120 lat temu, 1 maja 1900 r., urodził się Aleksander Wat, jeden z najbardziej oryginalnych polskich pisarzy XX wieku, współtwórca polskiego futuryzmu, obserwator sowieckiego totalitaryzmu, w młodości zafascynowany komunizmem. Jego spisane rozmowy z Czesławem Miłoszem są uważane za bezcenne źródło historyczne.
„Na całej ziemi nie było poza Watem ani jednego człowieka, który by tak właśnie doświadczył stulecia jak on i tak jak on to odczuwał. Nie chodziło bynajmniej o okrucieństwo losu czy historii, bo liczba bardziej dotkliwie niż on dotkniętych była olbrzymia. Nie, chodziło o pewien pokrój umysłu, o pewną kulturę właściwą jednemu obszarowi geograficznemu i jednej społecznej warstwie. […] Takiego daru dla historyka – myślałem – nikt chyba z jego pokolenia na tym obszarze nie zostawi” – pisał Czesław Miłosz w przedmowie do „Mojego wieku. Pamiętnika mówionego”. Ten zapis jego rozmów z Aleksandrem Watem obejmuje wspomnienia z trzech okresów życia pisarza i łączy epoki. Miłosz uznał, że rozmowy te są „świadectwem o człowieku XX wieku dla czytelników XXI i XXII wieku, jakiego nie ma w żadnym innym języku”.
Przyszły pisarz urodził się w warszawskiej rodzinie chasydzkich Żydów – Mendela Michała Chwata i Rozalii Kronsilber. Wbrew tradycji wielu pobożnych żydowskich rodzin Aleksandrowi wybrano drogę edukacji typową dla środowisk asymilacyjnych. Początkowo uczęszczał do rosyjskiego gimnazjum rządowego, a potem do założonego w 1915 r. gimnazjum Jakuba Finkla. Maturę zdał w gimnazjum Rocha Kowalskiego. Tam spotkał przyszłego twórcę polskiego futuryzmu Anatola Sterna, współautora manifestu „Nuż w bżuhu”. W 1918 r. założyli grupę futurystyczną organizującą awangardowe spotkania literackie. Wspólnie wydawali również tzw. jednodniówki i pierwsze zbiory poezji futurystycznej, m.in. „Ja z jednej strony i Ja z drugiej strony mego mopsożelaznego piecyka”. W tym samym roku Chwat, w przeciwieństwie do innego futurysty Brunona Jasieńskiego, odrzucił początkowy zamiar wyjazdu na wschód i wsparcia rewolucji bolszewickiej. Zdecydował się pozostać w Warszawie. Nieco karkołomnie połączył studia na Wydziale Filozoficznym UW z działalnością w gronie futurystów. W tym czasie przyjął pseudonim Wat.
Niemal pół wieku później rozważał ten okres swojego życia i próbował zrozumieć, dlaczego w Polsce u progu niepodległości nie doszło do rewolucji na wzór rosyjski. Wat stwierdzał, że w tym czasie polscy marksiści „byli małą sektą”, ale, co znacznie ważniejsze: rewolucję odrzucały „doły społeczne” – chłopi i robotnicy. „Bo moim zdaniem Polska nie była narodem plebejskim, w tym sensie, że w Polsce żaden model plebejski, żaden ideał życia plebejskiego nie był atrakcyjny. […] Chłopstwo polskie było bardzo przejęte szlachecką kulturą. Zawsze!” – tłumaczył. Dodawał, że Polacy w swoich gustach przesiąknięci byli szlacheckimi wzorcami z „Pana Tadeusza” i Trylogii. Był przekonany, że takie wzorce są również atrakcyjne dla głównego nurtu polskiej lewicy, a więc nurtu niepodległościowego. Nurty artystyczne radykalnie zrywające z przeszłością nie mogły więc odegrać większej roli, tak jak to działo się w Rosji Sowieckiej w pierwszych latach po 1917 r. Być może dochodząc do takich wniosków, Wat zdecydował się wstąpić do armii. Nie zdążył wziąć udziału w wojnie z bolszewikami. Po powrocie do Warszawy na nowo podjął studia i wrócił do działalności w środowiskach awangardy artystycznej. Współredagował kilka futurystycznych czasopism – „Almanach Nowej Sztuki”, „Nową Sztukę” i „Zwrotnicę”.
