Pięć lat temu, 9 maja 2013 r., zmarł Cezary Chlebowski. Pisarz, który jak mało kto przyczynił się do zachowania pamięci o Armii Krajowej. A robił to piekielnie skutecznie, w najgorszych dla tej pamięci czasach.
Dwutomowa autobiografia Cezarego Chlebowskiego nosi tytuł „Bez pokory” i nie mógłby on być bardziej trafiony. W żadnej konspiracji Chlebowski nie był nigdy postacią kluczową. Zbyt młody na regularną walkę partyzancką, w AK zajmował się drobną dywersją i kolportażem podziemnej prasy, a i to już pod koniec wojny, i w stosunkowo niewielkim zakresie. W konspirację powojenną również nie był zaangażowany – ani z bronią w ręku, ani w żaden inny sposób.
A jednak niemal całe jego dorosłe życie upłynęło w cieniu bezpieki. Bywał aresztowany i bity podczas przesłuchań, bezskutecznie usiłowano z niego zrobić tajnego współpracownika, dosłownie dziesiątki razy był z powodów politycznych zwalniany z kolejnych prac i blokowano mu różnego rodzaju awanse. Dlaczego? Przez brak pokory właśnie. Oficjalnie z nową władzą nie walczył, ale życie poświęcił na przypominanie Polakom, że inna władza była możliwa. A co najciekawsze, robił to w sposób tak inteligentny, że mimo wspomnianych szykan i nieustannego funkcjonowania pod okiem służb, całkiem legalnie udało mu się wydać blisko dwadzieścia książek i pokazać milionom – takie były ich łączne nakłady – czytelników, jak naprawdę wyglądało polskie państwo podziemne, jak przebiegało jego zderzenie z komuną, jakie były losy ludzi, którzy je budowali. Cenzurze mydlił oczy lekkim, beletrystycznym stylem i niemal przygodową narracją. Wydawców kusił swoją popularnością wśród czytelników – nawet w tamtych czasach nie mogli zlekceważyć autora sprzedającego się tak doskonale. Samych czytelników zaś zdobywał niezwykłą wręcz umiejętnością przemycania między wierszami prawdy o tamtych czasach. „Pozdrówcie Góry Świętokrzyskie”, „Wachlarz”, „Cztery z tysiąca” to już pozycje klasyczne: doskonałe językowo, wytrawne jako prace historyczno-reporterskie, a miejscami stanowiące nawet solidne źródła historyczne. Tym ostatnim jest w każdym razie wspomniana autobiografia „Bez pokory” – świetny dokument sporej części poprzedniego stulecia dziejów Polski.
„Pomyślałem, że może mało dla Armii Krajowej zrobiłem wtedy, kiedy trzeba było walczyć, ale od czterdziestu lat pisze książki o AK. Ukazało się ich ponad milion w Polsce i przypuszczam, że jestem jednych z niewielu, który uratował od niepamięci bohaterów akowskich, jak »Ponury«, którego uważano po wojnie za bandytę, uratowałem od niepamięci taką organizację jak Wachlarz, którą skazano w PRL-u na śmierć przez zapomnienie. Zbliżam się do osiemdziesiątki i chyba nie zmarnowałem tego okresu” – opowiadał w wywiadzie dla Archiwum Historii Mówionej Muzeum Powstania Warszawskiego.
Mała wielka dywersja
Chlebowski w przytoczonej wyżej wypowiedzi myli się tylko w jednym. Wcale nie zrobił mało dla Armii Krajowej w latach wojny. Kiedy wybuchła, miał zaledwie jedenaście lat i nikt nie oczekiwał, że będzie nosił karabin. Robił natomiast konsekwentnie to, co setki jego rówieśników: dokonywał aktów małej dywersji, kiedy było trzeba kolportował rozmaitą bibułę… Wszystkie te drobne pozornie rzeczy, bez których głośni później bohaterowie nie byliby w stanie dokonywać swoich czynów. Zresztą mała dywersja była niekiedy całkiem wielka. Kiedy, dla przykładu, Chlebowski znalazł się w połowie wojny w leśniczówce Herbów w okolicach Białej Podlaskiej i podjął tam pracę jako prosty robotnik leśny – swoimi drobnymi działaniami sprawił, że pewna przynajmniej część niemieckiej amunicji była niesprawna. W lesie mianowicie zajmował się ściąganiem sosnowej żywicy, o której przeznaczeniu nie miał pojęcia. Pewnego dnia zjawił się jednak u niego krewny, a jednocześnie członek lokalnego oddziału AK. Jak opowiadał: „Wszedł kuzyn mojego wujka i mówi: »To, co będziesz ściągał, ta żywica jest podstawowym elementem amunicji, niemieckiej amunicji […] Ty i twoi zaufani chłopcy musicie ściągać tę żywicę. Tylko pamiętaj; raz na trzy dni beczka, w którą wlewasz, musi mieć otwarte denko przez jedną dobę«. Mówię: »I co?«. »Terpentyna wywietrzeje, a zostaje bezwartościowa kalafonia«”. Chlebowski, niewiele myśląc, polecenie wykonał i z całą pewnością uratował w ten sposób kilka żyć. A nie był to bynajmniej jedyny z szeregu podobnych aktów – niszczył produkty elektroniczne w warsztacie, w którym pracował, by uniknąć wywózki do Rzeszy na roboty, wraz z ojcem i kolegami z harcerstwa ocalił przed spaleniem przez Hitlerjugend dużą część biblioteki polskiej w rodzinnym Grodźcu… Zanim skończył piętnaście lat, formalnie nie należąc do żadnej z organizacji niepodległościowych, podobną aktywność wykazywał niemal nieustannie. A nie było lekkie piętnastolecie.
