I właśnie lawiną, seriami uderzeń pobił konkurenta.
Już po tym pierwszym sukcesie ktoś z tłumu widzów krzyknął - niech żyje Stamm! Widownia powtórzyła ten okrzyk. Jedynie sam Stamm – jak pisał znany dziennikarz Kazimierz Gryżewski, specjalizujący się w tematyce bokserskiej - pozostał nieporuszony w narożniku.
Jego obowiązki jeszcze się nie skończyły. Na ring wchodził kolejny Polak, Stefaniuk. Jego przeciwnikiem był groźny Borys Stiepanow (ZSRR). Po zażartej walce, w trzeciej rundzie Stefaniuk świetnie skontrował rywala i ten padł na deski ringu. Po ośmiu sekundach walkę wznowiono, ale werdykt sędziów był jednogłośny. Drugi tytuł mistrzowski dla Polski.
Na widowni ludzie całowali się z radości. Stamm tylko się uśmiechał. Jego podopiecznego, Krużę czekał trudny pojedynek z kolejnym reprezentantem ZSRR Aleksandrem Zasuchinem, który wygrał swoje poprzednie walki przez nokaut. Ambitny Kruża, za radą Stamma, wyprzedzał ataki Rosjanina, który gorzej radził sobie w obronie. Po raz trzeci polska flaga wznosiła się na maszcie.
Czwarty pas mistrzowski założył pupil trenera Stamma, Drogosz, 20-letni talent o wspaniałym refleksie i wyczuciu dystansu. Rzadko komu udawało się go trafić. Finałowy przeciwnik Polaka, Irlandczyk T. Milligan też tego nie potrafił.
Po zwycięstwie młodzieńca z Kielc na ring wchodził rutynowany mistrz olimpijski z 1952 r. (Helsinki) Chychła, by zmierzyć się z odwiecznym rywalem Siergiejem Szczerbakowem (ZSRR). Tak jak w Helsinkach, Polak (obrońca tytułu mistrza Europy z 1951 r.) wypunktował atakującego rywala. Umiejętnie blokował jego ciosy i unikał mocnych uderzeń. Był lepszy i mądrzejszy w ringu, bardziej doświadczony od radzieckiego rutyniarza.
Publiczność odśpiewała polskim pięściarzom "Sto lat". Trener Stamm wyznał, że przeżył najszczęśliwszy dzień swojego życia. (PAP)
pc/ km/ cegl/