
Na ulicy przechodnie wiwatowali, car w Zamku Królewskim tańczył poloneza, ale w teatrze pojawiły się ulotki zapowiadające pojawienie się trzech złodziei – tak Warszawa 165 lat temu witała cara Aleksandra III i jego gości. Pod koniec października 1860 r. Warszawa stała się na chwilę dyplomatyczną stolicą Europy.
Zaniepokojeni tym, co się działo na Półwyspie Apenińskim monarchowie postanowili się spotkać i omówić co należy przedsięwziąć. Powodem ich zdenerwowania był Giuseppe Garibaldi, który na czele garstki ubranych podobnie jak on w czerwone koszule ochotników zjednoczył prawie całe Włochy. Gdy porwał się na Państwo Kościelne, nawet król Wiktor Emanuel, który na eskapadzie Garibaldiego skorzystał, potraktował go jak awanturnika. W pałacach wielu władców zaczęto się obawiać, że czerwona włoska rewolta przeniesie się dalej.
Głównymi figurami wyznaczonego w Warszawie spotkania mieli być władcy Rosji, Austrii i Prus, ale stawili się również monarchowie różnych państewek niemieckich.
Warszawiacy zwracali uwagę przede wszystkim na trzech pierwszych: cara Aleksandra II, cesarza Franciszka Józefa i faktycznie panującego już w tamtym momencie w Prusach przyszłego króla (zaś od 1871 r. cesarza Niemiec) – Wilhelma I. Zasiadający na tronie w Berlinie starszy brat Wilhelma, Fryderyk Wilhelm IV, został dyskretnie odsunięty od władzy z powodu choroby psychicznej.
O wybuchowych nastrojach, jakie towarzyszyły zjazdowi monarchów w Warszawie, świadczyły ulotki krążące przed wejściem do Teatru Wielkiego. Na scenie odgrywano tam akurat francuską komedię Eugene’a Labiche’a „Dwaj złodzieje” – lekką farsę obyczajową o parze drobnych oszustów, ale Polacy potraktowali tytuł tej sztuki jako aluzję do wizyty koronowanych głów. „Ci, którzy przyszli dziś wieczór do teatru, nie zobaczą dwóch złodziei, lecz trzech” – o ulotkach z taką treścią donosił wysłany do Warszawy współpracownik londyńskiego „Timesa” Henry Sutherland Edwards. „Widoczna demonstracja siły i jedności trzech władców, mająca utemperować niepokojące nastroje w Warszawie” – tak Anglik streszczał cel zjazdu monarchów.
Patriotycznie nastawiona część polskiej stolicy gremialnie imprezy z udziałem władców Rosji, Austrii i Prus bojkotowała. Dotyczyło to też komedii Eugene’a Labiche’a. Nieliczni Polacy, którzy do tego bojkotu nie dołączyli, wyszli z przedstawienia w ubraniach „popalonych witriolem”, czyli kwasem. O tym też pisał Edwards. Dochodziło również do bardziej wymyślnych ataków – ktoś zniszczył wystrój carskiej loży, a karety jadące na urządzane przez monarchów bale bywały obrzucane błotem.
Wśród organizatorów tych oddolnych inicjatyw znajdował się m.in. Franciszek Godlewski, przyszły powstaniec styczniowy. Zgromadził on wokół siebie młodzież miejską, o której literat i działacz polityczny Agaton Giller pisał, że była „gorąca, porywcza, ale zawsze szlachetnie myśląca”.
Ten sam autor podkreślał, że nie chciano wywoływać „przedwczesnego ruchu zbrojnego” i „chwycono się więc drogi manifestacyjnej, dającej możność pokojowego załatwienia sprawy z rządem”. Nadzieję na takie rozwiązanie niektórzy brali ze zmiany na petersburskim tronie – w 1855 r. po obrońcy samodzierżawia Mikołaju I carem został Aleksander II. Historyk i bibliofil Justyn Sokulski pisał, że „więzy dwudziestokilkuletniego ucisku mikołajowskiego zaczęły pękać, a powiew liberalnych reform odświeżył zatęchłą atmosferę niewoli”.
Polska prasa przy opisywaniu zjazdu monarchów nie mogła sobie pozwolić na tak dużo, co Edwards w „Timesie”. Swego rodzaju demonstracją było jednak to, że informacje o przyjeździe monarchów drukowano dopiero na drugiej lub trzeciej stronie. Bywało, że najpierw opisywano pogodę, „Od jutra rozpoczyna się pierwsza kwadra, która ma się odznaczyć nieco pochmurnym stanem powietrza, nie pozbawiając nas zupełnej pogody”. Dopiero w kolejnych kolumnach odnotowywano, kto przybył, skąd i – co szczególnie interesujące – jakim środkiem transportu dotarł do Warszawy.
„Kurjer Warszawski” podał, że dyrekcja kolei północnej otrzymała polecenie przygotowania oddzielnego pociągu. Oprócz monarchów do Warszawy przybyli politycy. W carskiej świcie najważniejszy był książę Michaił Gorczakow, namiestnik Królestwa Polskiego. Franciszkowi Józefowi towarzyszył hrabia Johann Bernhard von Rechberg (premier, a zarazem minister spraw zagranicznych), zaś z Berlina przyjechał szef tamtejszego MSZ baron Alexander Schleinitz.
Najważniejszy z balów odbył się na Zamku Królewskim, a zaczął się od odtańczenia poloneza.
