135 lat temu, 7 kwietnia 1884 r., urodził się Bronisław Malinowski, polski badacz nazywany Darwinem antropologii. Wsławił się badaniami pierwotnych plemion Nowej Gwinei, dzięki którym zrewolucjonizował całą metodologię badań kultury.
Bronisław Malinowski urodził się 7 kwietnia 1884 r. w Krakowie, ale większą część wczesnego dzieciństwa spędził w niewielkiej wiosce Ponica koło Rabki, bywał też częstym gościem w Zakopanem. Wynikało to z przyczyn zdrowotnych. Od dzieciństwa cierpiał na liczne dolegliwości nerwowe, miał duże problemy ze wzrokiem, generalnie był dzieckiem bardzo schorowanym. Nie tylko zresztą dzieckiem. Jego najbliższy przyjaciel, Stanisław Ignacy Witkiewicz, mówiąc o Malinowskim dobrze już po dwudziestce, wspominał, że „każdego roku wyjeżdżał leczyć się na nerwy”. I choć wyjazdy te istotnie miały charakter leczniczy, bardzo silnie wpłynęły także na jego dalsze życie i aktywność antropologiczną. To wówczas zrozumiał, że aby poznać i opisać jakąkolwiek kulturę, trzeba ją poznać od środka. Zauważył to, gdy mniej więcej w wieku ośmiu lat zaczął częściej przebywać w Krakowie. Jak sam wspominał:
„Kiedy skończyłem osiem lat, żyłem w dwóch całkowicie odrębnych rzeczywistościach kulturowych, mówiłem dwoma językami, jadałem dwa różne rodzaje pożywienia, używałem dwóch zbiorów zasad zachowania się przy stole, przestrzegałem dwóch porządków powściągliwości i subtelności, używałem dwóch zbiorów rozrywek. Poznałem również dwa zbiory przekonań religijnych, wierzeń i praktyk, i byłem pod wpływem dwóch systemów moralności i obyczajów seksualnych”.
Mowa tu o świecie XIX-wiecznej galicyjskiej wsi, tak zacofanej i biednej, że równie dobrze mogłaby być wsią średniowieczną, i świecie drugim – krakowskim, wielkomiejskim i kosmopolitycznym. W pierwszym, jak to opisywał:
„Pamiętam moich rówieśników opowiadających +bajki+ o domach z kamienia i kamiennych kościołach z kamiennymi wieżami, była cała mitologia mówiąca o brukowanych ulicach i powozach… Ten miejski świat był bliski mnie, lecz nieznany moim przyjaciołom. Było to moje pierwsze doświadczenie dwoistości, różnorodności świata kultury”.
W tym drugim świecie dorastał w rodzinie profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego, Lucjana – wybitnego filologa, pioniera polskiej dialektologii, ale też zapalonego etnografa i folklorysty – wychowywany przez niczym nieustępującą pod względem intelektualnym małżonkowi matkę Józefę. Oboje mieli z pewnością duży wpływ na rozwój syna. Oni właśnie dali mu podstawy do tego, że w przyszłości dziecięce „doświadczenie dwoistości kultury” przekuje w dojrzałą metodę naukową i postawi na głowie całą antropologię. Jak pisał jego biograf, Michael W. Young:
„Zakładając, że Charles Darwin ucieleśnia archetyp biologa, Bronisława Malinowskiego musimy uznać za archetyp antropologa – to polski szlachcic, który stworzył wymagający rytuał przejścia, zwany etnograficznym badaniem terenowym, i zrewolucjonizował antropologię społeczną w Wielkiej Brytanii. Przypisuje mu się rolę Wilhelma Zdobywcy wobec króla Harolda w osobie sir Jamesa Frazera, to jest rolę zabójcy króla”.
Young miał rację. Kiedyś zapytano sir Frazera – klasyka antropologii, autora monumentalnej „Złotej gałęzi” – czy kiedykolwiek spotkał któregoś z opisywanych przez siebie „dzikich”. Podobno spojrzał na pytającego z niesmakiem, machnął ręką i odparł: „Niech mnie ręka boska broni!”. Bronisław Malinowski zaś był właśnie tym badaczem, który wyprowadził antropologię z akademickich katedr wprost do dżungli. Po nim żaden szanujący się naukowiec już nie udzieliłby takiej odpowiedzi jak wówczas Frazer.
