
Wchodzący do kin 26 września „Zamach na papieża” niewiele ma wspólnego z ustaleniami śledczych i historyków na temat próby zabójstwa Jana Pawła II. Reżyser Władysław Pasikowski postawił w nim wręcz dzieje na głowie, trochę w stylu Quentina Tarantino.
Buntująca się przeciw komunistycznym rządom polska „Solidarność” – rozpoczyna swą opowieść Pasikowski - budzi w 1981 r. coraz większy ból głowy generałów sowieckich specsłużb. Wpadają więc na pomysł zamordowania jej duchowego patrona - Jana Pawła II. Krwawe zadanie Sowieci zlecają swym bułgarskim i polskim towarzyszom. Ci drudzy ściągają z emerytury wojskowego snajpera Brunona Brusickiego; ma odegrać w akcji bardzo ważną rolę. Według planu strzelać do papieża będzie natomiast wynajęty za pieniądze turecki killer Ali Agca.
Wszystko to – poza pierwszym zdaniem - czysta fikcja, a sam Turek, gdyby obejrzał film, obruszyłby się pewnie, że zrobiono z niego płatnego mordercę i w ogóle mało istotną postać w tej historii. Prawdziwy Mehmet Ali Agca był raczej, przynajmniej w tamtym okresie, zapalonym ideowcem. Pochodził z regionu Malatya, bastionu skrajnie prawicowej terrorystycznej organizacji Szare Wilki, z którą się związał. Jej celem było m.in. „oczyszczenie” Turcji z wszelkich mniejszości – narodowych i religijnych, w tym chrześcijan. Wilki określano jako faszystów czy też islamo-faszystów.
Końcówka lat 70. to w Turcji okres tzw. małej wojny domowej. W niekończących się zamachach i strzelaninach pomiędzy radykałami z prawa i z lewa zginęło wówczas co najmniej 5300 osób. Po prawej stronie prym w kampanii terroru wiodły Szare Wilki. 21-letni Agca dokonał zaś czynu, który przyniósł mu w kraju rozgłos. 1 lutego 1979 r. wraz z kompanem Oralem Celikiem zastrzelił w zamachu Abdiego Ipekciego, umiarkowanie lewicowego wydawcę i komentatora, który często występował w obronie różnych mniejszości.
Zabójstwo znanej postaci ze świata mediów wywołało w Turcji szok. Agcę schwytano, ale długo nie posiedział. Dzięki swoim wtyczkom w służbach mundurowych Szare Wilki zorganizowały mu ucieczkę. Zamachowca, przebranego za żołnierza, wyprowadził ze stambulskiego wojskowego więzienia współpracujący z podziemiem oficer.
Media informowały właśnie, że do Turcji przybędzie za parę dni, by odwiedzić miejscowych chrześcijan, papież Jan Paweł II. Ta „prowokacja” wywoływała głosy oburzenia islamsko-nacjonalistycznej prawicy. Tuż po ucieczce (a może jeszcze w więzieniu?) Agca napisał list do gazety Milliyet, grożąc zabiciem „głównodowodzącego krzyżowców”, jeśli ten nie zrezygnuje z wizyty.
Obawiając się najgorszego, władze zaostrzyły do granic możliwości środki bezpieczeństwa. Wizyta odbyła się zgodnie z planem 28-30 listopada 1979 r. i przebiegła spokojnie. Poszukiwany przez policję Agca nie miał zapewne ani czasu, ani możliwości, by przygotować zamach.
Szare Wilki łączyły wspólne interesy z turecką mafią, sam Agca według niektórych relacji zarabiał, gdy był nastolatkiem, jako mafijny szmugler. Te powiązania mogły zawieźć go do Sofii, stolicy komunistycznej Bułgarii, gdzie się wkrótce pojawił w jednym z luksusowych hoteli. Sofia była dla tureckich gangsterów ważnym punktem przerzutowym w handlu narkotykami i bronią. Wiadomo, że Agcę wspomógł wówczas finansowo mafijny herszt Abuzer Ugurlu, którego w 1974 r. skazano za przemyt 70 tys. sztuk broni przez Bułgarię do Turcji.
Tureccy gangsterzy nie mogliby prowadzić biznesu w stolicy komunistycznego państwa, gdyby nie żyli w pewnego rodzaju symbiozie z funkcjonariuszami bułgarskich specsłużb. Prawdopodobnie ci drudzy przymykali oczy na interesy tych pierwszych za odpowiednie „działki”. Agca obracał się w tym mrocznym sofijskim wężowisku, ale na pytania, czy - i ewentualnie z czyim udziałem - zrodził się wtedy plan zamachu w Rzymie, nie ma odpowiedzi.
