Będziemy się trzymać dewizy: nie dla lewicy, nie dla prawicy, lecz dla całości – mówi PAP dyrektor Instytutu Pileckiego prof. Magdalena Gawin.
Polska Agencja Prasowa: W jaki sposób zamierza pani kierować Instytutem Pileckiego - to będzie polityka kontynuacji?
Magdalena Gawin: Kontynuacji. Zespół, który stworzyli dr Wojciech Kozłowski, Anna Gutkowska, Hanna Radziejowska z berlińskim zespołem, Tomasz Stefanek, Krzysztof Wiśniewski, Monika Maniewska, jest zgrany i bardzo dobrze pracuje. Dziękuję wszystkim naukowcom z działu Ośrodka Badań nad Totalitaryzmami. Połączyć archiwa-prace badawczą-wystawienniczą (de facto muzealniczą) udało się wyłącznie nam. Będą też zmiany. Przyspieszą sprawy związane z budową infrastruktury. Instytut nie ma stałej siedziby, musi powstać Dom Obławy Augustowskiej. Właśnie przed chwilą skończyłam rozmawiać z panią inżynier i konserwatorem o więźbie dachowej i cementowej zaprawie, która zniszczyła cegłę elewacyjną. Kupujemy kaski ochronne, kamizelki i wchodzimy na dwa place budowy. Trzymamy się terminów. Pojęcie "następny wtorek" wyrzucamy ze słownika.
PAP: Jeżeli będzie to polityka kontynuacji, z jakich przyczyn na stanowisku dyrektora Instytutu nastąpiła zmiana?
Magdalena Gawin: Chciałam przyjść do instytutu, mam rozpoczętą książkę, którą muszę skończyć. Chciałam też nadać inwestycjom dynamiki.
PAP: Co jest waszym celem na 2022 rok?
Magdalena Gawin: Strategicznym pozostaje Nowy Jork i inwestycje krajowe.
PAP: Przez prawie sześć lat pełniła pani funkcję Generalnego Konserwatora Zabytków w MKiDN. Co było najtrudniejszym zadaniem?
Magdalena Gawin: Założenie ochrony Stoczni Gdańskiej. 120 hektarów stoczni znalazło się pod ochroną konserwatora. Teren był poszatkowany i sprzedany prywatnym inwestorom. Setki obiektów stoczniowych zostałoby wyburzonych, w rejestrze był tylko budynek dyrekcji, brama i hala BHP. Wygraliśmy wszystkie procesy w sądach administracyjnych. To też zasługa pracowników DOZ i szerokiego grona konserwatorów z ciał doradczych przy GKZ, dobrej atmosfery, jaką udało się wygenerować w sprawie ochrony stoczni również na poziomie samorządu. Stocznia to miejsce wyjątkowe dla historii Europy i świata. Cieszę się też z Rekomendacji Warszawskiej UNESCO (odbudowa centrum historycznego Warszawy stała się wzorcem dla innych zburzonych miejsc światowego dziedzictwa UNESCO), dwóch nowych obiektów na liście Światowego Dziedzictwa i pierwszych wpisów na listę UNESCO dziedzictwa niematerialnego. Rozmawiając z panią, patrzę na szopkę krakowską, arcydzieło rękodzielnictwa, która awansowała na dobro ludzkości. Muszę tutaj wspomnieć o Hani Schreiber, która pisała wniosek, o Katarzynie Zalasińskiej, Magdzie Marcinkowskiej, Joannie Cichej, wielu osobach, których praca zaowocowała tym, że Polska ma swoje pierwsze wpisy na światową listę dziedzictwa niematerialnego.
PAP: Ale nie udało się wprowadzić Stoczni na listę UNESCO?
Magdalena Gawin: Sprawa jest zawieszona. Rosji nie udało się odrzucić wpisu Stoczni. Wiedzieliśmy, że Rosja weszła do Światowego Komitetu Dziedzictwa, głównie po to, żeby kandydaturę Stoczni odrzucić.
PAP: Dlaczego?