Jak z żalem zauważyła angielska baronowa podróżniczka i autorka pamiętników, Georgiana Bloomfield: „nie było Polaków, z wyjątkiem księcia i księżnej Radziwiłłów oraz hrabiego Krasińskiego”, gdyż „zasada ustanowiona w Sankt Petersburgu, by nie przyjmować żadnych Polaków z wyjątkiem tych, którzy są w służbie rosyjskiej, była również ściśle przestrzegana w Warszawie”.
Oficjalnie wizyta rozpoczęła się, jak pisano w „Kurjerze Warszawskim”, 20 października „3 1/2 [kiedy car Aleksander II] przybył w towarzystwie Jego Książęcej Mości Księcia Sasko-Weimarskiego, koleją żelazną Petersbursko-Warszawską do stacji Praga, skąd przesiedli się do powozu, wraz z tymże Wielkim Księciem udali się do Łazienek. Gazeta donosiła, że „Ludność cisnęła się od samego ranka ku Alejom i ogrodowi Saskiemu, zajmując wszystkie ulice od Belwederu aż po Zamek”. Pisano też o wiwatach, okrzykach radości i muzyce wojskowej, „która rozbrzmiewała nieprzerwanie od rogatek po Zamek Królewski”. W rzeczy samej gazety nie mogły inaczej przekazać tej informacji i już przesunięcie jej z pierwszej na dalsze strony, było aktem odwagi. Według wspomnień naocznych świadków, na ulicach panowała cisza, a okna wielu domów były szczelnie zamknięte. Warszawa raczej zamilkła niż wiwatowała.
Po krótkim odpoczynku w Łazienkach, gdzie car przyjmował gości w Pałacu na Wodzie, rankiem 21 października monarchowie udali się na nabożeństwa: prawosławne, katolickie i ewangelickie. Aleksander II miał do swojej dyspozycji cerkiew Aleksandra Newskiego w Łazienkach (w wolnej Polsce zburzoną podobnie jak monumentalny sobór pod tym samym wezwaniem na Placu Saskim).
„Trzej władcy jednego ducha politycznego modlili się do trzech ołtarzy” – pisano w prasie. Po nabożeństwach wszyscy spotkali się ponownie na Zamku, gdzie „Arcybiskup Metropolita przemówił w słowach pełnych powagi o potrzebie pokoju i zgody między narodami”.
Po południu „odbył się uroczysty obiad u Jego Cesarskiej Mości Księcia Namiestnika”, tj. u Gorczakowa, po którym władcy udali się na spacer po Ogrodzie Saskim, odprowadzani – jak pisano – przez „wiwatujące tłumy”. Wieczorem oglądano w Teatrze Wielkim przedstawienie dramatyczne i balet. „Teatr, jaśnie oświecony tysiącem świateł, pełen był po brzegi publiczności. Podczas przedstawienia monarchowie kilkakrotnie dawali oznaki zadowolenia, a publiczność odpowiadała gromkim aplauzem” – pisał „Kurjer Warszawski”.
W kolejnych dniach władcy zwiedzali Warszawę i okolice. Odwiedzili m.in. Instytut Głuchoniemych i Ociemniałych, Szkołę Sztuk Pięknych i Szpital Dzieciątka Jezus. W czasie jednej z przejażdżek zatrzymali się przy budującym się moście na Wiśle – dziele Stanisława Kierbedzia; przeprawę otwarto 22 listopada 1864 r. „Most ten, nowoczesny i mocarny, miał być znakiem postępu i trwałości władzy” – notował „Kurjer Warszawski”.
Wieczorem odbyła się iluminacja całego miasta. „W Alejach Ujazdowskich stanęły łuki tryumfalne, w ogrodzie Saskim rozbłysły girlandy ogni sztucznych, a z wieży Zamkowej wypuszczono kilkadziesiąt rakiet”. Ponoć „domy, bramy, nawet najskromniejsze mieszkania były oświetlone, a w oknach widniały wstęgi i chorągwie”. Notę prasową kończy podsumowanie: „Miasto przedstawiało widok prawdziwie uroczysty; wszędzie widać było oznaki przywiązania i uszanowania dla Najjaśniejszych Gości”. Ostatniego dnia, władcy przyjęli jeszcze delegacje mieszkańców i urzędników, po czym – jak podawali dziennikarze – „około godziny drugiej po południu, Najjaśniejszy Pan Cesarz Austryi raczył odjechać, żegnany przez Cesarza Wszech Rossyi i Króla Pruskiego”. Po nim wyjechali car i król.
Zjazd nie przyniósł żadnych konkretnych decyzji; potwierdzono jedynie dotychczasowy sojusz i wolę utrzymania porządku w Europie Środkowej. W Warszawie rosło jednak napięcie i ciche niezadowolenie, z jakim mieszkańcy przyjęli koronowane głowy, przerodziło się w otwarty sprzeciw. Już w lutym i marcu 1861 r. podczas manifestacji czarno ubrane tłumy śpiewały w kościołach „Boże, coś Polskę” i „Jeszcze Polska nie zginęła”. Represje Gorczakowa – aresztowania, zamykanie świątyń, groźba ostrzału miasta – tylko wzmocniły ducha oporu. Zjazd „trzech cesarzy”, pomyślany jako pokaz potęgi i jedności monarchów, w istocie stał się przedświtem powstania styczniowego. (PAP)
Marta Panas-Goworska
mpg/ aszw/