Na nartach przeleciał ok. 700 km, ale najważniejszy skok życia zrobił bez desek. 110 lat temu urodził się Stanisław Marusarz, jedna największych legend polskiego sportu. Skoczek narciarski, medalista mistrzostw świata, w czasie wojny przewodnik przez Tatry, kawaler orderu Virtuti Militari. I więzień, który dwukrotnie brawurowo uciekał z niewoli.
Rozbita kufa
- Kaś tom kufe rozbił? - zapytała matka, gdy młody Staś wrócił do domu z rozbitą głową. - A no prasło mnie – odrzekł. – Jesce se narobis biedy! - spuentowała. Kufę, czyli po góralsku pysk, rozbił sobie jeszcze nie raz, to efekt uboczny kolejnych kroków, a właściwie skoków do wielkiej sportowej kariery.
Urodził się w znanej góralskiej rodzinie – wśród przodków miał znanych przewodników i przemytników tatrzańskich, a może coś więcej. Jako malec często miał powtarzać. „Kiebyk zbójowoł i zbijoł dutki to byk se kupił prawdziwe narty”. Nim pierwszy razudał się na skocznie – brał udział w dziecięcych biegach. Premierowy wspominał tak: „Gdy po kilkudziesięciu metrach wyszedłem na czoło kotłującej się grupy, poczułem się jak zając w czasie nagonki”.
Pierwszy raz skoczył, gdy miał 13 lat. Skocznia usytuowana byłą w tatrzańskiej Dolinie Jaworzynki. „Przed oczami stanęły mi chyba wszystkie kaleki jakie widziałem w życiu. Strach zabił całą emocję skoku. Nad zeskokiem nerwowo szarpnąłem ciałem. Efekt był taki, że wylądowałem na głowę”. Upadków było więcej, raz nawet stracił przytomność. Nie ustał też pierwszego skoku na Wielkiej Krokwi.
Ale miał zacięcie i talent! Gdy liczył 15 lat, „Przegląd Sportowy” napisał, że Marusarz „będzie miał coś do powiedzenia”. „Ten piętnastoletni góralczyk jest naprawdę fenomenem w swoim rodzaju” – pisał natomiast dziennikarz „Stadjonu” po zawodach otwarcia sezonu na Wielkiej Krokwi w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia 1929 r. „W klasie juniorów zwyciężył Marusarz z notą 11.390 mając skoki 28, 32 i 47 m. i zajął w ten sposób zaszczytne trzecie miejsce w ogólnej klasyfikacji” - pisał tygodnik.
Na początku tego roku młokos nie dostał jeszcze szansy. Nie został powołany do kadry na mistrzostwa świata, które odbyły się w Zakopanem. Ambitny Staszek wziął narty i wcisnął się między starszych zawodników podczas sesji treningowej – skoczył 50 metrów, po czym wrócił na widownię. Mistrz świata Sigmunt Ruud skoczył ledwie 7 metrów dalej.
Trzy lata później nikt już nie miał wątpliwości przy ustalaniu składu reprezentacji. Jedzie więc na swoje pierwsze Igrzyska Olimpijskie do Lake Placid. 19-letni Marusarz, był już jednym z najlepszych polskich skoczków, zwycięzcą wielu konkursów. Medale mistrzostw Polski ma też w biegach i zjazdach narciarskich. Stanów Zjednoczonych jednak nie zawojował. Ale już wkrótce zadomowił się w światowej czołówce. W 1934 r. był siódmy w kombinacji na mistrzostwach świata. Rok później w Czechosłowacji czwarty w skokach, choć skoczył łącznie o 4,5 metra dalej od Alfa Andersena i o pół metra od zwycięzcy Birgera Ruuda. Ten ostatni pomógł mu przykleić odłamany czubek narty. O niższej pozycji Marusarza zdecydowali sędziowie. Nie ostatni raz niestety…
Norwegowie w skokach byli wówczas hegemonem. Wygrywali wszystkie ważne zawody. Mieli mocnych zawodników i równie mocnych działaczy.
