
W nocy z 20 na 21 września 1979 roku obalony został samozwańczy cesarz Jean-Bédel Bokassa. Choć panował nad jednym z najbiedniejszych państw świata, ceremonię swojej koronacji wzorował na Napoleonie Bonaparte.
Nie ma chyba takiej zbrodni, o jaką nie można by go posądzić, z kanibalizmem włącznie. Sławny jeszcze za życia, zapragnął być zapamiętany jako ostatni cesarz Afryki.
W nocy z 20 na 21 września 1979 roku Jean-Bédel Bokassa, samozwańczy cesarz Bokassa I Środkowoafrykańskiego Cesarstwa (teraz Republika Środkowoafrykańska), przebywał w Libii na spotkaniu z Muammarem Kadafim, gdy francuskie siły specjalne rozpoczęły błyskawiczną operację Caban. Przejęły kontrolę nad lotniskiem w Bangui M’Poko i wkroczyły do stolicy Środkowoafrykańskiego Cesarstwa. W ciągu kilku godzin praktycznie bez walk opanowano kluczowe punkty Bangui, a około północy David Dacko, prezydent obalony przez Bokassę w 1966 roku, ogłosił koniec cesarstwa i przywrócenie republiki.
Światowe media obserwowały wydarzenia z mieszanymi uczuciami. Radziecka „Prawda” stanowczo potępiła „militarną i polityczną interwencję imperializmu w sprawy wewnętrzne niepodległych państw afrykańskich”, podkreślając zagrożenie dla suwerenności Afryki. A równocześnie francuski rząd triumfalnie zauważał, że „zmiana władzy nastąpiła tak szybko i sprawnie, że nie przelano ani jednej kropli krwi”. Jacques Foccart, wieloletni doradca ds. polityki afrykańskiej w Paryżu, określił całą operację jako „ostatnią kolonialną wyprawę Francji”.
Groteskowy upadek Bokassy, cesarza znanego z megalomanii, ekstrawagancji i przepychu, stał się symbolem nagłego końca autokratycznego panowania, które zdawało się nie mieć kresu. W jednej chwili cesarz, który sam chciał być pamiętany jako ostatni monarcha Afryki, został zmuszony do opuszczenia swojego państwa.
Historia Bokassy zapisała się na kartach dziejów jako tragikomiczna opowieść – dramat spleciony z absurdem. 4 grudnia 1977 roku Bangui stało się sceną absolutnego spektaklu megalomanii. Bokassa przywdział replikę stroju Napoleona I – purpurową pelerynę podszytą gronostajem, haftowaną złotymi słońcami i pszczołami, oraz pantofle wysadzane perłami. Przepych podkreślały trzy złote trony, diadem wart 2,5 mln dolarów, 10 000 sztućców, 200 mundurów i 600 smokingów zaprojektowanych przez Pierre’a Cardina. Całość kosztowała ok. 100 milionów franków – ćwierć rocznego budżetu państwa – podczas gdy większość mieszkańców Bangui wówczas cierpiała głód.
Uroczystość miała rzekomo być prezentem od samego Kadafiego. Pomimo że na koronację przybyli przedstawiciele 19 państw, żaden znaczący światowy przywódca nie pojawił się osobiście. Z wyjątkiem władcy Basoche. Bowiem wśród honorowych gości znalazł się francuski student Didier Piganeau z Poitiers. Podszył się za monarchę fikcyjnego państwa Basoche i otrzymał wraz ze swoją dziewczyną – „królową Basoche” – oficjalne zaproszenie. Dzięki nieprawdopodobnemu zbiegowi okoliczności, przez pięć dni korzystał z wszelkich przywilejów jako honorowy gość i nikt nie zweryfikował jego królewskiego statusu, bo zaspokajał tym samym potrzebę cesarza do otaczania się koronowanymi głowami.
Spośród faktycznych decydentów, przybyłych na ceremonię, najwyższy funkcją był premier Mauritiusa, Seewoosagur Ramgoolam. Francja, choć nie wysłała prezydenta ani premiera, zapewniła „wsparcie logistyczne i protokolarne”, sprowadzono konie z Normandii do złotej karocy cesarza. Przybył też Robert Galley minister współpracy, czyli szef resortu, wspierającego państwa, będące dawnymi francuskimi koloniami.
Jak pisał Ryszard Paradowski na łamach „Trybuny Robotniczej”: „Na dworze cesarskim bywa wesoło i dostatnio. Przyjęcia urządzane są z rozmachem, w rytmie afrykańskich melodii”.
Polscy czytelnicy spragnieni nowinek z egzotycznego świata, mogli przeczytać także o tym, że „na uroczystość sprowadzono również tort ponad dwa metry wysokości, wykonany w Paryżu i dowieziony specjalnym samolotem”. Niestety „próba wypuszczenia gołębi zakończyła się fiaskiem – ptaki nie wytrzymały upału i padły w tłumie”. Cesarz przejechał część trasy w karocy, ale końcowy odcinek pokonał w limuzynie, bo osiem koni również padło. Fajerwerki rozświetliły niebo nad dżunglą, a w tle grał kameruński saksofonista i wibrafonista Manu Dibango.
