11 listopada jest datą symboliczną. Owa data otwiera przed nami historię świętowania odzyskania niepodległości, w której miesza się prawda historyczna i polityka – mówi PAP prof. Jan Żaryn, historyk z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego.
PAP: Dlaczego właśnie 11 listopada stał się najważniejszą i najbardziej symboliczną datą w procesie odzyskiwania niepodległości? Jaki był proces dochodzenia do przyjęcia tej daty?
Prof. Jan Żaryn: Bez wątpienia od początku niepodległości II RP 11 listopada 1918 r. był traktowany jako bardzo ważna data. Początkowo istota rozumienia tego dnia była przechylona w stronę zawartego tego dnia zawieszenia broni w Compiegne, czyli zakończenia I wojny światowej i zwycięstwa aliantów. Ważnym punktem odniesienia był fakt znalezienia się Polski w obozie zwycięskich państw alianckich. Trzynasty punkt programu Wilsona gwarantował nam odzyskanie niepodległości, a jej gwarantem miały być państwa alianckie, które dyktowały przegranym warunki pokoju. Był to więc powód do radości.
Z biegiem lat, szczególnie po zamachu majowym w 1926 r., punkt ciężkości 11 listopada przeszedł z Paryża i kontekstu międzynarodowego na grunt krajowy. Szczególnie akcentowano spontaniczne działania mieszkańców Warszawy, którzy tego dnia przystąpili do rozbrajania Niemców. Broń przejęta od dotychczasowych okupantów miała stać się symbolem zwycięskiego marszu do niepodległości i wyzwolenia. Warto podkreślić, że w akcie spontanicznego wyzwalania Warszawy w listopadzie 1918 r. wzięli udział młodzi ludzie z najróżniejszych środowisk i organizacji. Byli wśród nich nie tylko członkowie Polskiej Organizacji Wojskowej, ale również żołnierze gen. Józefa Dowbór-Muśnickiego.
W latach trzydziestych obóz sanacyjny zaczął wyobrażać sobie dzień 11 listopada nie tylko jako dzień przejęcia władzy wojskowej przez Józefa Piłsudskiego, ale również jego spontanicznego powitania jako nosiciela idei niepodległości. W tym obrazie nie było wiele prawdy, poza oczywistym faktem przybycia dzień wcześniej z Magdeburga do Warszawy. Moment ten bez wątpienia był ważnym elementem konstruowania polskiej państwowości.
Z punktu widzenia oceny historycznej, a nie propagandy politycznej, ten proces budowania państwowości trwał do wyborów Sejmu Ustawodawczego w styczniu 1919 r. Proces ten domykają nie tylko wybory, ale również powołanie rządu Ignacego Jana Paderewskiego i uznanie naszego państwa przez wszystkie najważniejsze państwa świata. W ten sposób nasza państwowość została umocowana w kontekście obecności na mapie politycznej Starego Kontynentu. Przed Polską wciąż jednak stała walka o kształt terytorialny państwa, który był zależny od dynamiki rozmów na konferencji wersalskiej i działań polskiej delegacji, przede wszystkim Romana Dmowskiego i Ignacego Jana Paderewskiego. W kraju siłą panującą nad tym procesem był Naczelnik Państwa Polskiego i błyskawicznie organizowane Wojsko Polskie.
11 listopada jest więc datą symboliczną. Owa data otwiera przed nami historię świętowania odzyskania niepodległości w której miesza się prawda historyczna i polityka.
PAP: Czy inne środowiska polityczne – endecja oraz socjaliści – próbowały dążyć do budowy pamięci o innych dniach ważnych dla procesu odzyskiwania niepodległości?
Prof. Jan Żaryn: Dla obozu narodowego, czyli najszerszej opozycji politycznej wobec obozu sanacyjnego, najistotniejszym świętem będzie dzień 3 maja, czyli rocznica uchwalenia Konstytucji 3 maja, oraz Święto Matki Boskiej Królowej Polski. Ten dzień oraz jego setna rocznica tego dnia w 1891 r. stanowiły ważną datę i punkt odniesienia dla całego obozu narodowego. Oczywiście również 11 listopada będzie akceptowany.