„Według mnie wygrałeś Ty i wszyscy to wiedzą. Jednak Norwegowie są innego zdania” – rzucił Marusarzowi po konkursie mistrzostw świata w Lahti fiński sędzia. Był rok 1938. Tym razem wydawało się, że nic nie jest w stanie odebrać Polakowi złota. Na skoczni skakał jak natchniony. Lądował odpowiednio na 66 i 67 metrze – nikt wcześniej na tej skoczni nie poleciał dalej, jego główny rywal Asbjoern Ruud oddał dwie próby na 63,5 i 64 metr. W sumie miał więc skoki krótsze aż o 5,5 metra. Stadion wiwatował na część Zakopiańczyka.
Do Marusarza podbiegli skoczkowie z Niemiec. Wzięli go w ramiona i zaczęli krzyczeć: - Zwycięzca! Mamy zwycięzcę!
Na decyzję sędziów trzeba było długo czekać. „Długo, bardzo długo, bo do 20-tej wieczorem czekaliśmy na wynik obrad sędziowskich” – pisał „Przegląd Sportowy”. „Przystąpiono do ogłoszenia wyników. Z podniecenia serce waliło mi jak młotem – wspominał skoczek - Gdy jako pierwszego wywołano Ruuda pojąłem, że mnie skrzywdzono. Przegrałem na trybunie sędziowskiej. Sala była wyraźnie zaskoczona. Przyjęła niesłuszny werdykt demonstracyjnym milczeniem” – pisał we wspomnieniach. „Może i Ruud czy Andersen skakali eleganciej od niego, może i Bradl prowadzi równiej narty. Wszystko to możliwe. Niemniej jednak Staszek Marusarz osiągając formalnie wicemistrzostwo – moralnie mistrzostwo świata” – pisał wysłannik „Przeglądu Sportowego. Jego wyczyn docenili też polscy kibice – został wybrany najlepszym sportowcem Polski.
Marusarz miał 25 lat i wielkie nadzieje na kolejne medale. Tym bardziej, że rok później mistrzostwa były rozgrywane w jego Zakopanem.
„Moje nerwy były napięte do ostateczności. Od rana do wieczora powtarzano w kółko tę samą piosenkę: - Wygrasz! Musisz wygrać!” – wspominał. Polak nie był dobrze przygotowany do zawodów – w styczniu podczas konkursu przewrócił się uderzył głową o zeskok, złamał obojczyk, kilka żeber i zerwał przyczep mięśnia barkowego. Gips zdjął wbrew zakazowi lekarzy. W skokach był piąty, w kombinacji siódmy. To – jak się okazało była jego ostatnia realna szansa na medal. Kilka miesięcy później wybuchła wojna – w czasie której wykonał swój najważniejszy skok życia.
Skok życia
Do konspiracji włączyła się cała rodzina Marusarzów. Helena – siostra Stanisława i kolejna z legend polskiego sportu – zapłaciła za to najwyższą cenę. Była łączniczką, wpadła i została rozstrzelana w 1940 r. Druga siostra Zofia – po aresztowaniu do końca wojny przebywała w obozie w Ravensbruck. Staszek był kurierem.
Świetnie znał Tatry, miał bardzo dobrą kondycję i jeden ewidentny minus – był powszechnie znany. Pierwszy raz słowaccy żandarmi ujęli go w marcu 1940 r. w okolicach Szczyrbskiego Plesa. Przenosił właśnie dużą gotówkę. Słowacy nie dali się przekupić, zawiadomili gestapo, ale Marusarzowi udało się wyskoczyć przez okno i uciec.
