"Ja wszystkim kogoś przypominam. Ściślej mówiąc, każdemu kogoś innego przypominam. To tak, jakby mnie w ogóle nie było. Mnie pojedynczego, indywidualnego…" - mówił bohater "Małej Apokalipsy". 7 stycznia 2015 r. zmarł Tadeusz Konwicki, pisarz i filmowiec.
Pytany przez Andrzeja Titkowa w filmie "Przechodzień" (1984), czy wierzy w człowieka, Konwicki powiedział: "Straszliwe pytanie, niezwykle patetyczne". "I właściwie nie wiadomo co na to odpowiedzieć" - dodał. "Bo jeżeli powiem, że nie wierzę i chciałbym ich wszystkich wsadzić do obozu koncentracyjnego, to się nie będzie nadawało do sztuki. Nie wypada artyście… Artysta musi powiedzieć, że +strasznie kocham ludzi i marzę, żeby byli szczęśliwi+. Tak, że to jest pytanie nie na premierę" - wyjaśnił. "Proszę mi zadać normalne, europejskie pytanie" - podsumował.
"Bardzo dobry pisarz, tylko nie w moim guście, bo taki okropnie uczuciowy i impresyjny" - ocenił Stefan Kisielewski. "Ciekawy jest Konwicki, ale jak się przeczyta jedną jego książkę, to się wszystko o nim wie. Z wyjątkiem chyba tej o Nowym Świecie, no i z wyjątkiem +Władzy+…" - dodał. "Ale talent wielki na pewno, wrodzony talent" - podsumował Kisiel w swoim "Abecadle" (1990).
"Ja w ogóle nigdy nie czytałem po wydaniu swojej książki i nigdy nie widziałem na ekranie kinowym swojego filmu" - powiedział Konwicki Elżbiecie Sawickiej w wywiadzie "Nasza stara towarzyszka cenzura" ("Rzeczpospolita", 2005). "Ktoś może na to powiedzieć: +No dobrze, ale ja pana widziałem na jakiejś premierze+. Tak, przychodziłem na premiery, grzecznie się kłaniałem i jak tylko gasło światło, uciekałem. To wynika z pewnych moich cech charakteru, z wychowania wileńskiego, w którym asceza, powściągliwość i rodzaj honoru były obowiązujące. Toteż za bardzo nie wiem, czy tom z okładką zapowiadającą moją książkę to naprawdę moja książka" - dodał.
Tadeusz Konwicki urodził się 22 czerwca 1926 r. w Nowej Wilejce jako syn Michała i Jadwigi z domu Kieżun. Ojciec zmarł, gdy Tadeusz miał 3,5 roku - nie pozostawił w jego dziecięcej pamięci żadnego śladu.
Będąc dzieckiem nie marzył, by zostać pisarzem. "Jako chłopiec byłem specjalistą od rysowania okolicznościowych laurek" - powiedział Konwicki Stanisławowi Beresiowi w książkowym wywiadzie "Pół wieku w czyśćcu" (1984). "Sądziłem, że zostanę dziennikarzem. Wtedy dziennikarstwo nie było jeszcze splamione polityczną służalczością. W tamtych latach miało ono w sobie jakiś element romantyki, odkrywania nieznanych światów, walki o coś lepszego na świecie" - dodał.
Lata szkolne spędził w Wilnie, od 1938 roku uczył się w Gimnazjum im. Zygmunta Augusta. Po wybuchu wojny pracował m.in. jako robotnik kolejowy i pomocnik elektryka w szpitalu w Nowej Wilejce. W 1944 roku zdał konspiracyjną maturę. W latach 1944–45 był żołnierzem podziemia niepodległościowego – w szeregach VIII Oszmiańskiej Brygady Armii Krajowej brał udział w akcji "Burza", później walczył w partyzantce antybolszewickiej. "Po rozwiązaniu oddziału przedostał się przez nowe granice Polski. Przebywał krótko w Gliwicach, gdzie pracował jako urzędnik. Później studiował filologię polską na Uniwersytecie Jagiellońskim i na Uniwersytecie Warszawskim. Studiów ostatecznie nie ukończył" - napisał Janusz R. Kowalczyk na portalu culture.pl.
Debiutował w prasie w 1946 roku jako reporter i rysownik, tekstem "Szkice z Wybrzeża" z własnymi ilustracjami, opublikowanym w "Od A do Z" - dodatku literackim wychodzącego w Krakowie "Dziennika Polskiego". W tym samym roku zaczął pracować w tygodniku "Odrodzenie" jako korektor, a później jako redaktor techniczny. Publikował recenzje literackie, filmowe, rysunki. Drukował też w innych pismach - "Nurt", "Po prostu", "Świat Młodych", "Wieś" - opowiadania o tematyce wojennej: "Kapral Koziołek i ja", "Zimowy zmierzch", "Wielkie manewry", lub ukazujące kondycję jego pokolenia tuż po wojnie: "Ogródek z nasturcją". Wybór wczesnych tekstów Konwickiego wydany został po latach w tomie "Wiatr i pył" (2008).