Magdalena Gawin: Rosja nie chce symbolu upadku komunizmu w Europie. Chce wrócić do polityki stref wpływów i w takiej sytuacji wpis Stoczni jest dla niej nie do zaakceptowania. Tłumaczyłam to naszym ekspertom od początku, niektórzy z nich uważali, że przesadzam. Potem sami świadkowali, jakimi metodami posługuje się Rosja.
PAP: To znaczy?
Magdalena Gawin: Sesja z powodu pandemii odbywała się przez internet. Prowadzący sesję przedstawiciel Chin nie dopuszczał członków państw Światowego Komitetu Dziedzictwa, którzy bronili kandydatury stoczni, do głosu. Zignorował postulat Australii i Węgier zarządzenia secret ballot, czyli głosowania tajnego. Prowadzący obrady przedstawiciel Chin złamał wytyczne operacyjne UNESCO, a stanowisko Rosji przyjął jako stanowisko wspólne członków komitetu. Sami nie zasiadamy w komitecie, więc dostaliśmy głos tylko raz. UNESCO po odejściu USA przeżywa głęboki kryzys. Jeśli USA nie powróci – pamięcią świata będą rządziły Rosja i Chiny. Kolejna sesja UNESCO ma odbyć się w Rosji, w Kazaniu.
PAP: Jaka była przyczyna wycofania się USA z UNESCO?
Magdalena Gawin: USA były największym płatnikiem UNESCO, najpierw zawiesiły składki członkowskie po przyjęciu Palestyny na pełnych prawach członka państwa-strony, potem państwa arabskie atakowały Izrael przez kontekst dziedzictwa. W następstwie tego USA wycofały się z UNESCO. Pozwoliło to na ostre wejście Rosji i Chin również z pieniędzmi. Wskazywała na to opinia międzynarodowego ICOMOS (ciało doradcze przy UNESCO), w której dowodzono, że wydarzenia z sierpnia 1980 r. to wydarzenia o charakterze lokalnym i że zimna wojna się nie skończyła. Dzisiaj, w czasie agresji Rosji na Ukrainę, to brzmi złowieszczo. Nie doszłoby do takiej opinii, gdyby dyrektor generalna UNESCO zadbała o przejrzystość procedur. ICOMOS powinien ujawniać opinie ekspertów, na których podstawie pisze swoje opinie, i wdrożyć procedury antykorupcyjne. Władze UNESCO w Paryżu ostro odcinały się od opinii ICOMS, ale nie zainicjowały żadnych reform. Podjęte idą w dokładnie w przeciwnym kierunku: pozycja państw-stron będzie słabsza, pozycja ICOMOS silniejsza.
Chcę być precyzyjna: zależy nam na losie UNESCO, bo Polska miała niezaprzeczalny wkład w budowę światowego systemu ochrony zabytków. Jako państwo i naród doznaliśmy największych zniszczeń i grabieży dziedzictwa w czasie II wojny światowej. Nasza stolica i jej zabytki legły z gruzach. Na całym świecie na zabytkowych obiektach wisi niebieska tarcza prof. Zachwatowicza. Nawet międzynarodowy ICOMOS został założony w Warszawie w latach sześćdziesiątych. Obecnie na naszych oczach największa międzynarodowa organizacja chroniąca dziedzictwo na świecie jest upolityczniana przez Rosję. Jeśli USA wracają na dobre do polityki europejskiej, to powinny także wrócić do UNESCO. I to jak najszybciej. Kolejna sesja UNESCO nie powinna odbywać się w Rosji, a sama obecność Rosji w Komitecie Światowego Dziedzictwa wobec podejmowanych agresywnych działań wobec Ukrainy, czyli także jej dziedzictwa materialnego i niematerialnego, stoi pod znakiem zapytania.
Ambasador USA Mark Brzeziński doskonale wie, jak ważna jest pamięć o Stoczni Gdańskiej, i chcę go zapewnić, że stanowisko rządu i samorządu Gdańska jest w tej sprawie wspólne. Dwie najważniejsze partie wywodzą się z tradycji "Solidarności" niezależnie od dzielących je różnic. To nasze wspólne doświadczenie o uniwersalnym znaczeniu dla całego wolnego świata.