To było poważne ostrzeżenie! „Nie mogłem pozostać w Zakopanem zbyt długo. Życie w ciągłym napięciu stawało się zbyt trudne. Trwały aresztowania, a ofiarami nasilającego się terroru gestapo byli również sportowcy” – wspominał. Wraz z poślubioną w listopadzie 1939 r. żoną Ireną postanowili uciekać na Węgry.
Tym razem słowaccy funkcjonariusze złapali ich tuż przed osiągnięciem celu – przy samej granicy. Małżeństwo przetransportowane zostało do aresztu w Preszowie. Tam zostali rozdzieleni. Irena przeżyła wojnę – spotkali się pod jej koniec. Stanisław tym razem nie miał nawet cienia szans na ucieczkę. Szybko przekazany Niemcom przewieziony został najpierw do więzienia w Muszynie, później do Nowego Sącza, aż wreszcie do Zakopanego. W czasie przesłuchań był torturowany. Następnie przeniesiono go do Krakowa do więzienia przy ul. Montelupich. To właśnie tam odda za kilka … swój najważniejszy skok.
Niemal od pierwszych chwil myślał o ucieczce. Tym bardziej, że odmówił Niemcom. Chcieli, by trenował ich narciarzy. Mógł więc spodziewać się najgorszego. I tak było w rzeczywistości – po kilku tygodniach został wraz z 140 innymi osobami skazany na karę śmierci.
Miesiąc po wydaniu wyroku wydawało się, że nic nie uchroni go od śmierci. Hitlerowcy wywieźli go wraz z kilkunastoma innymi więźniami i ustawili pod zakrwawionym murem. Salwy jednak nie było – dostali do ręki łopaty, mieli wykopać rów, do którego trafili inni skazańcy.
Plan ucieczki był niezwykle ryzykowny, ale jedyny. Wraz z innym więźniem postanowili odgiąć kraty w oknie, wyskoczyć, przebiec przez dziedziniec, do 3 metrowego muru i przeskoczyć go. Wersje na temat położenia celi są różni – mówi się, że był to bardzo wysoki parter, albo nawet drugie piętro. Zgodnie z planem – pierwszy przecisnął się przez okno współinicjator ucieczki Aleksander Bugajski. „To zelektryzowało całą celę. (...) rzucono się do okna – zaczęło się dramatyczne przepychanie. Tym dramatyczniejsze, że bezgłośne” – wspominał Marusarz. On skakał jako szósty. Leciał głową w dół, ale przydało się doświadczenie z zawodów, udało mu się obrócić i wylądować na nogi. Przebiegł przez dziedziniec, korzystają z klamki furtki wskoczył na mur, łapiąc się drutu kolczastego i po chwili był na drugiej stronie. Tylko jemu i Bugajskiemu udało się zbiec – obaj wbiegli na targ pełne ludzi. Później skierował się na Łobzów. „Idąc w kierunku południowym natknąłem się na rzeczułkę i postanowiłem podążyć jej korytem. Dzięki temu skutecznie gubiłem ślad. Szedłem bardzo szybko, a chwilami biegłem.”
W ucieczce pomógł mu przygodny rybak – o nic nie pytając przewiózł go na drugi brzeg Wisły, a w swojej chałupie opatrzył i nakarmił. Marusarz ruszył w drogę do Zakopanego, gdzie dotarł po wielu dniach ukrywania się i wędrówki.
Dwa sowieckie pociski
W kraju pozostać nie mógł. Znów spróbował przedrzeć się na Węgry. Tym razem skutecznie. Pod przybranym nazwiskiem szkolił tamtejszych zawodników i budował skocznie. Wziął nawet udział w konkursie skoków – co mogło skończyć się tragicznie. W pewnej chwili podszedł do niego jeden z niemieckich zawodników. Nie było już czasu na ucieczkę. „Witam, nigdy wcześniej pana nie widziałem, ale słyszałem, że świetnie pan skacze, mam nadzieję na wysoki poziom rywalizacji” – rzucił i odszedł.
