W czerwcu 2015 r. na polach nieopodal belgijskiego miasta Waterloo ponownie rozegra się jedna z najważniejszych bitew, która 200 lat temu przypieczętowała upadek Napoleona. Dla Belgów rocznica jest okazją, by przypomnieć o znaczeniu bitwy dla własnej historii.
Wielu ludzi nawet nie zdaje sobie dziś sprawy z tego, że słynne Waterloo leży w Belgii - przyznaje w rozmowie z PAP Etienne Claude, jeden z organizatorów obchodów 200. rocznicy bitwy, która rozegrała się 18 czerwca 1815 r. z udziałem 300 tysięcy żołnierzy z siedmiu narodów Europy.
Armia byłego cesarza Francuzów Napoleona Bonapartego, który kilka tygodni wcześniej uciekł z wygnania na Elbie, została ostatecznie pokonana przez sprzymierzone armie: angielską pod dowództwem księcia Wellingtona i pruską, dowodzoną przez feldmarszałka von Bluechera. Bitwa uważana jest też za początek nowego porządku w Europie, ustalonego po Kongresie Wiedeńskim.
Dziś miejsce tego historycznego wydarzenia wygląda dość niepozornie. Na szczycie czterdziestometrowego kopca, widocznego już z prowadzącej od Brukseli autostrady, stoi posąg lwa, groźnie spoglądającego w kierunku Francji. Legenda głosi, że kopiec usypano w miejscu, gdzie w bitwie ranny został książę Wilhelm VI Orański, dowódca wojsk niderlandzkich, późniejszy król Niderlandów Wilhelm I.
„Będzie to największa na świecie rekonstrukcja bitwy z czasów napoleońskich. Chęć udziału w niej zgłosiło już siedem tysięcy ludzi, ale nasz limit to pięć tysięcy uczestników. Będziemy mieć statystów z 40 krajów, najwięcej jest Francuzów, Belgów i Brytyjczyków, ale są osoby nawet z Nowej Zelandii, a także kilka grup rekonstruktorów historycznych z Polski” – mówi organizator Etienne Claude.
Z Kopca Lwa rozciąga się widok na pola bitewne, zaś poniżej znajduje się rotunda, w której obejrzeć można panoramę bitwy – płótno pędzla francuskiego malarza Louisa Dumoulina. Każdego roku, 18 czerwca kilkuset pasjonatów urządza na polach pod Waterloo pokaz musztry z czasów napoleońskich, a co pięć lat odbywa się tu inscenizacja bitwy.
Dziś okolice Kopca Lwa pod Waterloo to tonący w błocie plac budowy. Z okazji 200. rocznicy słynnej bitwy postanowiono wreszcie zbudować tam nowoczesne i multimedialne muzeum, które ma mieścić się pod ziemią. Ma zostać otwarte tuż przed rocznicowymi obchodami, które tym razem mają być wyjątkowe i potrwają aż cztery dni.
Główną atrakcją będzie wielka rekonstrukcja historyczna bitwy sprzed dwóch stuleci z udziałem aż pięciu tysięcy statystów. 19 czerwca odegrają oni ofensywę wojsk napoleońskich, zaś 20 czerwca – kontratak sił sprzymierzonych.
„Będzie to największa na świecie rekonstrukcja bitwy z czasów napoleońskich. Chęć udziału w niej zgłosiło już siedem tysięcy ludzi, ale nasz limit to pięć tysięcy uczestników. Będziemy mieć statystów z 40 krajów, najwięcej jest Francuzów, Belgów i Brytyjczyków, ale są osoby nawet z Nowej Zelandii, a także kilka grup rekonstruktorów historycznych z Polski” – mówi organizator Etienne Claude. Większość z nich wcieli się w rolę żołnierzy piechoty, ale będzie też 300 jeźdźców. Uczestnicy spektaklu będą mieć do dyspozycji 100 armat i tony prochu.
27-letni Arnaud Poels, z zawodu żołnierz, zagra oficera armii napoleońskiej. Jak mówi PAP, rekonstrukcje bitew z czasów Napoleona to jego pasja, którą zajmuje się od dziesięciu lat. „Jednak Waterloo będzie czymś szczególnym, najważniejszym wydarzeniem, do którego przygotowywałem się przez wszystkie te lata” – wyznaje. Wyjaśnia, że każdy z rekonstruktorów musi mieć mundur, dokładnie taki sam, jakie mieli na sobie żołnierze 200 lat temu. „Mundury muszą być identyczne z tymi z przeszłości. Nasza grupa rekonstrukcyjna ma zaufanego krawca, który je szyje na podstawie historycznych rysunków. Oczywiście kosztuje to niemało” – mówi Poels.
Organizatorom bardzo zależy też na tym, by niemal identyczny z pierwowzorem był odtwórca roli Napoleona. Kandydatów jest dwóch: Amerykanin i Francuz. Według gazety "Le Monde" pierwszy z nich, Mark Schneider ma 44 lata, mierzy 168 cm wzrostu i ma spore doświadczenie jako rekonstruktor historyczny. Drugi kandydat to 46-letni paryski adwokat Frank Samson, również pasjonat rekonstrukcji bitew z czasów napoleońskich.
„Obaj mają zalety. Jeden lepiej jeździ konno, a drugi mówi po francusku bez akcentu. Musimy wziąć pod uwagę wiele rzeczy. Nie możemy sobie pozwolić na wpadki” – mówi Claude. Jak dodaje, decyzja zapadnie w styczniu. Tymczasem w mediach kandydatura Amerykanina do roli cesarza Francuzów już wzbudziła złośliwe komentarze.
Organizatorzy spodziewają się, że widowisko 19 i 20 czerwca obejrzy około 200 tysięcy widzów, w tym koronowane głowy z Europy. Sprzedaż biletów on-line ruszyła już w czerwcu tego roku i do grudnia sprzedano ich ponad 30 tysięcy. Koszt imprezy szacowany jest na 3 mln euro.
Według Claude’a dla Belgii rocznica będzie też okazją, by podkreślić znaczenie bitwy pod Waterloo w historii tego kraju. W czasie, gdy rozgrywały się tamte wydarzenia państwo belgijskie jeszcze nie istniało. Powstało dopiero piętnaście lat później. Wcześniej przez stulecia tereny dzisiejszej Belgii przechodziły z rąk do rąk; Belgowie byli pod rządami i Holendrów, i Hiszpanów, Austriaków i Francuzów. W czasach wojen napoleońskich belgijscy żołnierze walczyli po różnych stronach.
„Konsekwencją bitwy pod Waterloo było powstanie Belgii 15 lat później. To ważny moment dla nas, choć może nie każdy zdaje sobie z tego sprawę. Dlatego ta okazja jest zarazem szansą na nowy początek w edukacji o bitwie pod Waterloo - w Belgii, ale też w Europie” – ocenia Claude.
Z Waterloo Anna Widzyk (PAP)
awi/ ala/