PAP: Czy te doświadczenia pomagają pani w obecnej pracy?
Magdalena Gawin: Doświadczenie pracy w administracji rządowej jest bezcenne. Zawsze mówiłam, że po pracy w MKiDN napiszę lepsze książki historyczne. Niewiele osób spoza administracji rozumie, jak działa państwo. Kiedy przyszłam do instytutu – pierwsze tygodnie całkowicie poświęciłam sprawom infrastrukturalnym, tj. siedzibie IP na ulicy Siennej i Domu Obławy Augustowskiej. Po sześciu tygodniach mogę powiedzieć, że proces inwestycyjny jest na drodze dynamicznego rozwoju. Na Siennej trwają już wyburzania, mamy przyjęty projekt elewacji, wykończenia, jesteśmy w przededniu ogłoszenia przetargu wykonawczego, inwestora zastępczego. Jeśli chodzi o Dom Obławy Augustowskiej – to są zlecone już wszystkie badania, widziałam pierwsze odkrywki, cieszy mnie, że obiekt jest suchy, nie trzeba będzie robić izolacji pionowej i poziomej (osuszania). W krótkim czasie do naszego augustowskiego zespołu dołączyli znakomici eksperci od zabytków, inżynierowie, konstruktorzy. Równolegle pracują dwa zespoły: jeden od spraw infrastruktury, drugi od wystawy stałej. Powstaje już projekt funkcjonalno-użytkowy, mamy już cały harmonogram pozostałych prac.
PAP: Instytut Pileckiego powstał, by popularyzować zeznania przed Główną Komisją Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu...
Magdalena Gawin: Mamy ich około 100 tys., z różnych miejscowości. Odzyskujemy je ze śledztw i powojennych procesów. Dzięki mojej pracy zostały uwolnione zeznania dotyczące zbrodni pomorskiej, eksterminacji inteligencji, zbrodni dokonanych w małych miejscowościach. Nikt z nich nie korzystał. Są przepisywane, odpowiednio tagowane, niektóre tłumaczymy na angielski. Nie należy mylić zeznań przed GKBZH z tzw. sierpniówkami, czyli śledztwami i procesami w sprawach kolaboracji z Niemcami.
PAP: Co jest najważniejszym zadaniem IP?
Magdalena Gawin: Digitalizacja zagranicznych źródeł historycznych, które nie były dostępne w Polsce, a które dotyczą historii naszego państwa. Budujemy centralne archiwum dla wszystkich polskich i zagranicznych historyków zajmujących się II wojną światową.
Instytucja zatrudnia archiwistów, naukowców, doświadczonych, uznanych wystawienników oraz edukatorów. Współpracujemy blisko z MSZ i instytutami polskimi przy ambasadach. Wystawa "Paszporty Życia" (o działalności tzw. Grupy Ładosia) pokazywana była w kilkunastu miejscach na całym świecie; m.in. w Muzeum Holokaustu w Los Angeles, w Bibliotece Clapham w Londynie, w Muzeum Getta w Terezinie oraz Bibliotece Mahena, potem w miejscowości Trzyniec w Czechach, Muzeum Getta Ryskiego i Holokaustu na Łotwie, w Domie Sugihary w Kownie, a także na Słowenii.
Inne wystawy, jak ta o Rafale Lemkinie – pokazywana była w Warszawie, w siedzibie ONZ w Nowym Jorku, potem na Uniwersytecie w Bochum we współpracy z Buxus Stiftung Fritz Bauer Forum, obecnie w Instytucie Pileckiego w Berlinie. Niedawno z otwarcia wystawy wyszła bardzo dobra recenzja w "Tagesspiegel". Wystawę o "Zawołanych po Imieniu" na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie widział i bardzo chwalił były szef Departamentu Sprawiedliwych wśród Narodów Świata – prof. Mordecai Paldiel i całe grono zagranicznych badaczy zajmujących się Holokaustem i niemiecką okupacją. Biografia Pileckiego, która powstawała w ścisłej współpracy z Jackiem Fairweatherem, zebrała znakomite recenzje w czołowych opiniodawczych czasopismach i gazetach, m.in. "Washington Post", "The Wall Street Journal", "The Times", "Time Magazine", "The Spectator", "The Economist", "Literary Review", i innych.