Filozofia księcia Nevermore’a
Naukę w krakowskim Gimnazjum Sobieskiego – najlepszej wówczas w Galicji szkole średniej – rozpoczął Malinowski w 1895 r. Nie był jednak częstym gościem w jej progach. Wciąż dużo chorował i za jego edukację w dalszym ciągu odpowiadali rodzice. Mimo to uczył się doskonale – już wtedy wykazywał duży pociąg do nauki, co w połączeniu z wrodzoną błyskotliwą inteligencją dawało efekt mocno zaskakujący nauczycieli. Z korespondencji rodziców wynika, że niezwykle dużo też czytał. Kiedy pod koniec nauki szkolnej wzrok pogorszył mu się tak drastycznie, że groziło mu oślepnięcie, czytała mu matka. Już wówczas bardzo wiele podróżował. Wiadomo, że przebywał we Włoszech, robił liczne wypady do Azji Mniejszej i Afryki Północnej, nieco później spędził również trzy lata na Wyspach Kanaryjskich. Wtedy jeszcze niczego nie badał, zasmakował jednak w egzotycznych wojażach, rozbudził zainteresowanie innymi kulturami i – co bardzo ważne – odkrył w sobie niezwykły talent do języków. Niepodpisana notka biograficzna informuje nas:
„Posiadając praktyczny talent do języków, charakteryzujący jego rodaków, oprócz tego, że znał polski i różne dialekty chłopskie, mówił od dzieciństwa po niemiecku, francusku i rosyjsku […] opanował hiszpański i włoski i wobec tego wszędzie, gdzie pojechał, mógł studiować ludy, pośród których mieszkał”.
Na razie jednak Malinowski nie myślał o badaniu żadnych ludów. Jego zainteresowania koncentrowały się przede wszystkim na naukach ścisłych. Na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Jagiellońskiego, na którym studia rozpoczął w 1902 r., uczył się głównie matematyki, fizyki i chemii, w kolejnych latach doszła do tego rozszerzona filozofia i ostatecznie to ona stała się podstawowym tematem jego studiów. Kiedy w roku 1908 przedstawił rozprawę doktorską – napisaną w dwa tygodnie pracę „O zasadzie ekonomii myślenia” – grono profesorskie uznało ją za „znakomitą, odznaczającą się zupełnie wyjątkowymi kwalifikacjami”. Malinowski opierał się w niej na teoriach epistemologii pozytywistycznej Ernsta Macha, co – zdaniem biografa Michaela W. Younga – miało zasadniczy wpływ na jego przyszłe prace antropologiczne.
„Operacyjny pogląd Macha na naukę jako badanie stosunków funkcjonalnych między elementami danego systemu stał się inspiracją dla Malinowskiego do traktowania kultury jako systemu funkcjonalnie zintegrowanego. W praktyce zadanie antropologa polegało na zbadaniu stosunków funkcjonalnych pomiędzy elementami – +instytucjami+, jak je Malinowski nazwie – danej kultury, widzianej jako +zintegrowana całość+. Podejście to miało zrewolucjonizować dyscyplinę i stworzyć podstawy niepowtarzalnej szkoły antropologii”.
Wciąż jednak był bardziej filozofem niż antropologiem. Po kolejnej serii podróży – to wtedy przebywał na Wyspach Kanaryjskich – Malinowski postanowił kontynuować studia w Wielkiej Brytanii. Nie od razu jednak. W 1908 r. miał dwadzieścia cztery lata, a ówczesny Kraków był silnym ośrodkiem modnej wówczas dekadencji. A z pewnością nie należy postrzegać Malinowskiego wyłącznie jako intelektualistę całkowicie pogrążonego w nauce. Jak pisał Young:
„Panowała moda na dekadentyzm, melancholię, zniechęcenie i pesymizm, jak również na długie włosy, rozwichrzone brody, peleryny, kapelusze o szerokich rondach, miny wyrażające pogardę i lekceważenie dla wszystkiego, i na pewną swobodę obyczajów. Towarzyszyły temu dziwne, pretensjonalne wiersze i ekstrawaganckie, a często +nieskromne+ obrazy”.