Powstanie rządu w Lublinie pod przewodnictwem Ignacego Daszyńskiego, de facto inicjatywy tzw. Konwentu Organizacji A i Polskiej Organizacji Wojskowej, czyli politycznego i wojskowego zaplecza Józefa Piłsudskiego, było ważne dla socjalistów. Był to rząd aspirujący do przybycia do Warszawy i przejęcia władzy. W praktyce było to możliwe dopiero po powrocie Józefa Piłsudskiego oraz samorozwiązaniu Rady Regencyjnej. Był to rząd bardzo jednostronny, obejmujący, mówiąc dzisiejszym językiem, siły socjalistyczne i liberalne. Data 7 listopada była szczególnie prezentowana nie przed 1939 r., ale w podręcznikach okresu Polski Ludowej.
Aż do końca lat osiemdziesiątych podkreślano, że tworzenie się państwa polskiego ma swój początek w powstaniu socjalistyczno-ludowego rządu, który miał szeroki program społeczny, niemal tworzący republikę socjalistyczną. Pisano, że międzywojenna, ulegająca „faszyzacji” Polska nie chciała uhonorować tego dobrego i postępowego rządu. Taki był wizerunek tego dnia w PRL. Ignacy Daszyński został potraktowany niezwykle instrumentalnie, niemal jako nosiciel bolszewickiej tradycji, która nie ziściła się w okresie I wojny światowej, ale dopiero po 1944 r., gdy komuniści nawiązali do rządu w Lublinie. Doszło do propagandowego wypreparowania tego rządu jako punktu odniesienia pomiędzy niepodległą Polską a PRL.
PAP: W pierwszych tygodniach niepodległości Polska jest postrzegana przez państwa alianckie jako kraj znajdujący się w obozie przegranych. Jakie były zasługi Komitetu Narodowego Polskiego dla zmiany tego stanu rzeczy i przesunięcia Polski do obozu zwycięzców?
Prof. Jan Żaryn: Bez wątpienia Komitet Narodowy Polski, który ostatecznie powstał 15 sierpnia 1917 r., miał ogromne zasługi dla wprowadzenia Polski do obozu państw zwycięskich, czyli tych, które miały tworzyć nowy porządek w Europie. Bez wątpienia gdyby nie jego działania oraz późniejszy kompromis styczniowy i powołanie rządu Ignacego Jana Paderewskiego, nie znaleźlibyśmy się po stronie zwycięzców, ale bylibyśmy przegranymi.
Przypomnijmy, że stworzony przez Piłsudskiego rząd Jędrzeja Moraczewskiego był uznawany wyłącznie przez przegrane Niemcy. Żaden ze współtwórców ładu europejskiego nie był zainteresowany w jego uznaniu. Władze w Warszawie były postrzegane jako wywodzące się z działań przegranych w tej wojnie państw centralnych.
PAP: Dlaczego mimo wysiłków tak wybitnych polityków jak Wojciech Korfanty próby przełamania izolacji Polski na arenie międzynarodowej pomiędzy listopadem 1918 a styczniem 1919 r. trwały tak długo?
Prof. Jan Żaryn: Wydaje się, że zdecydował o tym upór lewej strony sceny politycznej. Polska lewica za dużą cenę (na szczęście nie „za wszelką cenę”) chciała dzierżyć władzę i z nikim się nią nie dzielić. Była to postawa Józefa Piłsudskiego, ale również rządów Daszyńskiego i Moraczewskiego, które nie zważając na fakt izolacji międzynarodowej i brak możliwości przełamania tego stanu, upierały się, że nie zgodzą się na stworzenie rządu, który dzieliłby się władzą.