PAP: Jednym z czołowych programów Instytutu jest program "Zawołani po Imieniu".
Magdalena Gawin: W ramach programu upamiętniliśmy 54 osoby, mamy dobrą współpracę z samorządami i rodzinami ofiar. Pierwsi pozyskujemy zdjęcia od rodzin ofiar, pierwsi robimy upamiętnienia z rodzinami.
PAP: 25 listopada, w święto pracowników kolei, IP upamiętnił Jana Maletkę, kolejarza zamordowanego przez Niemców za podanie wody na stacji Treblinka Żydom transportowanym do obozu zagłady. Wywołało to spore kontrowersje...
Magdalena Gawin: Do sprawy Maletki wrócimy, bo na to zasługuje. Opiszą ją naukowcy. Nie ze względu na chybione argumenty przeciwników programu, ale ze względu na wagę sprawy.
Protestowało to samo środowisko, które zablokowało inicjatywę Zygmunta Rolata upamiętnienia Sprawiedliwych w Warszawie w 2015 r. Używało takich samych argumentów i grało na emocjach. Dzisiaj upamiętnienie Stanisława Kaszyńskiego (zginął za próbę przekazania informacji na temat zbrodni w obozie Chełmno nad Nerem) także spotkałoby się z protestami tej samej grupy osób. Przypomnę, że wieś Treblinka to nie obóz zagłady. A trzy kilometry od obozu zagłady dla Żydów rozciąga się las krzyży, na grobach rozstrzelanych więźniów obozu Treblinka I, który był obozem pracy przymusowej, de facto obozem koncentracyjnym dla Polaków i więźniów innej narodowości. Pieczę nad ochroną całego obszaru sprawują służby konserwatorskie. Wiele osób tam nigdy nie było, nie wie o bliskim położeniu obu miejsc pamięci. Wszystkie zarzuty o jednostronność są bezpodstawne. Autorką artykułów i książek na temat negatywnych zjawisk, w tym handlu z wachmanami, jest pracowniczka IP dr Martyna Rusiniak Krawat. Ale upamiętniamy postacie pozytywne. Dlatego w Warszawie jest rondo generała De Gaulle’a, a nie zdrajcy Petaina, jest pomnik poświęcony żołnierzom Armii Krajowej, a nie agentom gestapo i szmalcownikom.
PAP: Jakie jeszcze działania prowadzicie?
Magdalena Gawin: Przygotowujemy też kandydatury do medali Virtus et Fraternitas wręczane przez prezydenta. Były już dwie edycje, w tym roku będzie trzecia. I jak co roku zostaną nagrodzeni wielcy i niewielcy, czyli wpływowi politycy i zwykli ludzie różnych narodowości i przynależności państwowej, którzy okazali pomoc Polakom w czasie wojny. To był autorski pomysł i idea premiera Mateusza Morawieckiego, uważam, że bardzo dobra i potrzebna. Polska ma za co dziękować.
PAP: Nagrywacie też filmy ze świadkami historii...
Magdalena Gawin: Nasz dział filmowy nagrał 1700 wywiadów – więźniów obozów koncentracyjnych, żołnierzy Armii Andersa, członków AK, ludności cywilnej, świadków ludobójstwa, których fragmenty prezentujemy na You Tube, a docelowo całość będzie dostępna w naszej czytelni. Jeden tylko wywiad z panią Ireną Wiśniewską, więźniarką Auschwitz Birkenau, ofiarą eksperymentów Mengele, ma blisko półtora miliona odsłon. Praca zespołu jest tym ważniejsza, że pani Irena Wiśniewska, jak setki innych świadków, do których dotarli nasi filmowcy – już nie żyje. Pracownicy IP nagrywali ich dosłownie w ostatniej chwili. A ich świadectwa są bezcenne. Podziękują nam za to nasze wnuki.