Debiutancka powieść Konwickiego - "Rojsty" - w której odniósł się do doświadczeń partyzanckich, zderzając patriotyczny idealizm z rzeczywistością wojny, została w 1948 r. zatrzymana przez cenzurę, ukazała się dopiero w 1956 roku.
Tadeusz Konwicki: Przy przekonaniu, że głupi świat doprowadził do wojennej hekatomby wydawało mi się, że receptą na wydobycie się z tej całej katastrofy, również moralnej, jest utopia socjalistyczna
Wiosną 1947 roku Konwicki przeniósł się wraz z redakcją "Odrodzenia" do Warszawy. W 1949 roku ożenił się z Danutą Lenicą (1930–1999), ilustratorką książek dla dzieci, córką malarza Alfreda Lenicy (1899-1977) i siostrą Jana Lenicy (1928-2001).
"Na przełomie lat 40. i 50. Konwicki stał się jednym z głównych literatów i publicystów socrealistycznych z formacji +pryszczatych+. Pracował też krótko jako robotnik przy budowie Nowej Huty. W pierwszej połowie lat 50. zaczął jednak odchodzić od dotychczasowego nurtu, co widać między innymi w jego działalności publicystycznej w +Nowej Kulturze+, gdzie w cyklu felietonów sportowych +Z miejsc stojących+ wielokrotnie podejmował problematykę wolności słowa" - przypomniał Janusz R. Kowalczyk.
Efektem pracy w Nowej Hucie było socrealistyczne opowiadanie "Przy budowie" (1950).
W 1953 r. Konwicki wstąpił do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej - w tym czasie pracował nad "Władzą", polityczną powieścią o trudnościach z wdrażaniem nowego ustroju na prowincji. Potem ukazały się "Godzina smutku" oraz "Z oblężonego miasta".
"Pastwiono się nad niejakim Konwickim - młodym literatem, posłusznym i oddanym członkiem partii i wszelkich jej młodzieżowych przybudówek. Napisał opowiadanie o miłości. Z wszystkimi akcesoriami jak trzeba: szlachetny oficer UB, kochankowie pierdolą się niemal pod kontrolą podstawowej organizacji partyjnej, nigdy przeciw, zawsze za i ze Związkiem Radzieckim, w łóżku nieustanna mowa o proletariacie. A jednak okazało się +nie takie+" - opisał zebranie sekcji prozy związku literatów Leopold Tyrmand w "Dzienniku 1954".
"Szukałem swego miejsca na ziemi" - wspominał Konwicki. "Przy przekonaniu, że głupi świat doprowadził do wojennej hekatomby wydawało mi się, że receptą na wydobycie się z tej całej katastrofy, również moralnej, jest utopia socjalistyczna" - wyjaśnił. "Pięć moich nieudałych, wadliwych, ułomnych i chorych książek to są właśnie straty spowodowane moim lekkomyślnym przyłączeniem się do marksizmu" - powiedział Konwicki Stanisławowi Beresiowi.
Październik 1956 roku był dla niego wstrząsem. "Ja miałbym powiedzieć: pomyliłem się, przepraszam i już jestem świeżutki, inny? Runęła moja nadpiłowana gałąź, a ja razem z nią. Gruchnąłem o ziemię, aż trzeszczały kości" - wspominał w "Kalendarzu i klepsydrze". "Ci, którzy mnie w jakiś sposób urabiali ideologicznie, którzy mnie pouczali, którzy stosowali wobec mnie jakąś pedagogikę (…) - ci wszyscy ludzie nagle pewnego dnia powiedzieli mi: to ty, frajerze, w to wierzyłeś? To ty byłeś naiwny do tego stopnia?" - napisał w opowiadaniu "Cień obcych wojsk", w tomie "Wiatr i pył".
"Doszedłem do takiego wniosku - po swoich doświadczeniach takich i owakich - że jeśli człowiek pisze, to nie powinien być zobligowany żadnymi dyscyplinami zewnętrznymi. Że musi tylko słuchać swojego sumienia i zapisać swój czas, tak jak mu to dyktuje jego staroświecka dusza" - powiedział Andrzejowi Titkowowi. "Najlepiej jest jak artysta do niczego nie należy" - podsumował.
Tadeusz Konwicki miał swój udział w powstaniu filmowej Szkoły Polskiej; zarówno jako kierownik literacki Zespołów Filmowych - "Kadr" (1956–68), "Kraj" (1970–72), "Pryzmat" (1972–77) i "Perspektywa" (1989–91) - jak i scenarzysta oraz reżyser.
