
17 października Adam Michnik kończy 79 lat. O różnych swoich wyborach opowiada w opublikowanym niedawno wywiadzie rzece „Obywatel Michnik”. „Z moich tekstów widać, że ewoluowałem. A z drugiej strony, jak zaglądam we własne wnętrze, to się właściwie nie zmieniłem” – mówi przepytującym go autorom książki.
Michał Siermiński i Przemysław Witkowski, historycy związani z Instytutem Narutowicza, przeprowadzili z Adamem Michnikiem długi wywiad. Dodali 25 różnych tekstów napisanych przez Michnika w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat, a całość opatrzyli licznymi przypisami, dzięki którym nawet osoby słabo się orientujące w najnowszych dziejach nie pogubią się w gąszczu nazwisk i zdarzeń.
Michnik był nie tylko świadkiem wielu historycznych zdarzeń, ale też ich pierwszoplanowym bohaterem. W zależności od tego, czy ktoś go lubi, czy też nie, różnie rolę Michnika dziś ocenia. Czasami za namiastkę tej oceny służy wprawdzie pretensja o przyrodniego brata – sędziego w czasach stalinowskich – albo chichot z bon motu o Komorowskim i zakonnicy na pasach, a także wściekłość za to, że generała Kiszczaka nazwał człowiekiem honoru. Rzadko jednak zdarza się osoba, która zupełnie jego znaczenie bagatelizuje.
Dla kolejnych generacji, tych wchodzących w dorosłość razem z nim i tych późniejszych, Michnik był symbolem walki z komuną lub wprost przeciwnie – tego ustroju wcieleniem, a przynajmniej apologetą.
Oskarżeń o atakowanie Kościoła katolickiego i religii wysłuchiwał na przemian z pretensjami o chodzenie na pasku biskupów. A do tego dochodziły zarzuty o kalanie własnego gniazda, szarganie narodowych świętości i sprawczy udział we wszystkich aferach ostatnich dekad. Pretensji, ataków i oskarżeń było tym więcej, że Adam Michnik nigdy nie nadstawiał drugiego policzka. Przekonany o sile własnych argumentów odpowiadał kolejnymi artykułami, książkami i wypowiedziami.
„W 1968 r. zupełnie świadomie wybrałem identyfikację polską. Nigdy też nie ukrywałem swojego pochodzenia. Jeśli mnie pytają czasem na spotkaniach, kim jestem, mówię: jestem Polakiem. Jak mnie pytają o antysemityzm, to odpowiadam: jestem Żydem.”
Książka „Obywatel Michnik” jest jego najnowszą próbą przedstawienia racji naczelnego „Gazety Wyborczej”, ciekawą szczególnie z powodu olbrzymiej różnicy wieku dzielącej Michnika oraz Siermińskiego i Witkowskiego. Próbą jednocześnie ważną, bo żadna ze stron nie udaje, że posiadła wiedzę o wszystkim. „W wywiadach rzekach wywiadowani są niesłychanie mądrzy. Wszystko wiedzieli już od czasu Rewolucji Francuskiej” – drwi z wszechwiedzących. I przyznaje: „Otóż ja nie wiedziałem. Z moich tekstów widać, że się zmieniałem, ewoluowałem. A z drugiej strony, jak zaglądam we własne wnętrze, to się właściwie nie zmieniłem”. Rodziców – ojciec za działalność w partii komunistycznej przed wojną siedział w więzieniu, a w PRL-u był ważną figurą, matka zaś napisała podręcznik, z którego o dziejach I Rzeczypospolitej uczyły się dwa pokolenia adeptów historii – wypominano Adamowi Michnikowi równie często, co brata. W rozmowie z Siermińskim i Witkowskim nie ucieka przed pytaniami, które o nich zahaczają. Nie kryje, że to dzięki pozycji rodziców mógł wyjechać w wieku 18 lat po raz pierwszy na Zachód. Miał już wówczas za sobą pierwsze kroki w polityce (spotkania założonego z kolegami Klubu Poszukiwaczy Sprzeczności) i dał się zapamiętać rządzącemu Polską Gomułce. „Byliśmy nieślubnymi dziećmi polskiego Października „56”. Opisuje swoje poglądy z tamtego czasu i powtarza za Leszkiem Kołakowskim, że największa porażka nie polegała na tym, że jesienią 1956 r. Gomułka wygrał, ale na tym, jak to zrobił – przez odsuwanie krok po kroku demokratów. W ten sposób załamała się wiara w to, że system da się naprawić od środka.
