Chomętowska to niezależna, magnetyczna osobowość, wymykająca się konwenansom epoki. Świadoma siebie artystka, realizująca swoją fotograficzną pasję. Ocaliła dla nas w kadrach przedwojenny świat - mówi autorka książki "Światłoczuła. Kadry z życia Zofii Chomętowskiej" Ula Ryciak.
Polska Agencja Prasowa: Dlaczego zainteresowała panią właśnie postać Zofii Chomętowskiej?
Ula Ryciak: Interesują mnie kobiety, które wymykają się z ram swojej epoki. Są niezależne, mają odwagę żyć na swoich warunkach, potrafią zaryzykować, pójść w nieznane za swoją pasją. Zofia Chomętowska jest właśnie taką postacią, nie wpisuje się w role społeczne. To niezależna, magnetyczna osobowość, świadoma siebie artystka realizująca swoją fotograficzną pasję, ma odwagę wiele razy zaczynać od nowa.
Kiedy wybieram postać, niesie mnie ekscytacja jej osobowością, ale wybieram zawsze taką historię do opowiedzenia, w której znajduję jakiś motyw rezonujący w moim odczuciu z tym, co dzieje się tu i teraz. W przypadku Chomętowskiej jest to pytanie, jakie obrazy chcemy i mamy szansę ocalić, żyjąc w kulturze wizualnego nadmiaru, w której jesteśmy torpedowani zdjęciami.
Opowiadając życie Chomętowskiej, podążałam za tym, na co patrzyła moja bohaterka, za tym, jaki świat zatrzymywała w swoich kadrach. Zastanawiałam się, jak my dzisiaj, zanurzeni w lawinie obrazów, podejmujemy decyzję, który z nich jest ważniejszy, który jest wart zapamiętania. A więc opowiadając o artystce, która zatrzymała dla nas w kadrach świat, którego już nie ma, stawiałam sobie pytanie, co warto ocalić z naszej rzeczywistości, która każdego dnia zmienia się z szaloną prędkością, znika albo się przeobraża.
PAP: Czy jakiś okres z życia Chomętowskiej jest dla pani szczególnie ważny?
Ula Ryciak: Skupiam się przede wszystkim na tej części biografii, która ukazuje Chomętowską jako artystkę. Opowiadam o jej dzieciństwie, by pokazać, w jaki sposób narodziła się w niej pewna wrażliwość wizualna i jak ta wrażliwość dochodzi do głosu, jak artystka rozpoczyna swoją karierę, jak walczy o swoje miejsce na scenie artystycznej. Bo warto pamiętać, że przed wojną kondycja kobiety artystki jest znacznie trudniejsza niż dzisiaj, a świat dość nowego medium, jakim była wówczas fotografia, był światem bardzo męskim.
Interesowało mnie to, jak Chomętowska przeciera dla siebie szlaki. Kiedy np. wygrywa organizowany przez Ministerstwo Komunikacji konkurs na etatowego fotografa, wręczający nominację przeciera oczy ze zdumieniem i mówi: "Kobieta?! Jak pani sobie poradzi?". Nie mógł uwierzyć, że kobieta będzie jeździć po Polsce i dokumentować życie mieszkańców.
Opowiadam o tym, z jakim rozmachem ona to robi. Z jaką odwagą inicjuje kolejne artystyczne wyzwania. Natomiast nie zajmowałam się szczególnie okresem jej życia po wyjeździe do Buenos Aires, bo tam jej fotograficzna kariera zamiera. Fotografia zaczyna odgrywać zupełnie inną rolę, aparat staje się świadkiem prywatnego życia, Chomętowska dokumentuje głównie sceny z życia rodziny.
PAP: Czyli swoistą cezurę stanowi koniec wojny?
Ula Ryciak: Nie tyle koniec wojny, ile wyjazd w 1948 r. do Argentyny. Bo tuż po wojnie artystka święci jeszcze triumfy, w 1945 r. bierze udział w głośnej wystawie w Muzeum Narodowym "Warszawa oskarża". Jej zdjęcia dokumentujące miasto w ruinach przejdą do historii. Chomętowska dotarła do wielu miejsc, które fotografowała przed wojną, pokazując, co zostało z utraconego świata. Wystawa cieszyła się ogromną popularnością, była prezentowana m.in. w Paryżu i Londynie.