Długich włosów Malinowski nie nosił, nie pisywał też chyba wierszy, w kwestii swobody obyczajowej czerpał pełnymi garściami z atmosfery krakowskiego fin de siècle’u. W jego dzienniku pełno jest wspomnień dłuższych lub krótszych romansów, a Stanisław Ignacy Witkiewicz, który wówczas właśnie napisał „622 upadki Bunga”, sportretował swojego przyjaciela jako księcia Edgara Nevermore’a następująco:
„Nevermore wypięty jak struna, boso (miał nogi jak u greckich posągów) w kakowych spodniach i sztylpach, stąpał pewnym, miarowym krokiem i patrzył w dal, pokonując astygmatyzm lekkim przegięciem głowy, a twarz jego, pełna straszliwej woli, wyrażała tęsknotę za nasyceniem wszelkich apetytów życia”.
Być może właśnie uciekając od zbytniego nasycania apetytów życia, Malinowski zdecydował się opuścić Kraków. Pojechał najpierw do Lipska, następnie zaś do Wielkiej Brytanii, która w którymś momencie stała się jego obsesją. Sam nazywał ją „anglomanią”.
Seks wśród dzikich
Nie wiadomo dokładnie, kiedy zdecydował się na zwrot w kierunku antropologii. Czy wydarzyło się to jeszcze w Krakowie, czy może dopiero w Londynie, gdzie zetknął się z największymi osobowościami tej dziedziny, m.in. Jamesem Frazerem, Alfredem Cortem Haddonem i W.H.R. Riversem? Chyba jednak wcześniej, bo po przybyciu do Londynu swoje pierwsze kroki skierował właśnie w stronę tych badaczy. On sam potwierdzał taką wersję, ale znacznie później, bo dopiero w 1925 r. Mówił wtedy, że przełomem była dla niego lektura „Złotej gałęzi”, która wpadła mu w ręce pod koniec studiów w Krakowie.
„Zrozumiałem wówczas, że antropologia, tak jak ją przedstawił Sir James Frazer, jest wielką nauką, godną takiego samego oddania, jak którakolwiek ze starszych, bardziej od niej ścisłych nauk pokrewnych”.
To jednak nie Frazer, lecz Haddon i Rivers zasugerowali mu podjęcie studiów nie w Cambridge – gdzie antropologia była prowadzona wciąż w dość skostniałej formie – ale na znacznie nowocześniejszej London School of Economics.
„Zjawił się w dobrym momencie” – pisze Young. „W takim sensie, że antropologia uniwersytecka w Wielkiej Brytanii dopiero niedawno zyskała status instytucjonalny i przeznaczano na nią fundusze. Wszedł wobec tego w rozwojowe, rokujące na przyszłość środowisko, w którym zwycięzcy bitew o uznanie uśmiechali się wspaniałomyślnie do swoich uczniów i zagrzewali ich do dalszych podbojów. Spodziewano się, że pokolenie, do którego należał Malinowski, zbierze bogate żniwo w terenie i nie było wątpliwości, że gdy chciano zajmować się antropologią, należało prowadzić badania terenowe”.
W tej dziedzinie Malinowski błysnął już w roku 1910 , gdy opublikował recenzję wydanej książki Geralda C. Wheelera „Stosunki plemienne i międzyplemienne w Australii”, która była jednocześnie sygnałem wysłanym do świata nauki, że sam przygotowuje książkę na podobny temat. Istotnie już w następnym roku praca „Aborygeni australijscy” była gotowa, choć na publikację musiała poczekać jeszcze dwa lata. W jej recenzji na łamach pisma „Man” Alfred R. Radcliffe-Brown zauważył:
„To z całą pewnością najlepszy przykład metody naukowej po angielsku, gdy idzie o opisy zwyczajów i instytucji ludności barbarzyńskiej. Będzie prawdopodobnie przez dłuższy czas służył za model metody, i już z tego powodu powinien trafić w ręce każdego studenta etnologii”.