W drugiej połowie lat dwudziestych oddalił się od nurtu futurystycznego. W 1924 r. wstąpił do Związku Zawodowego Literatów Polskich. Z dwoma wspólnikami –malarzem Henrykiem Berlewim i poetą Stanisławem Bruczem – założył agencję reklamową. W projektach ogłoszeń i afiszy stosowali awangardową i futurystyczną stylistykę. Zarabiał także przekładami literatury francuskiej, niemieckiej i rosyjskiej, m.in. „Braci Karamazow” i „Anny Kareniny”. W tym czasie poślubił Paulinę Wat „Olę” z domu Lew, tłumaczkę literatury. Po latach „Ola” stanie się depozytariuszką spuścizny literackiej męża.
W 1927 r. Wat wpisał się w dominujące wśród europejskiej inteligencji po rzezi I wojny światowej nastroje przeczuwające ostateczny upadek moralny i cywilizacyjny kontynentu. W „Bezrobotnym Lucyferze” uznał, że jednym z przejawów kryzysu jest odrzucenie możliwości ustalenia prawdy obiektywnej. „[…] Taka prawda już dawno nie istnieje. Względność zdarzeń, zasadnicza wieloznaczność doświadczeń historycznych, zależna od tego czy innego doboru faktów i interpretacji, od dawna zniechęciły historyków do szukania takiej prawdy. Prawda historyczna – to dziś przede wszystkim prawda formalna”. Wat zauważał, że historiografia w XX wieku ulega radykalnej ideologizacji i jest instrumentalizowana.
Jakby wbrew tym refleksjom pod koniec lat dwudziestych na nowo związał się ze środowiskiem komunistycznym, które rozpoczęło wydawanie związanego z KPP „Miesięcznika Literackiego”. „Powstała pierwsza grupa komunistyczna czy komunizująca, czy rewolucyjna literatów. Było nas siedmiu, a dodając jeszcze Henryka Drzewieckiego, krytyka, ucznia [Karola – przyp. red.] Irzykowskiego, który bardzo dobrze zapowiadał się jako krytyk, było nas ośmiu. Z tych pięciu zginęło w Rosji” – wspominał w rozmowie z Miłoszem. Tych pięciu, to ofiary podjętej dziewięć lat później decyzji Stalina o likwidacji polskich komunistów. Do lat sześćdziesiątych dożyło tylko trzech – Andrzej Stawar, Władysław Broniewski i Aleksander Wat. Losy każdego z nich potoczyły się zupełnie różnymi drogami. „Stawar, wiesz, umarł w Paryżu jako renegat, pojechał do Kultury, wydać tę książkę, Pisma Ostatnie. […] Giedroyciowi powiedział, że chyba zdąży napisać do końca i wrócić do Warszawy, by tam umrzeć” – mówił Wat w rozmowie z Miłoszem. Drugi ze wspomnianej trójki stał się jednym z najważniejszych poetów komunistycznej Polski. „Jedyny, który umarł in odore sanctitatis, to Broniewski. Ale w jakim odore… Jak się upijał, to robił skandale” – dodawał, gorzko oceniając Broniewskiego, który jego zdaniem został w komunistycznym kraju „dla cielca, dla wódy, dla próżności autorskiej”. W jego oczach był człowiekiem „zniszczonym moralnie”. Wspomniane „skandale” to budzące grozę otoczenia wykrzykiwane przez Broniewskiego wspomnienia z Łubianki i innych więzień sowieckich. Po latach Wat nie miał złudzeń co do charakteru systemu sowieckiego i metod jego terroru: „Likwidacja polskiej partii komunistycznej, likwidacja Polaków w Rosji ma bardzo wiele przyczyn. Jedną z przyczyn jest to, że polscy komuniści, przynajmniej inteligentni, ci najbardziej inteligentni, znacznie przed wojną i nawet przed procesami wiedzieli, czym są tak zwane zbrodnie Stalina” – podkreślał.