PAP: W ostatnim czasie w przestrzeni medialnej pojawiały się informacje o tym, że Instytut planuje zakupić zabytkowy kompleks "Schwanen" w Rapperswil w Szwajcarii. Ile w tym prawdy?
Magdalena Gawin: Jeśli chodzi o Rapperswil, kolejne rządy borykały się z kwestią Muzeum Polskiego, które lokalny samorząd chce usunąć z Zamku. Zbiory Rapperswilskie są cenne, to starodruki po malarstwo XIX-wieczne. Muzeum ma długą tradycję, pracował w nim m.in Stefan Żeromski. Część zbiorów jest w depozycie fundacji, ale darczyńcy zastrzegli, że zbiory mogą być tylko prezentowane w Szwajcarii. Czyli nie wchodzi w grę oddanie ich w depozyt, np. do Muzeum Historii Polski do Warszawy. Polska nie powinna pozwolić sobie na utratę tego muzeum, byłoby to grzechem zaniechania. Osobiście ratowałam Państwowy Instytut Wydawniczy, który dzisiaj znakomicie funkcjonuje, stał się ważnym punktem spotkań na kulturalnej mapie Warszawy. Dlatego całkowicie rozumiem i podzielam troskę ministra kultury i dziedzictwa narodowego prof. Piotra Glińskiego o utrzymanie ciągłości tego muzeum i ochronę integralności zbiorów. Ponieważ IP ma prawo do zakładania jednostek poza granicami kraju, wydawało się, że tylko IP może założyć tam oddział, kupić hotel i przenieść tam zbiory zarządzane przez fundację. Jednak dopiero ostatnie analizy prawne wykazały, że obiekt może być kupiony przez dowolną osobę prawną z Polski, czyli np. przez Muzeum Historii Polski czy Instytut Polonika, który zajmuje się wyłącznie ochroną dziedzictwa polskiego poza granicami kraju. I to byłoby dobre wyjście, bo IP ma wpisaną do ustawy tylko XX-wieczną historię.
PAP: W planach Instytutu było też otwarcie oddziału w Nowym Jorku. Kiedy może to nastąpić?
Magdalena Gawin: Tutaj jesteśmy gotowi do podjęcia natychmiastowych działań po uzyskaniu zgody ministra kultury. Byłby to nasz drugi po Berlinie zagraniczny oddział. Bardzo Polsce potrzebny. Nie mamy na terytorium USA ani jednego muzeum z prawdziwego zdarzenia. Przy naszej skromnej obecności na amerykańskich uniwersytetach sytuacja nie wygląda dobrze i będzie się pogarszała. Polska powinna mieć dobre kontakty z amerykańskimi partnerami, bo to nasz najważniejszy sojusznik w NATO. Nie tylko ze względu na naszą przeszłość, ale przede wszystkim przyszłość. PISM i IPN założyli kilkuosobowe komórki analityczne. Jednak nie zastąpią dużej, nowoczesnej ekspozycji, zwiedzających, wycieczek szkolnych, propagowania i zachęcania do pracy z polskimi źródłami. Historię popularyzuje się głównie przez muzea.
To inna skala wyzwania, ale w obliczu agresywnej polityki Rosji musimy je podjąć. Będziemy się twardo trzymać dewizy: nie dla lewicy, nie dla prawicy, lecz dla całości. Wydawanie albumów "Wielcy Polacy", rocznicowy tweet i mocno eksponowane poglądy w mediach – to nie jest polityka pamięci. Ale jeśli do Instytutu Pileckiego w Berlinie zgłaszają się jednocześnie niemiecka minister kultury, korespondent "Financial Times" i "Deutsche Welle", to znaczy, że robimy coś ważnego.
Rozmawiała Katarzyna Krzykowska (PAP)
ksi/ skp /