Po wojnie wrócił do kraju i znów przypiął narty. Dwukrotnie jeszcze wystąpił na Igrzyskach. Karierę zakończył w 1957 r. w wieku 43 lat. 9 lat później zaproszony jako gość honorowy na konkurs Czterech Skoczni w Garmish-Partenkirchen założył narty i wystąpił jako przedskoczek. Ostatni skok oddał w wieku 66 lat na potrzeby filmu o nim. Wylądował, lecz wywrócił się na zjeździe. Potem dziarsko wstał i łyżwą pod górę podjechał po czapkę. Był rok 1979 r.
Pod koniec wojny znów dwukrotnie znalazł się o krok od śmierci. Był koniec grudnia 1944 r. Marusarz przyjechał do znajomych do Budapesztu. „Ledwie zasiedliśmy do stołu, rozległa się potężna detonacja. Stół świąteczny pokrył się tynkiem. Na suficie wystąpiły pęknięcia. Wybiegliśmy na klatkę schodową. Właściwie jej już nie było. Dwa piętra runęły w dół (mieszkanie przyjaciół znajdowało się na 4 piętrze). Związaliśmy błyskawicznie kilka prześcieradeł i opuściliśmy się na podest drugiego piętra, zabierając pospiesznie żywność, odzież i co cenniejsze rzeczy”. Kolejne tygodnie spędził w obleganym przez Armię Czerwoną mieście. Na tydzień przed wyzwoleniem do mieszkania, gdzie przebywał wtargnęli żołnierze Wermachtu. „- Który z was jest Polakiem? (…) Czułem, że idę pod mur. (…) Ginąć właśnie teraz – w ostatnich dniach, a może godzinach walk (…) Pod ścianą stało kilku Węgrów, cywilów otoczonych przez Niemców (…) Nagle usłyszałem charakterystyczny świst pocisku, lecącego tuż obok mnie, ku ziemi. Jednocześnie podmuch, a może instynktowny odruch rzucił mnie na jezdnię. (…) Podczołgałem się na czworakach parę metrów (…) podniosłem się błyskawicznie i zacząłem biec zygzakiem do najbliższej kamienicy” – relacjonował.
Po wojnie wrócił do kraju i znów przypiął narty. Dwukrotnie jeszcze wystąpił na Igrzyskach. Karierę zakończył w 1957 r. w wieku 43 lat. 9 lat później zaproszony jako gość honorowy na konkurs Czterech Skoczni w Garmish-Partenkirchen założył narty i wystąpił jako przedskoczek. Ostatni skok oddał w wieku 66 lat na potrzeby filmu o nim. Wylądował, lecz wywrócił się na zjeździe. Potem dziarsko wstał i łyżwą pod górę podjechał po czapkę. Był rok 1979 r.
„Kurier odszedł przy grobie kuriera”. „Umarł tak jak żył – stojąc” – pisała prasa 30 października 1993 r. dzień po jego śmierci. Marusarz właśnie wygłaszał mowę podczas pogrzebu swojego wojennego dowódcy Wacława Felczaka na zakopiańskim cmentarzu. „Idę sobie na słowacką stronę, zima, wiater duje, plecak pełen jakisik papierów. Jestem strasznie zmęczony, cieszę się, że niedługo dojdę do szałasa, skrzeszę watrę i przenocuję. Dochodzę, wystawiam pomalućku głowę z lasa i widzę, ze do szałasu idą ślady nart. Źle! Ale żeby przeżyć muszę przenocować w szałasie. Więc odpinam narty, wyjmuję zza pasa pistolet, kopię we drzwi, wskakuję do środka i krzyczę: «Hände hoch!» A tam spał Wacek Felczak, który szedł z Budapesztu do Zakopanego. Przepraszam Cię, Wacek”. To były jego ostatnie słowa – po chwili osunął się i stracił przytomność. Zmarł na zawał serca. Miał 80 lat.
Autor: Łukasz Starowieyski