Wojciech Korfanty, który w listopadzie 1918 r. przybył do Warszawy, otrzymał niepoważną ofertę wejścia do rządu jako minister ds. zaboru pruskiego. Dla socjalistów było to rozwiązanie bardzo wygodne, ponieważ jako zwolennik Komitetu Narodowego Polskiego legitymizowałby jednostronny rząd Moraczewskiego, ale jednocześnie nie miałby żadnego wpływu na jego politykę, ponieważ sprawowałby urząd odpowiedzialny za całkowicie oddzielne terytorium, które jeszcze nie znajdowało się na obszarze kontrolowanym przez Polskę.
Tymczasem Korfanty przybył z propozycją objęcia funkcji premiera w rządzie złożonym z przedstawicieli różnych stronnictw politycznych. Na to nie zgodził się Tymczasowy Naczelnik Państwa i jego socjalistyczni towarzysze. Dopiero ponad miesiąc później zaakceptowali premierostwo Ignacego Jana Paderewskiego, ponieważ zrozumieli, że to jedyna możliwość przełamania izolacji: stworzenie takiego rządu.
PAP: Jakie mogłyby być konsekwencje jeszcze dłuższego opierania się zwolenników Józefa Piłsudskiego przed stworzeniem rządu ponadpartyjnego?
Prof. Jan Żaryn: Musimy jednak pamiętać, że socjalistyczny rząd Jędrzeja Moraczewskiego miał jedną olbrzymią zaletę: blokował rozwój nurtów rewolucyjnych. Gdyby nie jego program społeczny, mogłoby się okazać, że bolszewicy zdobyliby ogromne wpływy. Paradoksalnie jego postulaty były zbliżone do tych oficjalnie głoszonych przez bolszewików. Na tym polu odegrał bardzo istotną rolę.
Z drugiej strony, rząd Moraczewskiego był bardzo mocny kontestowany przez warszawskie i ogólnopolskie środowiska polityczne. Wyrazem tego był olbrzymi marsz zorganizowany w stolicy 17 listopada. Marsz był pokojowy i odbywał się pod flagami Polski, religijnymi i państw alianckich, ale co by się stało, gdyby nie był to protest patriotyczny, ale bunt wobec socjalistów, którzy nieprawnie utrzymują pełnię władzy. Z jednej strony Polska była zagrożona rewolucją bolszewicka, którą powstrzymywał rząd złożony z socjalistów. Z drugiej strony ten rząd jest nieuznawany na arenie międzynarodowej.
Rząd Moraczewskiego był też kontestowany przez zdecydowaną większość Polaków. Wybory ze stycznia 1919 r. przyniosły porażkę socjalistów. Powodem ich przegranej była społeczna ocena jako uzurpatorów, którzy nie chcieli podzielić się władzą w listopadzie 1918 r. Zwyciężył szeroki obóz Narodowego Komitetu Wyborczego Stronnictw Demokratycznych, czyli późniejszego Związku Ludowo-Narodowego.
Na pierwszym miejscu warszawskiej listy wyborczej znajdowało się nazwisko premiera Ignacego Jana Paderewskiego. Drugie miejsce zajmował Roman Dmowski. Między innymi te nazwiska zapewniły tej liście zwycięstwo. Pamiętajmy, że byli tam nie tylko zwolennicy narodowej demokracji, ale również przedstawiciele innych nurtów prawicowych. Ignacy Jan Paderewski nigdy nie był narodowym demokratą, lecz chrześcijańskim demokratą. Mimo to, zajmując pierwsze miejsce, zdecydował się wziąć na siebie odpowiedzialność za wynik całej koalicji. Jego popularność została w ten sposób potwierdzona. Okazało się, że premier jest popularniejszy od Moraczewskiego i innych socjalistów.
PAP: Piłsudski zdawał sobie sprawę z nieuchronnej przegranej socjalistów?
Prof. Jan Żaryn: Myślę, że nie. Gdy w 1919 r. rząd Moraczewskiego ogłaszał ordynację wyborczą, której zręby zostały przygotowane przez rządy Rady Regencyjnej, Piłsudski i nominowany przez niego premier byli przekonani, że wybory przeprowadzone „pod ich dyktando” przebiegną w sposób korzystny dla ich środowiska politycznego.