W Paryżu 18-letni Michnik rozmawia z Jerzym Giedroyciem, a w Monachium z Janem Nowakiem-Jeziorańskim, a zaraz potem na Uniwersytecie Warszawskim organizuje spotkania z Leszkiem Kołakowskim i Krzysztofem Pomianem. Jeszcze przed Marcem do jego środowiska przylgnęła łatka „komandosów”, a studenckie protesty w 1968 r. jeszcze nie zdążyły się na dobre rozpocząć, gdy został z uczelni wyrzucony. Do żądania przywrócenia „Dziadów” doszło więc zaraz kolejne – przywrócenia Michnika i wypuszczenia go z więzienia.
W opowieści o Marcu musiał się pojawić wątek antysemityzmu. Michnik przypomniał po wielokroć wcześniej już przytaczaną wymianę zdań z esbekiem, który w czasie przesłuchania próbował się wcielić w „wujka dobrą radę”. – Czy pan by wyjechał do Izraela, gdyby wyszedł z więzienia? – pytał dobrotliwie, na co usłyszał: „Wyjadę zaraz po tym, jak pan wyemigruje do Moskwy”.
„Od tego czasu nie mam pod tym względem żadnych kompleksów. Gdy ktoś mi mówi, że nie jestem Polakiem, odpowiadam, że to pańskie zmartwienie, a nie moje” – definiuje się Michnik. „W 1968 r. zupełnie świadomie wybrałem identyfikację polską. Nigdy też nie ukrywałem swojego pochodzenia. Jeśli mnie pytają czasem na spotkaniach, kim jestem, mówię: jestem Polakiem. Jak mnie pytają o antysemityzm, to odpowiadam: jestem Żydem” – wyjaśnia.
Przepytywany przez Siermińskiego i Witkowskiego bohater nie udaje, że zawsze wszystko wiedział i przewidywał bieg wypadków. Opowiadając o 1968 r., przyznaje, że zaskoczył go wybuch antysemityzmu, bo sądził, że po wojennym holokauście coś takiego nie może się przydarzyć. Zaskoczeniem był dla niego również Grudzień '70 – upadek Gomułki chwilę po olbrzymim triumfie, jakim było podpisanie z Brandtem układu o nienaruszalności polsko-niemieckiej granicy.
Przyznaje się do tego, co mu się nie udało – nie został historykiem. „Ale niestety tak się zaangażowałem w politykę, że nie było odwrotu” – wspomina niedoszły doktorat.
Nie uwierzył Edwardowi Gierkowi. „Jeżeli źródłem ich legitymizacji jest to, że zdobyli władzę w Marcu, depcząc inteligencję polską, wartości polskie, to ja w nic, co mówią, nie wierzę. Milczenie o Czechosłowacji bym darował, no bo Wielki Brat. Ale Marzec? Nikt im przecież nie kazał” – objaśnia swój stosunek do następcy Gomułki. A dopytywany o to, że Polska w latach 70. przecież się zliberalizowała, mówi, że to były zmiany tylko naskórkowe. „Widziałem, że ludzie dają się kupować. Mały fiat, poluzowania paszportowe. W teatrze, filmie, literaturze było więcej można, ale nie wolno jednego: mówić prawdy”.
Dekadę Gierka postrzegał jako czas sowietyzacji, rozumianej jednak nie tylko przez pryzmat podporządkowania Związkowi Radzieckiemu, ale też idei samoniewoli. „Dla mnie oczywiste było to, że zbiorowe zachowania były podobne do nieźle wytresowanych psów w klatce – miały spacerniak, mogły skakać, ale te klatki były już w ich mózgach. Ktoś, kto wtedy mówił o niepodległości, demokracji czy sprawiedliwości społecznej, był uważany za nawiedzonego”.
Uważany w 1980 r. za jeden z symboli „Solidarności” Michnik zamiast o swojej własnej roli w początkach tego ruchu mówi o Wałęsie i Borusewiczu.
„Całe życie byłem w mniejszości. Jak się angażowałem w politykę, byłem w kompletnej mniejszości. I nie żałuję tego.”
W wywiadzie broni konsekwentnie Jana Pawła II i polskiego Kościoła. Na argument, że Kościół w większości nie przypomina dziś tego kojarzonego z polskim papieżem i księdzem Tischnerem, odpowiada: „Całe życie byłem w mniejszości. Jak się angażowałem w politykę, byłem w kompletnej mniejszości. I nie żałuję tego”. „Co czwartemu czy co trzeciemu Polakowi Ewangelia jest potrzebna. Nie można go stygmatyzować i nie można go wykluczać. Nie można mówić językiem pogardy i niechęci. A ta fala antyklerykalna do tego zmierza, ja się tego boję” – dodaje.
