36 lat temu, 14 maja 1983 r., zmarł w szpitalu 19-letni maturzysta Grzegorz Przemyk, zatrzymany przez funkcjonariuszy MO, a następnie brutalnie pobity w komisariacie na warszawskim Starym Mieście. Była to jedna z najgłośniejszych zbrodni aparatu władzy PRL.
12 maja 1983 r. milicjanci zabrali maturzystę Grzegorza Przemyka z pl. Zamkowego w Warszawie na komisariat. Tam został ciężko pobity - dostał kilkadziesiąt ciosów pałkami w barki i plecy oraz kilkanaście ciosów w brzuch. Przewieziony do szpitala zmarł po dwóch dniach.
Pogrzeb Przemyka 19 maja na Cmentarzu Powązkowskim stał się wielką manifestacją sprzeciwu wobec władzy komunistycznej. Wzięło w nim udział kilkadziesiąt tysięcy ludzi, w tym wielka liczba młodzieży. Pogrzeb poprzedziła msza święta odprawiona dzięki staraniom ks. Jerzego Popiełuszki w kościele św. Stanisława Kostki.
Prokuratura wszczęła wprawdzie śledztwo w sprawie śmierci Przemyka, ale jednocześnie władze podjęły bezprawne działania mające uchronić milicjantów przed karą. Winą chciano obarczyć sanitariuszy, którzy wieźli Przemyka z komisariatu do szpitala.
W aktach sprawy zachowała się notatka ówczesnego szefa MSW gen. Czesława Kiszczaka: "Ma być tylko jedna wersja śledztwa - sanitariusze". O tej tezie, jako jedynie słusznej, mówiła oficjalna propaganda, która prowadziła też kampanię zniesławiania matki Przemyka i jego otoczenia.
Do tej sprawy Biuro Polityczne KC PZPR powołało specjalny zespół pod kierownictwem odpowiedzialnego za bezpieczeństwo b. szefa MSW gen. Mirosława Milewskiego (nie żyje od kliku lat). "Gdybyśmy chcieli rozprawić się z Przemykiem, wzięlibyśmy fachowców" - mówił Kiszczak na posiedzeniu tego zespołu latem 1983 r.
Realizując wytyczne zespołu, SB zastraszała głównego świadka Cezarego F., który wraz z Przemykiem był w komisariacie. Próbowano go skompromitować, wcielić do wojska, namawiano do wyjazdu za granicę, otoczono gronem współpracowników SB, którzy namawiali go do zmiany zeznań i inwigilowali. Istniał nawet niezrealizowany pomysł, żeby upozorować jego wypadek samochodowy.
Podczas tzw. okazania F. nie miał szans rozpoznania milicjantów bijących Grzegorza, bo władze zebrały wtedy kilkudziesięciu milicjantów, którzy wskutek działań plastyka mało różnili się między sobą.
Inwigilowano prowadzących sprawę prokuratorów (ich notatki trafiały do SB), a oskarżonych milicjantów i świadków instruowano, jak mają zeznawać. "Ci funkcjonariusze to barany: mówię im, jak mają zeznawać, a oni nic nie rozumieją" - skarżył się - jak wynika z akt - wysoki rangą oficer MO, który instruował milicjantów.
Pod zmyślonymi zarzutami na pół roku aresztowano pełnomocnika Sadowskiej, mec. Macieja Bednarkiewicza, a przeciwko mec. Władysławowi Sile-Nowickiemu wszczęto postępowanie karne, zarzucając mu "poniżanie naczelnych organów władzy państwowej"; stracił też pracę prokurator, który sprzeciwiał się bezprawnym praktykom MSW. Przynajmniej o części bezprawnych działań miał wiedzieć ówczesny przywódca PRL gen. Wojciech Jaruzelski.
W lipcu 1984 r., po wyreżyserowanym przez władze procesie, sąd uwolnił od zarzutu pobicia Przemyka dwóch milicjantów - Ireneusza K. (który zatrzymał Przemyka) i Arkadiusza Denkiewicza (dyżurnego komisariatu, który nawoływał do bicia, mówiąc: "Bijcie tak, żeby nie było śladów"). Natomiast na 2 i 2,5 roku więzienia skazani zostali za nieudzielenie pomocy pobitemu, po wymuszeniu w śledztwie nieprawdziwych zeznań, dwaj sanitariusze, którzy wieźli Przemyka z komisariatu do szpitala.
Po 1989 r., gdy uchylono wyroki wydane w 1984 r., sprawa wróciła do sądu. Ireneusz K. został w 1997 r. uniewinniony przez Sąd Wojewódzki w Warszawie, a D. został skazany na dwa lata więzienia, ale nie odsiedział ani dnia, bo według psychiatrów, odbycie kary uniemożliwiał jego stan psychiczny.
Kolejne procesy K. ruszały trzykrotnie: w 2000 r., w 2003 r. i 2004 r. Za pierwszym razem sąd uznał, że sprawa się przedawniła, za drugim - uniewinnił K., dopiero w maju 2008 r. Sąd Okręgowy w Warszawie uznał Ireneusza K. za winnego i skazał na 8 lat więzienia, ale w wyniku amnestii kara została zmniejszona o połowę. Sąd uznał wtedy, że pobicie, którego skutkiem była śmierć Przemyka, było przestępstwem popełnionym przez funkcjonariusza publicznego w związku z pełnieniem obowiązków służbowych i w związku z tym nie doszło do przedawnienia.
Wyrok ten został jednak uchylony w grudniu 2009 r. przez Sąd Apelacyjny w Warszawie, który uznał, że sprawa przedawniła się 1 stycznia 2005 r. SA uznał, że pobicie, którego skutkiem była śmierć Grzegorza, nie mieściło się w pojęciu "ciężkiego uszczerbku na zdrowiu", czy "ciężkiego uszkodzenia ciała", o którym mowa w art. 105 par. 2 kodeksu karnego.
Kasację od wyroku Sądu Apelacyjnego złożył w 2010 r. do Sądu Najwyższego ówczesny prokurator generalny, minister sprawiedliwości Krzysztof Kwiatkowski. Sąd Najwyższy oddalił jednak kasację, bo uznał ją za bezzasadną. Wskazał, że Sąd Okręgowy uznał milicjanta za winnego, ale jednocześnie nie stwierdził, by była to zbrodnia komunistyczna, która - zgodnie z ustawą o Instytucie Pamięci Narodowej - Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu - przedawnia się dopiero po 30 latach. Skoro nie zaskarżyli tego ani prokurator ani pełnomocnik ojca Przemyka, to - według Sądu Najwyższego - Sąd Apelacyjny nie mógł stwierdzić, że była to zbrodnia komunistyczna i musiał sprawę umorzyć.
Śledztwo w sprawie śmierci Przemyka prowadził również Instytut Pamięci Narodowej. W 2009 r. zarzuty utrudniania wyjaśnienia śmierci Przemyka usłyszał były minister spraw wewnętrznych Czesław Kiszczak, jednak z powodu przedawnienia karalności IPN umorzył w 2012 r. postępowania przeciwko niemu i 20 innym podejrzanym.
Od postanowienia śledczych IPN odwołali się do Sądu Rejonowego dla Warszawy-Śródmieścia m.in. ojciec Przemyka - Leopold, Cezary F. - przyjaciel maturzysty i świadek bicia go przez milicję oraz dawny adwokat matki Przemyka - mec. Maciej Bednarkiewicz. Żądali wznowienia postępowania, ale w maju 2013 r. warszawski sąd utrzymał w mocy decyzję śledczych IPN. (PAP)
sta/ ls/