09.12. 2009 Katowice (PAP) - W związku z rocznicą wydarzeń w Kopalni "Wujek" odbyło się spotkanie pt. "Dwie dekady walki o prawdę historii rozjechanej czołgami" zorganizował katowicki oddział IPN.
Taką opinię wyrażała w środę większość uczestników katowickiej konferencji popularnonaukowej, poświęconej głównie prawnym aspektom rozrachunku ze zbrodniami okresu stanu wojennego, w tym sprawie pacyfikacji śląskich kopalń.
16 grudnia, przypada 28. rocznica pacyfikacji "Wujka", podczas której zginęło 9 górników. Dzień wcześniej padły strzały w jastrzębskiej kopalni "Manifest Lipcowy". Prawomocny wyrok, skazujący byłych milicjantów za strzelanie do górników na karę od 3,5 do 6 lat więzienia, zapadł po blisko 15 latach rozpatrywania tej sprawy, w czerwcu 2008 roku. W kwietniu tego roku ostatecznie usankcjonował go Sąd Najwyższy.
"Niektórzy mówią, że ten wyrok został wymęczony. Ale on nie był wymęczony, tylko ludzie byli po prostu bardzo konsekwentni. To nie była zajadłość, tylko konsekwencja w tym, żeby zabiegać o prawdę" - ocenił w środę jeden z oskarżycieli posiłkowych w procesie, ranny podczas pacyfikacji kopalni "Manifest Lipcowy" Czesław Kłosek.
"Liczono na to, że w naszym ciągle niewydolnym sądownictwie to się gdzieś rozejdzie po kościach. Tymczasem znaleźli się ludzie, którzy dopilnowali tego. Teraz trzeba im oddać honor" - dodał.
Prokurator Andrzej Majcher z katowickiego IPN przypomniał, że akt oskarżenia wobec b. zomowców oskarżonych o strzelanie do górników był gotowy już w 1992 roku. Początkowo sprawę hamowały - w jego ocenie - kwestie polityczne, przede wszystkim jednak ułomność polskiego prawa.
"Następne lata i następne procesy pokazały niedoskonałości obowiązujących u nas procedur karnych. Sądzę, że m.in. na bazie tej sprawy doszło do zmian kodeksowych, które pozwalają w tej chwili prowadzić sprawy w sądzie pod nieobecność oskarżonych" - powiedział prokurator.
W pierwszym, trwającym 4,5 roku procesie, każda nieobecność jednego z 22 oskarżonych powodowała niemożliwość kontynuowania postępowania. "Oni sabotowali przebieg postępowania, a sąd był bezradny wobec takich praktyk. Na pewno więc na tempo tych spraw bardzo duży wpływ miały ograniczenia proceduralne" - dodał prok. Majcher.
Trzeci, ostatni proces w tej sprawie przebiegł najsprawniej i najszybciej głównie dlatego, że większość rozpraw toczyła się pod nieobecność oskarżonych.
Prok. Majcher przypomniał, że na sądowy finał czekają jeszcze dwie toczące się sprawy związane z pacyfikacją "Wujka": proces ówczesnego szefa MSW gen. Czesława Kiszczaka oraz proces b. prokuratorów wojskowych, którym IPN zarzucił mataczenie w pierwszym, prowadzonym i umorzonym krótko po tragedii śledztwie.
Jesienią tego roku warszawski sąd zdecydował, że sprawa gen. Kiszczaka, oskarżonego o przyczynienie się do śmierci górników, wróci do sądu pierwszej instancji. Tym samym będzie rozpatrywana po raz czwarty. W lipcu 2008 r. sąd okręgowy uznał, że karalność nieumyślnego - jak przyjęto - czynu Kiszczaka przedawniła się w 1986 r. Sąd apelacyjny ocenił jednak, że analiza materiału dowodowego jest nietrafna.
Proces 82-letniego Kiszczaka trwa od 1994. Środowisko związane z kopalnią "Wujek" i rodzinami ofiar tragedii sprzed 28 lat chce jednak doprowadzić do skazania generała, którego szyfrogram z 1981 r. - zdaniem prokuratury - otworzył drogę do użycia broni w kopalni.
"Bardzo mnie boli kiedy ktoś mówi, że nic nie przywróci życia. Sąd nie jest po to, żeby przywracać życie - wtedy nie moglibyśmy w ogóle nikogo skazywać. Papież wybaczył zamachowcowi, ale nie był przeciwny jego procesowi i skazaniu. Tym, którzy spieszą się z wybaczaniem, szczególnie w naszym imieniu, można przypomnieć słowa Zbigniewa Herberta o tym, że nie w naszej mocy jest wybaczać w imieniu tych, których wywleczono przed świtem z domu" - powiedział Czesław Kłosek.
Jego zdaniem, o gen. Kiszczaku nie można powiedzieć, że jest człowiekiem honoru. "Ucieczka w starość nie jest godna oficera, szczególnie takiego dygnitarza" - ocenił.
Oprócz sprawy gen. Kiszczaka, przed innym warszawskim sądem - wojskowym - od kwietnia 2006 r. toczy się sprawa prokuratorów, oskarżonych o utrudnienie śledztwa w sprawie wydarzeń w "Wujku". Grozi im do 3 lat więzienia. Nie przyznają się do winy. Sprawę jednego z tych prokuratorów sąd wyłączył do oddzielnego postępowania z powodu choroby oskarżonego.
Prok. Majcher przypomniał, że w toku śledztwa związanego z wydarzeniami w kopalni "Wujek" badanych było także wiele pobocznych wątków, m.in. to, czy wyłączenie prądu w czasie akcji mogło grozić śmiercią górnikom będącym na dole kopalni. Sprawę jednak umorzono - kopalnia miała dodatkowe agregaty, trudno byłoby postawić komuś zarzuty.
"Badaliśmy też przypadki znęcania się nad szeregiem osób w trakcie przesłuchań oraz inne represje już po tych wydarzeniach. Jednak w większości przypadków nie udało się ustalić sprawstwa" - wyjaśnił prokurator.
IPN przyglądał się również działaniu sędziów, którzy skazywali uczestników tamtych wydarzeń na kary więzienia. Tę sprawę badano w ramach większego śledztwa, dotyczącego nadużyć w wymiarze sprawiedliwości w okresie PRL. "Wobec kilkunastu osób były próby sformułowania zarzutów, ale nie było możliwości odebrania immunitetów sądowych" - powiedział Majcher.
Uczestnicy strajków w śląskich kopalniach w 1981 r. mówili w środę, że choć po latach starań rodziny ofiar otrzymały zadośćuczynienie finansowe, pozostał problem grupy osób, które były wówczas ranne lub poszkodowane w inny sposób. Także one - zdaniem Czesława Kłoska - powinny otrzymać świadczenia od państwa, pozwalające im na godne życie.
Pytany o to, jak zachowaliby się dziś górnicy z "Wujka", gdyby mogli przewidzieć, że milicja użyje broni, Kłosek podkreślił, że "nie idzie się na kule". "Czy bym szedł na kule? Nie można zadawać takiego pytania. Mówi się, że tylko głupiec idzie na strzały. Można iść, licząc, że się nie zostanie zabitym. My nie chcieliśmy stracić honoru, ale nie chcieliśmy też stracić życia" - mówił. (PAP)
mab/ abe/ woj/