Od tego momentu Malinowski publikował dużo i z każdym artykułem stawał się coraz bardziej cenionym głosem w gorących wówczas dyskusjach o totemizmie, strukturze plemion i pierwotnych religiach. Wciąż jednak nie miał okazji prowadzić tego, na czym zależało mu najbardziej – badań terenowych. Okazja do ich podjęcia nadarzyła się w 1914 r. Wyjechał wspólnie z Witkacym, który miał pełnić rolę rysownika i fotografa. W drodze do Australii zatrzymali się w Ceylonie, w samej zaś już Australii wzięli udział w kongresie Brytyjskiego Towarzystwa Rozwoju Nauki, później zaś, w Sydney, Malinowski wygłosił wykład o „podstawowych problemach socjologii religii”. Gdzieś pomiędzy tym wydarzeniami podejmował pierwsze próby badań terenowych – jak wynika z zapisków w jego dzienniku, bardzo jeszcze nieśmiałe i nieporadne. Nie wiadomo, ile jest prawdy w zabawnej opowieści rodzinnej z tamtego okresu, ale warto ją przytoczyć za Michaelem W. Youngiem:
„Kiedy powędrował do buszu i Staś [Witkacy – przyp. red.] poszedł go szukać, ujrzał z przerażeniem, że grupka aborygenów +piecze+ Malinowskiego na ognisku. Wymachując rękami, Staś ruszył przyjacielowi na odsiecz, ale Malinowski wyjaśnił, że oni pomagają mu pozbyć się mrówek, które go oblazły, kiedy bezwiednie usiadł w mrowisku”.
Był to jednak ostatni moment, gdy Witkacy usiłował w czymkolwiek pomóc Malinowskiemu. Między przyjaciółmi dochodziło do częstych sporów, które zakończyły ich wieloletnią przyjaźń. Najprawdopodobniej punktem krytycznym stał się wybuch I wojny światowej – targany patriotycznymi emocjami Witkiewicz porzucił wyprawę i udał się do kraju, w którym zaciągnął się do rosyjskiego wojska, Malinowski zaś, całkowicie pod tym względem obojętny, wykorzystał wojnę jako pretekst, by w zbliżającym się czasie nie wracać do Europy i kontynuować badania. We wrześniu 1914 r. udał się na Nową Gwineę, gdzie przez kilka miesięcy uczył się języka motu, później z kolei prowadził badania wśród tubylców na Mailu. Rezultatem tych prac była wydana w roku 1919 książka „The Natives of Mailu”.
Kolejną wyprawę podjął w połowie 1915 r. na Wyspy Trobrianda na północny zachód od Nowej Gwinei. Przebywając przez rok na największej wyspie archipelagu Kiriwinie, usiłował wcielać w życie propagowane przez siebie metody: osiedlił się w wiosce Omarakana i żył życiem autochtonów. Zebrany wtedy materiał posłużył mu potem do opracowania swoich klasycznych monografii. Przez kolejny rok mieszkał w Melbourne, porządkując materiały i intensywnie studiując wszelkie informacje dotyczące badanych terenów, po czym powrócił na Trobriandy.
„Najbardziej zasadniczą innowacją było to, że on naprawdę ustawił swój namiot w środku wioski, nauczył się języka krajowców w jego formie potocznej i zaczął bezpośrednio obserwować, jak jego sąsiedzi Trobriandczycy zachowują się w ciągu 24 godzin codziennego życia i pracy. Żaden Europejczyk nigdy przed nim tego nie robił i etnografia, która z tego powstała, była czymś zupełnie nowym. Stała się antropologią społeczną, tzn. socjologią systemów społecznych małej skali” – oceniał wyniki tych badań Edmund Leach.
I chociaż gdy czytamy dziennik Malinowskiego, ten sielski obrazek nieco nam się rozmazuje: znajdujemy w nim badacza dość zrzędliwego, marudnego i wcale nie wtopionego w lokalną społeczność, to jego obserwacjom i późniejszej analizie trudno odmówić rewolucyjnego znaczenia.
Antropolog opuścił Australię na zawsze w lutym 1920 r. – warto wspomnieć, że opuścił nie sam, lecz z małżonką. Przed trzecią z wypraw poślubił bowiem Elsie R. Masson, córkę profesora chemii z uniwersytetu w Melbourne. Z nią wrócił do Anglii.