Późnym popołudniem 13 maja 1981 r. papież, stojąc w otwartym papamobile, objeżdżał plac św. Piotra w Rzymie wśród tłumów wiernych. O 17.19 stojący w ciżbie Agca oddał do niego strzały z browninga; trafił w brzuch i rękę. Zamachowiec próbował uciekać, ale rzuciła się na niego i przytrzymała stojąca obok zakonnica, siostra Letizia. Jana Pawła II odwieziono do szpitala, gdzie natychmiast trafił na stół operacyjny.
W efekcie 6-godzinnej operacji papieża udało się uratować. Ocalony cudem, jak wierzył, powoli wracał do zdrowia. Na przesłuchaniach Agca wskazywał tymczasem różnych inspiratorów zamachu – raz Bułgarów, raz Szare Wilki albo turecką mafię, to znów opisywał spotkanie w sofijskim hotelu, na którym akt terroru mieli uknuć wspólnie tureccy islamo-faszyści, bułgarscy agenci komunistycznych specsłużb i mafiosi od Abuzera Ugurlu.
Duże zainteresowanie zachodnich mediów wzbudzał szczególnie „bułgarski trop”, sugerujący macki Kremla. Agca zeznał, że niedługo przed zamachem spotkał się z Sergiejem Antonowem, wiceszefem rzymskiego biura bułgarskich linii lotniczych, w jego mieszkaniu. Na potwierdzenie powiedział, że Antonow kolekcjonował małe buteleczki po alkoholowych „małpkach” - i istotnie, okazało się to prawdą. Ale inne opisywane następnie przez Agcę okoliczności - jak wygląd Antonowa w tym czasie, szczegóły urządzenia mieszkania, osoby uczestniczące w spotkaniu – nie znalazły potwierdzenia.
Przyłapywany na zmyśleniach Agca odwoływał zeznania i opisywał coraz bardziej sfrustrowanym śledczym wciąż nowe okoliczności planowania zamachu, z ciągle nowymi osobami i szczegółami. Mieszanka faktów i zmyśleń sugerowała różne interpretacje. Czy komunistyczne specsłużby wykorzystały fanatyka, posługując się nim w próbie zabójstwa wroga z Watykanu? Czy może jakiś inny zleceniodawca przygotował Agcę, by ten po zamachu rzucił pozornie wiarygodne oskarżenie na Bułgarów i stąd koktajl prawdy i nieprawdy w jego słowach? A może żądny rozgłosu Turek działał sam, a śledczych zwodził bez końca, bo kolejne wersje podtrzymywały zainteresowanie mediów i utrzymywały go w centrum uwagi?
Agcę skazano w lipcu 1981 r. na dożywocie. Śledztwo w sprawie jego domniemanych zleceniodawców i pomocników ciągnęło się latami. Po dwuletnim procesie Antonow, kluczowa postać „bułgarskiego tropu”, został oczyszczony z zarzutów przez włoski sąd w 1986 r. i wypuszczony z aresztu.
Niewyjaśnione okoliczności zamachu i zalew informacji oraz „fejków” na ich temat stały się pożywką dla bujnego rozkwitu konkurencyjnych teorii spiskowych. Ich autorzy wskazywali na zleceniodawców w Moskwie, w Waszyngtonie czy nawet w samym Watykanie.
Na moskiewskiej inspiracji zasadza się też fabuła filmu Pasikowskiego. Przedstawionych wyżej wydarzeń w ogóle w nim jednak nie ma. Występują pewne elementy z „realu”, jak np. bułgarska ciężarówka, którą według jednej ze swoich wersji Agca miał uciec z Włoch po zamachu, w filmie odgrywają jednak one na ogół inną rolę i występują w innych kontekstach. Reżyser wykreował w istocie całkowicie fikcyjną opowieść, zupełnie ignorując efekty mozolnych prac prokuratorów i badaczy.
Co najważniejsze: w pewnym momencie pojawia się w „Zamachu...” zaskakujący wątek, który kieruje fabułę na szlak nieeksplorowany dotychczas w narracjach o akcie terroru z 1981 r. Historia – ta „naukowa” – już zupełnie staje na głowie. I w końcu zdajemy sobie sprawę, że śledziliśmy na ekranie nie zamach Alego Agcy na papieża z 1981 r., tylko „zamach na papieża” Władysława Pasikowskiego z 2025 r. Przy czym dwuznaczność tego ostatniego określenia bynajmniej nie jest przypadkowa. (PAP)
mms/ wus/