Właśnie podczas wyjazdu z tą wystawą do Paryża artystka podejmuje decyzję, żeby zacząć życie od nowa, decyduje się na emigrację. Najpierw w Paryżu, gdzie nie za bardzo udaje jej się utrzymać. Potem na włoskim wybrzeżu, aż w końcu wypływa z Marsylii do Buenos Aires. Nigdy już na stałe nie wróci do Polski, przyjedzie jedynie w odwiedziny, m.in. na jedną ze swoich wystaw.
PAP: Jak wyglądało dzieciństwo artystki spędzone na ukochanym przez nią Polesiu?
Ula Ryciak: Zofia urodziła się w 1902 r. w Porochońsku na Kresach, w arystokratycznej rodzinie jako córka księcia Druckiego-Lubeckiego. Dworskie dzieciństwo z pewnością otwiera jej dostęp do wielkiego świata, do majątku przyjeżdżają różne znakomitości - politycy, artyści. Ojciec ma też posiadłość na Lazurowym Wybrzeżu, gdzie co roku spędzają kilka tygodni, zatrzymując się po drodze w różnych miastach Europy. Bywa też od najmłodszych lat w Warszawie, rodzice mają willę w Konstancinie, gdzie pojawia się ówczesna śmietanka.
Z jednej strony Zofia ma więc świetny start, jednocześnie jednak wywodzi się z rodziny, w której bycie artystką zupełnie nie wpisuje się w rolę, jaka jest przewidziana dla kobiety z tego środowiska. Zarówno matka, jak i ciotki są zdegustowane tym wyborem. Na szczęście ojciec jest jej sprzymierzeńcem na artystycznej ścieżce, zgadza się sfinansować jej kursy malarstwa w Paryżu. Ojciec jest kluczową postacią w jej życiu, również w artystycznym rozwoju, to on podarował jej pierwszy aparat fotograficzny, a więc zainicjował fotograficzną pasję.
Kluczowe znaczenie ma też kraina jej dzieciństwa. Pejzaż Polesia, bujna przyroda – jezioro, rzeka, bagniste pełne ptactwa tereny to świat, w którym kształtuje się jej estetyczna wrażliwość. Wiele zdjęć z tego wczesnego okresu ujawnia artystyczne poszukiwania Chomętowskiej, eksperymenty ze światłem i jego odbiciem na tafli wody. Można powiedzieć, że Polesie budzi jej uważność na szczegół w obrazie.
PAP: A co staje się głównymi tematami, inspiracjami jej twórczości?
Ula Ryciak: Na początku głównym tematem był właśnie krajobraz Polesia. Jako dziewczynka Zofia bawi się, dokumentując scenki rodzajowe z życia rodziny i gości, którzy przyjeżdżają do dworu. U schyłku lat dwudziestych Chomętowska wyrusza w pierwszą dorosłą podróż po Europie i wtedy zaczyna eksperymentować m.in. z fotografią architektury. Potem w latach trzydziestych stanie się bardzo znana właśnie jako dokumentalistka. Uwieczni liczne kadry Warszawy i jej mieszkańców, które w 1938 r. staną się częścią głośnej wystawy "Warszawa wczoraj, dziś i jutro". Na zdjęciach pojawiają się motywy codziennego życia mieszkańców, biedne przedmieście, pracownicy fabryk, warsztatów rzemieślniczych.
To wielka rewolucja w twórczym życiu artystki, wyjście poza kontemplację piękna i zderzenie z realizmem. Wystawa jest ogromnym sukcesem. Chomętowska staje się uznaną i modną fotografką. Nie daje się jednak zaszufladkować. Eksperymentuje z różnymi gatunkami, warto np. wspomnieć, że w pewnym momencie zakłada w Warszawie studio fotograficzne i zajmuje się także fotografią reklamową. Jedyne, za czym nie przepada, to robienie portretów.
PAP: Dzięki zainteresowaniu architekturą jej zdjęcia są również swoistym świadectwem czasu i miejsc z tamtego okresu?
Ula Ryciak: Jednym z projektów, które w latach trzydziestych zrealizowała, było dokumentowanie wnętrz warszawskich pałaców. Naturalnie zainicjowanie tego pomysłu było możliwe dzięki znajomościom w środowisku ich właścicieli. W pewnym momencie stało się to bardzo modne i kolejni właściciele sami do niej się zgłaszali z propozycją, by zrobiła dokumentację fotograficzną ich pałaców. Część z tych zdjęć okazała się pomocna po zburzeniu Warszawy, podczas odbudowy niektórych budynków.