Wat potrafił przenikliwie spojrzeć na cechy, które przyciągały inteligencję do „kościoła komunizmu”. Jego zdaniem kluczowe było „ciepło braterstwa”. „Kościół komunistyczny miał tę mądrość, że jak zresztą w pierwszych gminach chrześcijaństwa […] opierał się na komórce, gdzie wszyscy wzajemnie siebie znali, gdzie wszyscy się wzajemnie kochali. I to ciepło, ta miłość wzajemna tej małej komórki, otoczonej wrogim światem, obcym to był potężny klajster” – opowiadał w rozmowie z Miłoszem. Wspominał też specyfikę swego komunizującego środowiska na tle systemu rządów sanacji lat trzydziestych. W kawiarniach ówczesnej Warszawy spotykali się z ówczesnymi elitami: „To był taki półcygański styl wrastania cyganerii w wyższe towarzystwo”. Gdy w 1931 r. władze w końcu zdecydowały się na likwidację „Miesięcznika Literackiego” i aresztowanie jego redakcji, Wata i jego kolegów spotkała duża niespodzianka. „Nagle drzwi się otwierają i dyrektor więzienia, taki pan bardzo elegancki, w cywilnym ubraniu, wywołał nas wszystkich […] i powiada nam na korytarzu: panowie, pan pułkownik Wieniawa-Długoszowski przysłał dla panów trochę prowiantów. […] Dwa litry wódki z białą główką, kawiory itd. No, ale gdzie ja panów z tym posadzę. I wpuścił nas do celi, gdzie przykuty do ściany siedział słynny wtedy bandyta, który zabił jakąś rodzinę. Ja panom dam ten prowiant, ale pod warunkiem, że z nim się nie podzielicie. Jemu nie wolno: kryminalista, bandyta. Więc odmówiliśmy, poskrobał się w głowę i jakoś znalazł dla nas pustą celę”.
W kolejnych latach Wat powrócił do zwyczajnego „mieszczańskiego” życia. Pracował jako kierownik literacki najlepszego warszawskiego wydawnictwa Gebethner i Wolff. Urodził mu się również jedyny syn – Andrzej. Wiosną 1939 r. Watem ponownie zainteresowały się władze. Znalazł się na liście osób wyznaczonych do osadzenia w miejscu odosobnienia w Berezie Kartuskiej. Jego przyszłość zmieniła agresja Niemiec. We wrześniu 1939 r. znalazł się we Lwowie. Wkrótce miasto znalazło się w granicach państwa, które budowało system, który pasjonował go w młodości. Wat, podobnie jak wielu innych lewicowych pisarzy, zdecydował się na podjęcie kolaboracji z sowietami. 19 listopada 1939 r. podpisał manifest, w którym pisarze dziękowali Moskwie za włączenie Zachodniej Ukrainy i Białorusi do ZSRS. Rozpoczął pracę w polskojęzycznym „Czerwonym Sztandarze”. W redakcji spotykał m.in. Władysława Broniewskiego, Anatola Sterna i Tadeusza Boya-Żeleńskiego.
Zaangażowanie na rzecz nowego porządku nie spotkało się ze z wdzięcznością władz sowieckich. Już w styczniu 1940 r. został aresztowany przez NKWD. Oprócz niego za kratami znaleźli się Broniewski, Tadeusz Peiper i Stern. Trzy dni później w „Czerwonym Sztandarze” ukazał się artykuł Witolda Kolskiego (właściwie: Barucha Cukiera, typowanego przez Kreml w 1943 r. na przyszłego „namiestnika” komunistycznej Polski), w którym pisarzy określono jako nacjonalistów prowadzących działalność wrogą wobec ZSRS. Warunki aresztowania nie miały nic wspólnego z czasem spędzonym w celach polskich więzień, gdy wraz z kolegami Wat był wspierany przez Wieniawę-Długoszowskiego. Niemal półtora roku spędził w więzieniach Lwowa, Kijowa, a wreszcie na Łubiance. Wreszcie został zesłany do Kazachstanu. „W systemie sowieckim policja, duch policji był samym skarbem, a co najmniej samą skarbnicą. W każdej rodzinie był ktoś w łagrze. I o to chodziło, żeby za pomocą łagrów wychować całą ludność, która jeszcze nie siedziała w łagrze” – wyjaśniał w rozmowie z Miłoszem. Być może doświadczenia sowieckich łagrów skłoniły go do napisania powieści, która mogła być najważniejsza w jego dorobku i przejść do klasyki dzieł sowietologii. W „Dzienniku bez samogłosek” wydanym kilkanaście lat po jego śmierci doceniał dorobek jednego z najbardziej przenikliwych komentatorów systemu sowieckiego. Po przeczytaniu „Roku 1984” Orwella napisał: „Obiecywałem sobie, że jeżeli ocaleję i zdążę, napiszę taki Hauptwerk [opus magnum – przyp. red.]. I pomyśleć, że ubiegł mnie ktoś, kto nigdy nie był na miejscu, nie siedział. Nie można dokładniej, genialniej wyrazić istoty stalinizmu”.