Cały spektakl międzynarodowi dziennikarze opisywali jako „karnawał równikowy”, ale też jako „tragédie-bouffe”, ujawniając groteskowy kontrast między cesarską ekstrawagancją a codzienną nędzą obywateli.
Już po latach „Deutsche Welle” scharakteryzowała cesarza jako „trzykrotnie żonatego, ojca 50 dzieci, chrześcijanina, muzułmanina, animistę, przyjaciela papieża, Kadafiego, Breżniewa i, myśliwego, melomana, absolwenta szkół wojskowych w Saint-Cyr, bohatera Indochin, przyjaciela De Gaulle’a”.
W rzeczy samej Jean Bokassa, urodzony w 1921 roku syn wodza wioski plemienia Ngbaka, został wychowany w kulcie wojskowości. Walczył na frontach II wojny światowej na frontach. Wspinał się stopniowo po szczeblach armii francuskiej, zdobywając doświadczenie w Indochinach i Algierii. Był żołnierzem ambitnym, przebiegłym i bezwzględnym, a umiejętności wojskowe oraz kontakty w armii pozwoliły mu w 1966 roku obalić swojego kuzyna, Davida Dacko, i przejąć władzę w Afrykańskiej Republice Środkowej.
Już od pierwszych dni Bokassa swoje rządy oparł o aparat przemocy i każde nieposłuszeństwo brutalnie karał. Niedostatek i głód wśród obywateli były powszechne, podczas gdy on i jego dwór żyli w przepychu. Zasłynął z wyszukanych, wręcz ekstrawaganckich form przemocy. Tortury, publiczne chłosty, więzienia wypełnione przeciwnikami politycznymi, a także okrutne praktyki wobec ludności cywilnej, w tym wrzucanie ludzi do krokodyli i doniesienia o kanibalizmie, stały się codziennością. Bokassa wprowadzał szczegółowe przepisy dotyczące kar cielesnych, częściowo inspirowane prawem zwyczajowym krajów islamskich.
Aby utrzymać sojusze i przychylność mocarstw, Bokassa przekupywał wpływowe osoby diamentami – w tym prezydenta Francji Valéry’ego Giscarda d’Estainga. Umiał także wykorzystać koncesje na wydobycie uranu, niezbędnego do programów nuklearnych Paryża. Jego kontakty obejmowały nie tylko polityków, ale i wojskowych, dyplomatów oraz wpływowych biznesmenów. W ten sposób stworzył sieć zależności i jego działania były przez lata tolerowane lub wręcz wspierane przez zewnętrzne mocarstwa.
Apogeum jego okrucieństw przypadło na 17 kwietnia 1979 roku, kiedy to nakazał swoim żołnierzom otworzyć ogień do uczniów protestujących przeciwko obowiązkowi noszenia drogich mundurków szkolnych, projektowanych przez dyktatora i sprzedawanych wyłącznie w należących do niego sklepach. Liczbę ofiar szacuje się na około 100-150 osób. Ci, którzy przeżyli, zostali aresztowani i osadzeni w więzieniu Ngaragba, gdzie doświadczyli tortur, głodu i nieludzkiego traktowania. To wydarzenie przeszło do historii jako jedno z najbardziej emblematycznych w historii Afryki Środkowej. Dla międzynarodowej społeczności jasnym było, że Bokassa nie może zostać u władzy.
Po obaleniu Bokassa został aresztowany i skazany na śmierć. Wyroku jednak nie wykonano i wygnany go z kraju. Powrócił 24 października 1986 roku i natychmiast stanął przed trybunałem. Ciążyło na nim 14 zarzutów obejmujących m.in. zdradę stanu, zabójstwa, przemoc wobec uczniów, nadużycia finansowe. Choć część – w tym dotyczących kanibalizmu – oddalono, potwierdzono karę śmierci. Wyrok zamieniono na dożywocie, a następnie na dziesięć lat więzienia. Ostatecznie w 1993 roku Bokassa został ułaskawiony. Pod koniec życia ogłosił się „trzynastym apostołem”. Zmarł w 1996 roku na zawał serca. Został pochowany w swoim dawnym pałacu w Berengo w Prefektura Lobaye, a w 2010 roku prezydent kraju, François Bozizé przywrócił mu wszystkie prawa i nadał miano „syna narodu i wielkiego budowniczego".
„Żaden pałac nie runie sam z siebie” – pisał w 1979 roku Ryszard Kapuściński w „Cesarzu”, książce o panowaniu i upadku etiopskiego władcy, Hajle Syllasje. W tym samym roku Jean-Bédel Bokassa ogłosił się środkowoafrykańskim cesarzem. Ale tego kacyka – monstrum megalomanii, ekstrawagancji i brutalności – nie stworzyła Afryka, lecz hipokryzja mocarstw, które przez lata tolerowały jego rządy. (PAP)
Marta Panas-Goworska
mpg/