"Należę do pokolenia, ktore narkotyzowało się filmem. Nie myślę tu wyłącznie o generacji chłopców wileńskich, lecz o chłopcach francuskich i amerykańskich z tego samego pokolenia. Spośród nich rekrutowali się dzisiejsi czołowi reżyserzy tacy jak Truffaut, Bogdanovich, Coppola" - powiedział Konwicki Beresiowi. "Nigdy potem kino nie miało już takich pięknych czasów i tak gorących fanów. Należałem do nich. Kochałem kino i nie mogłem się bez niego obejść" - dodał.
Jako reżyser debiutował w 1958 r. filmem "Ostatni dzień lata". "Krytycy mnie skopali, chociaż później, oczywiście, zachwycili się Nową Falą. Ale nie mogli przeboleć, że się na mnie nie poznali, oszukali" - powiedział Konwicki Katarzynie Bielas i Jackowi Szczerbie w książkowym wywiadzie "Pamiętam, że było gorąco" (2001). "Jeden z +papieży krytyki+ nie wytrzymał i opublikował recenzję +Knajak i cizia na plaży+" - przypomniał.
"Ostatni dzień lata" otrzymał nagrodę główną w kategorii film dokumentalny i krótkometrażowy w Wenecji. "Tu nagroda międzynarodowa, a oni zdążyli już zaangażować się w opinie, że to jest gówno, które nie jest warte nic. I krytyka dostała szału, bo padała plackiem przed wszystkimi nowinkami a tutaj przegapiła coś we własnym ogrodzie. Za rok wszyscy byli już piewcami nowej fali. Ale nigdy mi nie przebaczyli, że naraziłem ich na taką śmieszność" - opowiadał Konwicki Beresiowi. "Dla dobra nauki trzeba powiedzieć, że +Ostatni dzień lata+ miał masę refleksów i powtórzeń. Gdyby Pan dobrze się przyjrzał, to doszedłby Pan do wniosku, że w jakiś sposób +wyszedł+ z niego +Nóż w wodzie+ Polańskiego" - dodał.
Konwicki wyreżyserował później m.in. "Zaduszki” (1961), "Salto" (1965), "Jak daleko stąd, jak blisko" (1971), "Dolinę Issy" (1982) według Czesława Miłosza i "Lawę" (1989) - adaptację "Dziadów" Adama Mickiewicza.
"Cała twórczość Konwickiego to poniekąd, na swój sposób, odprawianie obrzędu wywoływania duchów, bliskiego tytułowym +dziadom+ Mickiewicza" - napisała Ewa Nawój na portalu culture.pl.
Jednak w 1989 r. "Lawa" nie zyskała spodziewanej popularności, czego przyczyn - jak oceniła Nawój - "w dużej mierze dopatrywać się zapewne trzeba w szoku, jakiego doznało polskie społeczeństwo poddane, radykalnym i niełatwo przebiegającym, przemianom ustrojowym".
"W 68 roku elita nasza była gotowa oddać życie za każde przedstawienie +Dziadów+, a w dwadzieścia dwa lata później już na +Lawę+ mało kto przyszedł" - powiedział Konwicki Andrzejowi Wernerowi ("Kino", 1991).
Był scenarzystą m.in. najważniejszych dzieł Jerzego Kawalerowicza - "Matki Joanny od Aniołów" (1960), "Faraona" (1966) i "Austerii" (1982).
W 1963 r. ukazał się "Sennik współczesny", jedna z najważniejszych książek polskiej literatury powojennej, szkatułkowa opowieść o przeżyciach pokolenia dojrzewającego w czasie wojny i próbującego się znaleźć w czasach powojennych.
W 1966 r. Konwicki oddał legitymację partyjną po usunięciu z PZPR Leszka Kołakowskiego. Rok później ukazało się "Wniebowstąpienie" - rozchwytywana przez czytelników powieść, uznana przez władze za "wypadek przy pracy" cenzorów.
"Bohaterowie kolejnych powieści Konwickiego to z reguły ludzie wywodzący się z kresów dawnej Rzeczypospolitej. Inteligenci z AK, którym młodość upłynęła na starciach z agresorem spod znaku swastyki oraz sierpa i młota. Ludzie wyrwani ze swoich mateczników, obciążeni poczuciem winy za poniesioną klęskę, do której przywiodły ich także niepojęte rozstrzygnięcia geopolityki. W powojennej rzeczywistości byli pokoleniem, któremu odebrano tożsamość. Wyznawany kodeks moralny czynił ich bezbronnymi wobec trudnych do zaakceptowania wyzwań codzienności" - ocenił Janusz R. Kowalczyk.
