Czaszka z wbitym 40-centymetrowym żelaznym ćwiekiem jest jednym z eksponatów na wystawie "Wampiry w średniowiecznej Polsce" w Państwowym Muzeum Archeologicznym w Warszawie. "To znalezisko nie ma analogii w Polsce" - twierdzi dr Łukasz M. Stanaszek z Muzeum.
Forma wystawy wskazuje, że za "wampira" kilkaset lat temu mógł zostać uznany każdy z nas, jeśli tylko w jakiś sposób wyróżniał się - cierpiał na nieznaną wtedy chorobę lub zajmował się niezrozumiałymi dla ogółu czynnościami. Dlatego ekspozycje otwiera postać lekko garbatej zielarki, która była świetnym kandydatem na "wampira".
Panteon wierzeń słowiańskich był ogromny. Pochówki określane jako antywampiryczne mogły być zabiegiem, któremu poddawano m.in. topielców, strzygi, porońców (wrogie ludziom demony wywodzące się z duszy poronionego dziecka lub spędzonego płodu), upiory. "Ludzie czuli zagrożenie w stosunku do różnych istot demonicznych czy półdemonicznych" - dodał dr Stanaszek.
70-80 proc. tak określanych pochówków należy do ludzi, którzy się czymś wyróżniali - byli nadnaturalnie wysocy, bardzo niscy, kalecy, z nietypowo ustawionymi zębami czy przegrodą nosową, która powodowała świszczenie w czasie oddychania.
Dr Stanaszek opisał, że w średniowieczu działał mechanizm kozła ofiarnego, gdy w okolicy panowała zaraza lub następowały gwałtowne śmierci z innego powodu. Wtedy typowano podejrzaną, wyróżniającą się osobę, której uśmiercenie mogło doprowadzić do uspokojenia grupy. Po zabiciu wytypowanej osoby grupa powracała do życia codziennego - bo zrobiono wszystko, co było w jej mocy, żeby zatrzymać np. daną zarazę.
Jednym z prezentowanych eksponatów jest czaszka ludzka przebita za pomocą 40 cm gwoździa - przechodzi przez czoło i wychodzi przez potylicę. Odkryto ją w 1870 r. w okolicach Piotrkowa Trybunalskiego. Obecnie znajduje się w zbiorach Zakładu Antropologii Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. W ocenie dr. Stanaszka nie musi być to koniecznie przykład zabiegu antywampirycznego.
"Równie dobrze może być to gwóźdź egzekucyjny" - uważa naukowiec. Przypuszcza, że być może był to skazaniec (np. za gwałt lub inne przestępstwa), którego głowę przybito w miejscu publicznym ku przestrodze. Zatem osoba ta nie musiała być uznana za "upiora". Trudno jest jednoznacznie oszacować wiek czaszki - może pochodzić, zdaniem dr. Stanaszka, z okresu od średniowiecza po XVII w.
Naukowiec wskazał, że wiele pochówków dotąd interpretowanych jako antywampiryczne może nimi nie być nie być - niezrozumiałe dla nas praktyki można wyjaśnić właśnie m.in. specyficznymi w naszych oczach karami sądowymi.
Na ekspozycji można również zobaczyć typowe rekonstrukcje pochówków antywampirycznych. W pierwszym przypadku jest to fantom złożony w pozycji odwrotnej, czyli na brzuchu, tak aby w razie przebudzenia się zmarły wgryzał się w ziemię. Dodatkowo na szyi umieszczano sierpy - przy próbie powstania "wampir" musiałby się pokaleczyć. Ucieczkę z grobu miały też utrudnić związane ręce. Celem tych wszystkich działań było unicestwienie złego.
Na kolejnej rekonstrukcji pochówku antywampirycznego czaszkę zmarłego umieszczono w stopach. Zgodnie z ludowymi przekazami uważano, że głowa "wampirów" powinna znajdować się poza zasięgiem rąk zmarłego, gdyż jeśli będzie miał do niej dostęp, to będzie w stanie powstać z grobu - opowiadał dr Stanaszek.
Część naukowców określa opisywane pochówki jako "atypowe". Jednak zdaniem dr. Stanaszka nie jest to właściwie słowo, bo okrawa z działań związanych z zabiegami magicznymi wycelowanymi w konkretne, niebezpieczne stwory.
"Wampiryzm to skrajny objaw średniowiecznej ludzkiej nietolerancji" - uważa dr Stanaszek burząc tym samym typowy obraz wampira, czyli mrocznej istoty żywiącej się krwią. "Wampirami bardziej byli posądzający niż posądzeni. Dlatego, że to oni byli żądni krwi" - uważa naukowiec.
Na planszach przybliżających tematykę wampiryzmu umieszczono drzeworyty autorstwa artysty - Wojciech Marchlewskiego, nawiązujące stylistyką do twórczości średniowiecza.
Wystawę "Wampiry w średniowiecznej Polsce" można oglądać w Państwowym Muzeum Archeologicznym w Warszawie do 7 listopada br.
PAP - Nauka w Polsce, Szymon Zdziebłowski
szz/ agt/