PAP: Jesienią 1917 r. prof. Władysław L. Jaworski, jeden ze zwolenników opcji proniemieckiej, stwierdził: „Wisi nade mną zmora hegemonii Niemiec”. Czy rok później, jesienią 1918 r., wciąż wisiało nad Polską to niebezpieczeństwo, choćby w kontekście przynależności Górnego Śląska i Wielkopolski?
Prof. Jan Żaryn: Jesienią 1918 r. Niemcy przegrały I wojnę światową. Bez żadnej wątpliwości dla polskiej państwowości był to niezwykle szczęśliwy moment. Jednak na terytorium całej Europy Środkowej i Wschodniej wciąż obowiązywał niemiecki projekt polityczny wynikający z podyktowanego przez Niemcy traktatu brzeskiego. W tym projekcie Polska była państwem ograniczonym terytorialnie mniej więcej do ziem dawnego Księstwa Warszawskiego. Niemcy rozbudzili apetyty niepodległościowe u Litwinów, Ukraińców, a to spowodowało, że Polska miała nie obejmować swoim terytorium m.in. całości ziem zaboru austriackiego.
Mimo że ten kształt porządku europejskiego nie obowiązywał już w polityce zwycięskich państw europejskich, to jednak istniał w mentalności wszystkich zainteresowanych dalszym trwaniem zasad pokoju brzeskiego. Tym spowodowane były różne konflikty polityczne, takie jak m.in. powstanie sejneńskie w sierpniu 1919 r., zajęcie Wilna wiosną tego samego roku oraz trwająca od początku listopada 1918 r. wojna polsko-ukraińska. Dążeniem Polaków było zburzenie ładu, czy raczej nieładu brzeskiego, podczas gdy pozostałe narody pragnęły jego utrzymania i wciąż realizowały koncepcję Mitteleuropy.
Można więc powiedzieć, że gdyby nie zwycięstwo państw alianckich, los Polski byłby w rękach mocarstwa, a więc państwa, które nie było zainteresowane istnieniem jakiegokolwiek silnego podmiotu politycznego na wschód od swoich granic z 1914 r., a tym bardziej przekazaniem takich ziem jak Śląsk, Wielkopolska i Pomorze.
PAP: Która z postaci zasłużonych dla polskiej niepodległości jest dziś najbardziej niedoceniana i niedostatecznie obecna w pamięci historycznej Polaków?
Prof. Jan Żaryn: To bardzo trudne pytanie. Moim zdaniem tą postacią, która rozumiała najwięcej z ówczesnej sytuacji politycznej i najlepiej diagnozowała zmienną rzeczywistość I wojny światowej, był Roman Dmowski. W mojej opinii to on zasługuje na szczególne uhonorowanie, ponieważ okazał się politykiem formatu światowego.
Podobnie Ignacy Jan Paderewski potrafił wielki dorobek i talent przełożyć na potrzeby Polski. Nie zawsze artyści potrafią wyjść ze swojego egoizmu i przekazać swoją umiejętność dyktowania swoich warunków na język polityki. Te dwie postacie honorowałbym najbardziej.
Mam również ogromny sentyment do gen. Józefa Hallera. Ta postać zyskała w ostatnich latach m.in. za sprawą ustanowionego także z mojej inicjatywy Roku Józefa Hallera. Niegdyś był postacią zupełnie zapomnianą i nieobecną w przestrzeni publicznej. Dziś jest znacznie bardziej widoczny.
Postacią godną promowania jest rotmistrz Zbigniew Dunin-Wąsowicz, który stał na czele „somosierrskiej szarży” kawalerii Legionów w 1915 r. pod Rokitną. Atak zakończył się jego śmiercią i przegraną, ale powodem porażki nie był brak serca i odwagi polskich żołnierzy, ale brak wsparcia Austriaków, którzy nie wierząc, że można w takim tempie przedrzeć się przez pozycje wroga, pozostawili Polaków bez wsparcia artyleryjskiego. To niewątpliwie jedna z postaci ikonicznych, które należy honorować w sposób szczególny.
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)
szuk/ skp/