Doświadczenie życia w systemie sowieckim pozwoliło mu również na zrozumienie charakteru obowiązującego tam kultu jednostki. „Mistrz, wódz, przywódca. Kult mistrza, jak kult rabina czy cadyka, właściwie raczej cadyka. […] Potrzeba przywódcy duchowego. Co komunizm łączy z sektami takimi, jak taboryci, sektami średniowiecza, prawda? Tu masz bardzo wyraźne analogie, jeżeli chodzi o kult. I kult Stalina jako wodza nie powstał z niczego albo z megalomanii, albo z terroru Stalina, był, istniał. Zresztą to jest przyczynek do tej retrogradacji historycznej, którą dla mnie jest komunizm. Bo, jak ci wiadomo, jedno z moich widzeń komunizmu to jest ten fanatyzm postępowości, który automatycznie rozdmuchuje i rozpętuje jakieś siły retrogradacji historycznej. Jakieś sięganie gdzieś wstecz, do najstarszych archetypów modeli społecznego życia. Niewątpliwie to kult przywódcy, właściwie kult monarchy” – wyjaśniał w rozmowie z Miłoszem. Oceniał też, że komunizm osiągnął swoją pełnię i najbardziej zbliżył się do wizji teoretyków socjalizmu właśnie w okresie stalinowskim, „szczególnie w latach 1937, 1941, stalinizm z tym wspaniałym terrorem”.
Sowiecki obóz opuścił na mocy amnestii dla obywateli RP w listopadzie 1941 r. W Kazachstanie odnalazł żonę i syna. Mimo doświadczenia życia w państwie komunistycznym zdecydował się pozostać w ZSRS. Pełnił funkcję delegata rządu RP, którego głównym zadaniem była pomoc miejscowym Polakom. Po ewakuacji Armii Andersa został ponownie aresztowany za odmowę przyjęcia obywatelstwa ZSRS. Został zwolniony po zaledwie trzech miesiącach, ale do Polski wrócił w 1946 r. dzięki staraniom niezwykle wpływowego Adama Ważyka.
W nowej rzeczywistości rozpoczął pracę jako redaktor naczelny Państwowego Instytutu Wydawniczego, zasiadał w PEN Clubie, publikował artykuły w czołowych czasopismach kontrolowanych przez komunistów, m.in. w „Kuźnicy” i „Odrodzeniu”. Całkowicie jednak zrezygnował z podejmowania twórczości literackiej.
W 1953 r. zapadł na bardzo poważną chorobę neurologiczną. Zespół opuszkowy Wallenberga przejawiał się m.in. niezwykle silnymi bólami głowy. W 1954 r. wyjechał na kurację do Szwecji. Przez kolejne dwa lata przebywał na południu Francji. Mimo pogarszającego się stanu zdrowia starał się wrócić do aktywnej kariery literackiej. W 1957 r. opublikował tom „Wiersze”. Pięć lat później ukazał się tom „Wiersze śródziemnomorskie”. W obu zbiorach porzucił zarówno dawne eksperymenty formalne, jak i fascynację ideologią komunistyczną. Skupiał się raczej na refleksji nad kulturą, cywilizacją, filozofią i językiem opisu świata. Dzieła z końca lat pięćdziesiątych i początku sześćdziesiątych nie zaspokajały ambicji twórczych Wata, którego celem pozostawało stworzenie wielkiej syntezy doświadczeń człowieka XX wieku.