Jednym z udokumentowanych przez nią pałaców była warszawska Królikarnia, która stanowiła własność jej ciotki ze strony ojca. Zofia często tam bywała, w trakcie jednego z przyjęć poznała m.in. ówczesnego prezydenta Warszawy Stefana Starzyńskiego, który był pod wielkim wrażeniem jej charyzmy, pasji twórczej i talentu. Współpraca, do której ją zaprosił, otworzyła nowy etap w jej twórczym życiu, wspomnianą wcześniej pracę nad dokumentowaniem życia mieszkańców Warszawy w latach 1937-38.
Ogromna kolekcja zdjęć z tego okresu to bardzo ciekawy dokument epoki. Zderzony potem w 1945 r. ze zdjęciami przygotowanymi na wystawę "Warszawa oskarża" odsłania skalę zniszczeń wojennych, stanowi kronikę utraconego świata. Do wielu z tych zburzonych miejsc mamy dziś dostęp dzięki tym fotografiom.
PAP: Jak wyglądały prace nad książką?
Ula Ryciak: Pracowałam nad tą książką przez prawie trzy lata. Zawsze szukam nowego języka, który zbliży czytelnika do odległej historii, w tym przypadku bardzo mi zależało na tym, żeby język, którym opowiem życie Chomętowskiej, był językiem działającym na zmysły. Żeby był językiem, który łatwo przenosi do świata wizualnego, kieruje nasze spojrzenie na miejsca, pejzaże, przestrzenie, na które patrzyła Chomętowska. Oglądałam mnóstwo materiałów archiwalnych, czytałam wspomnienia z epoki, spędziłam też mnóstwo czasu ze zdjęciami, ale i jeździłam do wielu miejsc, które dokumentowała artystka, by oddać ich aurę i klimat w opowieści.
Kiedy zaczynałam prace nad tą książką, myślałam, że opowiadam o Europie, w której II wojna światowa była tą ostatnią, tymczasem zanim ją skończyłam, rozpoczęła się inwazja Rosji na Ukrainę. To dojmujące doświadczenie bardzo wpłynęło na ostatnie fragmenty książki. Chomętowska, wspominając swój beztroski czas na Polesiu, kiedy eksperymentowała z kamerą, powiedziała po latach: "Gdybym wiedziała, że ten świat zaraz się skończy, pewnie sfilmowałabym go zupełnie inaczej. Skupiłabym się bardziej na twarzach ludzi, którzy niedługo potem zginęli". To zdanie trochę jak dybuk towarzyszyło mi nieustannie na ostatnich etapach pracy nad książką.
PAP: Czy jest coś co chciałaby Pani by czytelnik wyniósł z lektury?
Ula Ryciak: Nigdy nie robię takich założeń, wydaje mi się, że czytelnik bierze z opowieści zawsze to, czego na dany moment potrzebuje. Zadedykowałam tę książkę poszukiwaczom światła, po pierwsze dlatego, że fotografowanie jest szukaniem światła, ale także dlatego, że ta historia jest o szukaniu światła także w świecie, w którym jest dużo mroku i brakuje czasem nadziei. Wierzę, że czytelnik podążając śladami Zofii może zainspirować się jej otwartością na świat i niezwykłą gotowością do zaczynania życia od nowa po stracie.
Bo strata jest jednym z cichych bohaterów tej książki. Ta strata, która dotyczy każdego z nas, bo wszyscy tracimy miejsca, do których byliśmy przywiązani, tracimy ludzi, których kochaliśmy, tracimy wizje, w które wierzyliśmy, na których chcieliśmy budować naszą osobistą historię i musimy to oswoić. Czasem nie wystarczy tylko to oswoić, bo trzeba wykrzesać z siebie jakieś iskry, by zacząć coś od nowa. Do tego trzeba i odwagi, i wytrwałości. Zofia zaczynała od nowa wiele razy i siła z jaką stawiała się do życia jest naprawdę imponująca. Warto coś z niej zaczerpnąć dla siebie.
Mam też nadzieję, że moja książka przypomni trochę zapomnianą twórczość Chomętowskiej, charyzmę z jaką przecierała szlaki dla artystek wizualnych i wrażliwość z jaką utrwalała świat. W naszej dynamicznej rzeczywistości, może jeszcze bardziej niż w jej epoce temat tego na czym zatrzymujemy spojrzenie i które kadry chcemy zachować w pamięci wydaje mi się szalenie ważny dla naszej tożsamości.
Rozmawiała Anna Kondek-Dyoniziak (PAP)
autorka: Anna Kondek-Dyoniziak
akn/ skp/