Centrum Lemkina zbiera świadectwa rosyjskich zbrodni popełnionych na Ukrainie. Niektóre z nich prezentowano w tym tygodniu w Instytucie Pileckiego w Berlinie. Instalacja multimedialna pokazuje bestialstwo żołnierzy rosyjskich. „Oddajemy głos świadkom” – mówią PAP Kateryna Leontyeva i Jakub Kiersikowski z Centrum Lemkina.
"Jestem z Charkowa" - mówi PAP Kateryna Leontyeva. "O piątej rano 24 lutego obudziłam się, kiedy gdzieś w pobliżu Charkowa uderzył pocisk. Zrozumiałam, że, cóż... Wiedziałam, że będzie wojna i oto ją mamy. Miałam spakowany plecak ewakuacyjny, przez osiem lat, bo wiedziałam, że wojna będzie, że to się nie skończy na Donbasie i Krymie. Dopakowałam jakieś rzeczy, obudziłam córę, ona ma teraz 15 lat, wtedy miała 14, wzięłyśmy naszego szczura i pojechałyśmy" - opowiada Leontyeva.
Leontyeva zebrała dziesiątki świadectw. "Nasz zespół cały czas pracuje w ośrodkach dla uchodźców". Większość świadectw ma formę papierowych ankiet. Ludzie "nie chcą pokazywać twarzy do kamery, nigdy nie wiadomo, co może się stać".
"Nie wiedziałyśmy, dokąd jedziemy, wiedziałyśmy po prostu, że musimy uciekać jak najdalej od granicy z Rosją" - podkreśla. "Po dwóch dniach jazdy przyjechałyśmy do Przemyśla, gdzie pierwsze co zrobiłam, to napisałam do swojej rodziny, bo nie mieliśmy zasięgu przez jakieś dwanaście godzin i wiedziałam, co rodzina może pomyśleć w takiej sytuacji. Napisałam więc do rodziny, a potem spotkałyśmy się z wolontariuszem, prywatną osobą, która przyjechała, żeby pomóc" - relacjonuje Leontyeva. "Rodzina z Warszawy mówiła, że ma wolne mieszkanie. Przyjęli nas z córą i naszym szczurem. Pojechałyśmy do tego mieszkania z sercem pełnym wdzięczności".
Przez kilka dni "szukałyśmy z córką możliwości, żeby pomagać, jako wolontariusze, jako tłumacze, żeby coś robić, a nie siedzieć na miejscu. Wykonywałam różne prace wolontariackie". W końcu "zaczęłam pracę wolontariacką w Instytucie Pileckiego, w Centrum Lemkina. Robiłam wywiady ze świadkami. Po kilku miesiącach aktywnej pracy zostałam zaproszona, by stać się częścią zespołu i teraz pracuję w Centrum Lemkina w Warszawie".
Leontyeva zebrała dziesiątki świadectw. "Nasz zespół cały czas pracuje w ośrodkach dla uchodźców". Większość świadectw ma formę papierowych ankiet. Ludzie "nie chcą pokazywać twarzy do kamery, nigdy nie wiadomo, co może się stać".
Jakub Kiersikowski, twórca instalacji multimedialnej, którą zaprezentowano w Instytucie Pileckiego w Berlinie, powiedział PAP, że "tworząc tę instalację - niewielką, ona się będzie rozrastać, żeby ostatecznie pewnie w Warszawie uzyskać taką wielkość, żeby można ją było nazwać wystawą - mieliśmy przed oczami obraz potłuczonego lustra. Wyobraziliśmy sobie świat na Ukrainie, świat wojny, świat zniszczeń, tego, czego doświadczają ludzie na co dzień - okrucieństwa, barbarzyństwa, bestialstwa żołnierzy rosyjskich, jako rodzaj lustra, które się rozprysło na wszystkie strony. Zbierając fragment tego lustra w postaci świadectw naocznych naszych świadków tego bestialstwa staramy się ten obraz odtworzyć. Właśnie w tych kawałkach, fragmentach".
"Nie jesteśmy w stanie dotrzeć do wszystkich świadków, bo są ich tysiące, to jest obraz niepełny, tak jak rozbite lustro" - podkreślił Kiersikowski. "Natomiast wydaje nam się, że jest na tyle reprezentatywny, że możemy przeglądać się w nim i oglądać w nim wojnę. Stąd nazwa wystawy +Okruchy nieosądzonych zbrodni+. Te okruchy to są właśnie nasi świadkowie, czyli rodzaj najczystszej wypowiedzi o tym, co się stało".
Kiersikowski podkreśla: "Wydaje się, że ulegamy trochę tabloidyzacji wojny, wojna jest opowiadana wszędzie w mediach, często także interpretowana, czyli wykorzystywana do różnych celów, narracji. Natomiast wypowiedź świadków jest czysta. Po prostu oddajemy głos świadkom".
Leontyeva i Kiersikowski opowiadają o poszczególnych planszach instalacji. "To zdjęcie, na które pani patrzy, ta dziewczynka dziewięcioletnia pokazuje nam dół, gdzie byli paleni więźniowie" - mówi PAP Kiersikowski. "Ten jej uśmiech jest z jednej strony absurdalny, ale z drugiej strony daje nadzieję, że oni sobie z tym poradzą. To, że ona w Charkowie została z mamą, z babcią, że teraz, pokazując nam odłamki rakiet i pokazując nam dół, w którym palone były zwłoki, tańczy z psem i uśmiecha się, daje nadzieję, że być może jej psychika pozwoli, że ona wyprze kiedyś to doświadczenie".
"Dla mnie jest ciekawe, że ludzie w tym rozwalonym świecie szukają piękna. Robią takie ogródki" - Leontyeva wskazuje na fragment ogródka za dziewczynką.
Kolejne zdjęcie. Zamordowany mąż pani Oksany 46 dni leżał na kompostowniku. "Tutaj widać, że dostał postrzał w brzuch, ma związane ręce" - zwraca uwagę Kiersikowski. "Żona uparła się, powiedziała, że nie wyjedzie z wioski, dopóki nie znajdzie męża lub miejsca jego pochówku. Po 46 dniach, w kwietniu, mąż odnalazł się na kompostowniku, kilka domów od miejsca zamieszkania. Towarzyszyliśmy jej z kamerą w momencie, kiedy odnalazła zwłoki męża".
"Tu historia +Dziadka+, tak o nim mówimy, czyli Anatolija, który był więziony przez sto dni. Kiedy Rosjanie chcieli go zamordować, powiedzieli, że go rozstrzelają, jeśli będzie mówił po ukraińsku, on powiedział, że to nie ma dla niego znaczenia...". "Za każde słowo po ukraińsku był rażony prądem..." - opowiadają Leontyeva i Kiersikowski.
Centrum Lemkina "postawiło sobie za zadanie dokumentację wojny, zebranie świadectw, jak najlepsze dotarcie do uchodźców w Polsce i do pozostających jeszcze walczących, torturowanych ludzi na Ukrainie. I to robimy. I to będziemy dalej robić" - zapewnia Kiersikowski. "Ludzie z Centrum Lemkina wiedza po co to robią. Są w większości pochodzenia ukraińskiego. (...) Ta praca jest ważna dla Ukrainy". Leontyeva dodaje: "I nie tylko dla Ukrainy".
Z Berlina Berenika Lemańczyk (PAP)
bml/ sp/