Na przekór wielu innym osobom, które chwalą się dziś, że przewidziały upadek komunizmu na długo przed tym, kiedy to się stało, Michnik przyznaje, że sam doszedł do tego bardzo późno. Aż do 1989 r. bardziej niż odsunięcie partii od władzy wyobrażał sobie tylko odejście Jaruzelskiego. I uważał, że generał będzie blokować wszystkie próby przemian, bo jest więźniem swojej decyzji z grudnia 1981 r. Przyznaje się też do innych mylnych diagnoz. Jedną z nich był stosunek do postawionego przez władze żądania, że przy Okrągłym Stole nie może zasiąść ani on, ani Jacek Kuroń. Michnik w rozmowie z Siermińskim i Witkowskim opowiada, że namawiał Wałęsę, aby to żądanie przyjął, ale szef „Solidarności” się nie zgodził. „Ja im przecież nie mówię, kto z ich strony ma rozmawiać” – argumentował. A Michnik skwitował: „To Lech miał rację, a ja się myliłem. Zachował się bardzo przytomnie i mądrze”. „Jeszcze przy Okrągłym Stole nikomu z nas nie przychodziło do głowy, że możemy przejąć stery państwa. Dlatego tak rewolucyjny był ten mój lipcowy wstępniak »Wasz prezydent, nasz premier«. Mazowiecki mówił, że oszalałem, podobnie Turowicz. Wynika z tego, że świadomość, że zmiana może być tak radykalna, przyszła bardzo późno”.
Przy pytaniu o Okrągły Stół nie zabrakło tego o Kiszczaka i rozmowy w Magdalence. Opowieść o fraternizowaniu się z komuną okraszona zdjęciami z zakrapianych alkoholem rozmów to stały motyw podnoszony przez wszystkich przeciwników Michnika. Miły był dla pana? – pytają o tamto spotkanie z Kiszczakiem autorzy wywiadu, na co Michnik opowiedział anegdotę, jak po wspólnej kolacji z generałem odezwał się Bronisław Geremek: „Panie generale, powiem szczerze, że fajnie się z panem rozmawia, jest pan fajny facet”. „Panie profesorze, nas tego uczyli na kursach” – padło w odpowiedzi. To właśnie anegdoty, niektóre już opowiedziane po wielokroć przy innych okazjach, są creme de la creme tego wywiadu. O Kiszczaku, Jaruzelskim, Rakowskim, ale też o Kuroniu, kardynale Wyszyńskim, Wałęsie. Od różnych innych książek tego typu „Obywatel Michnik” różni się tym, że główny bohater nie koncentruje się na sobie. Opowiada o Polsce, Kościele, historii. Rozlicza się z samym sobą, także z ustrojową transformacją, której kierowana przez niego „Gazeta Wyborcza” była sztandarem. „Czy robiliśmy błędy? Oczywiście, że tak. Oczywiście zawsze człowiek po pewnym czasie jest mądrzejszy”.
„Całe życie, przynajmniej w moim pojęciu, żyłem w zgodzie z samym sobą. Nie musiałem sam siebie okłamywać. I miałem szczęście. Normalnie dla człowieka więzienie to było nieszczęście, a dla mnie to było szczęście. Miałem dużo czasu, napisałem tam książki. Szedłem za kraty jako dosyć znany w środowiskach opozycyjnych dysydent, a wychodziłem jako ceniony europejski intelektualista, nagradzany, publikowany, zapraszany” – streszcza swój życiorys. „Mnie się wszystko udało. Jestem dzieckiem szczęścia. Udało mi się głównie dlatego, że miałem dostęp do mądrzejszych od siebie. I miałem doświadczenie historyczne, że kto chce walczyć o „najwyższe dobro”, ten wyląduje w tarapatach” - dodaje.
Ostatnie pytanie dotyczyło polityki – wyborów wygrywanych przez ugrupowania, z którymi było mu nie po drodze, i sukcesów, jakie w różnych krajach odnoszą populiści. Nie czuł się pan wtedy przegranym? – dociekają Siermiński i Witkowski. „Miałbym poczucie przegranej, gdybym się wyrzekł tego, co uważałem za system wartości nadrzędnych”.
„Obywatel Michnik” ukazał się nakładem Instytutu Narutowicza i Wydawnictwa „Książka i Prasa”.
Józef Krzyk (PAP)
jkrz/ miś/