Podczas pobytu we Francji w 1963 r. wraz z żoną zdecydował się pozostać na emigracji. Nawiązał współpracę z paryską „Kulturą” i Radiem Wolna Europa. Ostatnim wielkim przełomem w jego życiu był wyjazd za ocean. Wydział Języków i Literatur Słowiańskich Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley zaprosił Wata na roczne stypendium. Głównym architektem tego pomysłu był profesor tego wydziału Czesław Miłosz. W ciągu pierwszych dwóch lat pobytu stan zdrowia Wata bardzo się poprawił. Snuł również plany napisania kolejnych dzieł. Środowisko akademickie było jednak niezbyt zainteresowane jego refleksjami. Wat czuł się osamotniony. Uczucie to pogłębiały słaba znajomość języka angielskiego oraz znów pogarszający się stan zdrowia. Środki przeciwbólowe sprawiły, że był niemal niezdolny do pracy literackiej. Miłosz postanowił, że zdrowie fizyczne i psychiczne Wata mogą uratować tylko długie „seanse terapeutyczne”. Przewidując ich znaczenie, zaczął nagrywać je na taśmę magnetofonową. Czesław Miłosz i Aleksander Wat nagrali czterdzieści długich rozmów. Dwie przepadły na skutek niedoskonałości ówczesnej techniki. Część została uzupełniona przez samego Wata w ostatnich miesiącach życia. Całość opracowały jego żona oraz Lidia Ciołkoszowa. Ukazała się ona drukiem w 1977 r. w Londynie. Polskie wydanie pojawiło się dopiero w roku 1990.
„Wat chciał wyrzucić z siebie wszystko – o sobie, o epoce […], mówił meandrami dygresji, nagłymi myślami skrótów, dlatego jego dzieło dociera do nas dziwnymi drogami, ułamkowo wyrywane milczeniu, wyławiane z potoku słów” – stwierdzał Wojciech Karpiński we wstępie do jednego z wydań wywiadu rzeki. Refleksja o epokach, w których przyszło mu żyć, wydaje się kluczowa dla historyków. Wat streszczał całość swojej biografii – od wczesnych lat dwudziestych fascynację awangardą, poprzez uwiedzenie przez komunizm, aż po wyjazd ze Związku Sowieckiego. Refleksję nad biografią łączył ze spojrzeniem na totalitaryzm i literaturę XX wieku. Nieprzypadkowo więc tytuł wywiadu rzeki został zaczerpnięty z wiersza +Wiek+ Osipa Mandelsztama, który zmarł w drodze do jednego z symboli terroru sowieckiego – kompleksu łagrów na Kołymie: „O mój wieku, zwierzę moje, / Kto potrafi twoich źrenic / Wzrok odczytać i krwią swoją / Kręgi dwóch stuleci skleić?”.
W 1965 r. małżeństwo Watów powróciło do Paryża. W tym czasie twórca uzupełniał zapisy niektórych nagrań z Berkeley i pisał wspomnienia. W ciągu kolejnych dwóch lat wiele czasu Watowie spędzili na Majorce. Tam powstał ostatni tom jego wierszy – „Ciemne świecidło”. „Platon kazał nas wyświecić/ z Miasta, w którym Mądrość rządzi./ W nowej Wieży z Kości (ludzkich)/ dziś Astrolog trutynuje [rozważa – przyp. red.]/ gwiazd koniunkcję z Marsem, oraz z Oekonomią bied i brzydot” – pisał w wierszu, od którego pochodzi tytuł całego tomu. Poprzez odwołanie do twórcy pierwszej utopii – Platona – po raz ostatni poddawał krytyce dwudziestowieczne próby budowania lepszego świata, które prowadziły do koszmaru totalitaryzmów.
29 lipca 1967 r. w Antony koło Paryża Aleksander Wat popełnił samobójstwo przez przedawkowanie leków przeciwbólowych. Został pochowany w panteonie polskiej emigracji na cmentarzu w Montmorency. Przez kolejne ćwierć wieku opracowaniem gigantycznego dorobku męża zajmowała się jego żona. Część jego zapisków ukazała się dopiero w minionej dekadzie.
Michał Szukała (PAP)
szuk / skp /