"Kalendarz i klepsydra" (1976) napisany w formie quasi dziennika, jest zbiorem obserwacji, anegdot, wspomnień, relacji z podróży, portretów przyjaciół m.in. Słonimskiego, Dygata, Holoubka, Łapickiego oraz sławnego kota Iwana. "Kalendarz…" wyszedł nakładem Czytelnika, ale "Kompleks polski" (1977) już trafił do drugiego obiegu, podobnie jak "Mała Apokalipsa" (1979), najsłynniejsza powieść Konwickiego - obraz gospodarczego, politycznego i obyczajowego rozkładu PRL-u końca dekady Gierkowskiej.
"Jest Warszawa Prusa, jest Warszawa Białoszewskiego i Tyrmanda, i jest Warszawa Konwickiego. To geopisarski kwartet miasta. Od dawna nie przybywa Warszawie nowych widm; oni nasączyli miasto sobą, dali jego dzielnicom i ulicom symboliczną nadwyżkę, czyli dobre papiery na istnienie" - napisał Marek Bieńczyk w artykule "Nyża na sprzedaż" ("Tygodnik Powszechny",2018).
"Mała Apokalipsa" to także swoisty rozrachunek pisarza z PRL-owską opozycją. "Jesteście wydzieliną tego systemu, żebrem z ciała tej tyranii. Wy jesteście z +Biesów+ Dostojewskiego, a nie z opowiadań Żeromskiego czy Struga" - mówi w powieści jej narrator, Tadeusz K.
Karnawałowi Solidarności Tadeusz Konwicki przyglądał się sceptycznym okiem. W książce "Lawina i kamienie" (2006) Anny Bikont i Joanny Szczęsnej wspominał, że po doświadczeniach młodości nie kusiły go już żadne ideologie, także ta solidarnościowa. Bohater "Rzeki podziemnej, podziemnych ptaków" - powieści o grudniu 1981 roku - mówił: "Kłopoty to się dopiero zaczną, jak odzyskamy niepodległość".
Każda kolejna książka Konwickiego wywoływała dyskusje. Sam o swoich dokonaniach literackich mówił z sarkazmem, a siebie samego zwykł określać jako "ohydną hybrydę na pograniczu dwóch światów: polskiego i rosyjskiego". Dla jego stylu, zwłaszcza gdy pisze "od siebie", najbardziej charakterystyczna jest jadowita ironia i dystans wobec opisywanej rzeczywistości. Bohaterem książek Konwickiego bywa "zgniły inteligent znad Wisły" czy "warszawski hydraulik od prowincjonalnej epiki". Konwicki żonglował nastrojami, wątkami oraz konwencjami: "Zwierzoczłekoupiór" ma konwencję książki dla dzieci, "Nic albo nic" - kryminału z dreszczykiem, a "Kronika wypadków miłosnych" - romansu.
W 1986 r. ukazał się "Nowy Świat i okolice" (1986), zamykający trylogię autobiograficznych quasi-dzienników (środkową częścią były "Wschody i zachody księżyca" z 1982 roku). "To jest o Polsce Ludowej i z sentymentem właściwie napisana" - przypomniał Stefan Kisielewski, podkreślając, że jest to "niedoceniona książeczka. "On niby ten opozycjonista się zrobił, a to jest książka o tym, jak tu się żyje" - ocenił.
"Pamflet na siebie" (1995) był pożegnaniem Konwickiego z pisaniem. "Nieoczekiwanie dopadła mnie starość. Jestem znudzony i zniechęcony. (…) Czuję, że w ogóle niepotrzebnie pisałem i że z ulgą odłożyłem pióro (chyba na zawsze)" - powiedział Konwicki Beresiowi w telewizyjnej rozmowie.
Na pytanie Bikont i Szczęsnej "Dlaczego zrezygnował z pisania?" odpowiedział: "Powinny Panie uprościć pytanie i spytać, nad czym obecnie pracuję". "Ja wtedy dam odpowiedź: +Pracuję ciężko nad tym, żeby istnieć+. W pewnym wieku, to ogromna fatyga" - wyjaśnił. "Dziś każdy pisze książki, więc ja nie będę" - dodał.
Tadeusz Konwicki zmarł 7 stycznia 2015 r. w Warszawie.
"Na rok, może trochę więcej, przed jego śmiercią minęliśmy się z Konwickim przy Ogrodzie Saskim; było wietrznie i pusto, szedł w kierunku Górskiego. Rozpoznałem jego sylwetkę, coś mnie wzięło, ku własnemu zdziwieniu odwróciłem się i nie wiedzieć dlaczego zawołałem: +Panie Tadeuszu! Odwrócił się również, podaliśmy sobie rękę i bez słowa oddaliliśmy się w swoich kierunkach" - napisał Marek Bieńczyk w "Tygodniku Powszechnym". "Uśmiechnął się jakby, lecz oczy miał już nie stąd. Był i nie był. I niech tak zostanie" - dodał.
Agata Szwedowicz, Paweł Tomczyk(PAP)
top/ aszw/ wj/