Nauczyciel
Wagę jego badań doceniono natychmiast. Za książkę „The Natives of Mailu” („Tubylcy Mailu”) otrzymał tytuł doktora, trzy lata później został wykładowcą na Uniwersytecie Londyńskim, a w 1927 r. specjalnie dla niego London School of Economics otworzyła katedrę antropologii społecznej. Z roku na rok jego renoma w świecie nauki rosła. Nie tylko zresztą nauki, bo takie książki jak „Seks i stłumienie w społeczeństwach dzikich” czy „Życie seksualne dzikich w północno-zachodniej Melanezji” już choćby z uwagi na tytuły cieszyły się sporym wzięciem wśród zwykłych czytelników. Faktem jest jednak, że Malinowski pracował wówczas bardzo intensywnie. Oprócz wspomnianych prac szerokim echem odbiły się takie publikacje jak „Argonauci Zachodniego Pacyfiku. Relacje o poczynaniach i przygodach krajowców z Nowej Gwinei” czy „Zwyczaj i zbrodnia w społecznościach dzikich”. To tylko najbardziej znane z dziesiątków publikowanych przez naukowca w tamtym okresie krótszych lub dłuższych form. A przecież na co dzień Malinowski nie tylko pisał, lecz i uczył. Jak zauważyła Barbara Olszewska-Dyoniziak:
„W tym trwającym osiemnaście lat okresie pracy w Londynie dał się Malinowski jednak przede wszystkim poznać jako utalentowany nauczyciel, którego seminaria przyciągały ogromne grono i bardzo zróżnicowane audytorium. Im bardziej zróżnicowany narodowościowo był zespół studencki, tym Malinowski był bardziej zadowolony”.
A uczestniczący w zajęciach antropolog Raymond Firth opowiadał o nich następująco:
„Jego ulubioną formą było seminarium, nieformalna grupka dyskusyjna, gdy ktoś z obecnych czytał referat. Pochylony nad swymi notatkami, z głową nisko opuszczoną nad stołem, lub zagłębiony w wielkim fotelu, niczego nie pominął, nic nie uszło jego uwagi – każde nieścisłe wyrażenie, mętność myśli, subtelniejszy punkt. Rzuconym od niechcenia pytaniem, ironicznym zwrotem czy błyskiem dowcipu obnażał błędy, wskazywał na fałsz w rozumowaniu, domagał się dalszego wytłumaczenia, czy dawał własne, oryginalne naświetlenie tego, co zostało powiedziane […] Jednym z jego darów była umiejętność przekształcania wypowiedzi uczestników w taki sposób, by wydobyć ich pełną wartość i przekazać, co wniosły do dyskusji. Dawało to uczestnikom poczucie, że jakkolwiek nieporadne i niedoskonałe były ich wypowiedzi, Malinowski chwytał ukryte w nich myśli i nadawał im właściwe znaczenie”.
Nie znaczy to, że zaniechał badań terenowych. Miał na nie mniej czasu, a jego zawsze słabe zdrowie szwankowało coraz bardziej, a mimo to kilkukrotnie badał życie Indian podczas swoich kilku wyjazdów do USA, a cały rok 1934 spędził w Afryce południowej i wschodniej, obserwując takie plemiona jak Swazi, Bemba czy Dżaga.
Podobno planował powrót do Polski – potwierdza to jego pamiętnik, a także to, że rozpoczął rozmowy z Uniwersytetem Jagiellońskim. Kiedy jednak w 1922 r. zaproponowano mu katedrę etnologii – odmówił. Motywował to brakiem czasu. Jak pisał:
„Z prawdziwym żalem tedy muszę oświadczyć, że żadnych nowych obowiązków nauczycielskich obecnie przyjąć nie mogę, gdyż mam duży zapas materiałów etnograficznych, które muszę bez zwłoki opracować […] Z drugiej strony, jako etnograf terenowy pragnąłbym jeszcze raz odbyć wyprawę, ale nie mogę nowej pracy rozpocząć przed obrobieniem materiału z Nowej Gwinei”.
Nie wrócił więc do Polski, choć odwiedzał ją dwa razy: w 1922 r. i osiem lat później. Wyjechał za to do USA. W 1938 r. otrzymał posadę jako visiting professor na Uniwersytecie Yale, cztery lata później zaś uzyskał tam profesurę zwyczajną. Warto dodać, że wcześniej, w roku 1936 , otrzymał doktorat honoris causa na Uniwersytecie Harvarda.
Zmarł nagle 16 maja 1942 r. w New Haven.
Na podstawie:
Michael W. Young, „Malinowski. Odyseja antropologa 1884–1920”, Warszawa 2008
Barbara Olszewska-Dyoniziak, „Bronisław Malinowski”, Zielona Góra 1996
Bronisław Malinowski, „Dziennik w ścisłym znaczeniu tego wyrazu”, Kraków 2002
Andrzej K. Paluch, „Malinowski”, Warszawa 1983
jiw / skp /