Cezary Chlebowski urodził się w 1928 r. i przez pierwsze jedenaście lat żył całkiem zwyczajnym życiem dziecka lokalnej inteligencji. Jedynym, co być może wyróżniało go na tle kolegów, było harcerstwo, w którego działania był zaangażowany wyjątkowo silnie. Wybuch wojny również początkowo niewiele zmienił – swoją naukę gimnazjalną kontynuował po prostu na tajnych kompletach. Nad inteligenckimi rodzinami z Zagłębia nieustannie wisiała groźba wywózki na roboty przymusowe, czego starał się uniknąć, zatrudniając się we wspomnianym już, niemieckim warsztacie elektronicznym. Niewiele to jednak dało. „Zostaliśmy wysiedleni – opowiadał. – Pamiętam konwój z żandarmerią, trzydzieści furmanek, wywozili nas z Grodźca, dwieście kilkadziesiąt rodzin i cały Grodziec stał po bokach, i płakał. Zostaliśmy wywiezieni do Niemiec w odrutowanych wagonach. Była niedziela. Rozlokowano nas na placu Arbeitamstu. Obok była fara, potem msza się skończyła, otworzyły się drzwi i weszli landwirtowie, torhemderzy, różnego rodzaju właściciele majątków i zaczął się targ niewolników. Każda rodzina stała w kupce, była tabliczka: Familie: funf ind zwanzig mark. Nasza rodzin kosztowała właśnie 50 marek; ojciec 25, ja 15, to czterdzieści, i moja matka 10”.
Rodzinie Chlebowskich udało się szczęśliwie wkrótce uciec z powrotem do Generalnego Gubernatorstwa i ukryć, początkowo we wspomnianym leśnictwie Horbów, nieco ponad rok później zaś, w listopadzie 1943 r. do majątku Sichów na Kielecczyźnie. Miał już wówczas szesnaście lat, co w myśl niepisanych zasad partyzanckiej wojny czyniło go w zasadzie mężczyzną – nie brakowało wówczas czynnie walczących rówieśników. Być może jednak z powodu związków rodzinnych z tamtejszymi oddziałami nikt nie chciał go narażać na bezpośredni udział w akcjach. Zaprzysiężony na żołnierza AK brał więc udział w tworzeniu biuletynu z informacjami pochodzącymi z nasłuchu, kolportował „Biuletyn Informacyjny” i pismo lokalnego podziemia. Była to w pewnym sensie praca rodzinna, ponieważ wszystko to robił wspólnie z ojcem i wujem. Wszystko to trwało do 6 lutego 1945 r., kiedy przez Kielecczyznę przetoczył się front.
Jak się przewinąć przez socjalizm
Gdy rodzina Chlebowskich wróciła do Zagłębia, Cezary jednocześnie kontynuował naukę i stopniowo awansował w hierarchii harcerskiej. W obu przypadkach bardzo szybko przekonał się, że byłemu akowcowi – nawet o tak niewielkim doświadczeniu w organizacji – w nowej Polsce nie będzie łatwo. W 1947 r. z powodów politycznych wyrzucono go z kursu podharcmistrzowskiego, trzy lata później zaś z harcerstwa w ogóle. W tym samym 1950 r.nie pozwolono mu ukończyć studiów dziennikarskich na Akademii Nauk Politycznych. Rok później został aresztowany w siedzibie bezpieki na warszawskiej Pradze. Nie był to jego pierwszy kontakt z organami władzy. Po raz pierwszy aresztowano go jeszcze w 1946 r., kiedy zorganizował marsz drużyny harcerskiej przez Rybnik w rocznicę uchwalenia Konstytucji 3 maja. Chlebowski miał więc już kartotekę i przez kolejne dwadzieścia lat rzutowała ona bardzo dosłownie na jego życie. „W latach 1951–1970 wyrzucano mnie dwadzieścia jeden razy z pracy. Wtedy, kiedy był nakaz pracy, bo każdy musiał pracować, to dla mnie nie było pracy” – wspominał. Podtekst szykany był w większości przypadków dość oczywisty. Np. w 1952 r. zwolniono go z pracy w Wydziale Propagandy GKKF, ponieważ skoczek narciarski Stanisław Marusarz przeżegnał się na skoczni. Czym Chlebowski tak podpadł władzy? Nie spiskował i nie krytykował nawet systemu. Rzecz w tym, że usiłował konsekwentnie przywracać pamięć o AK, czasem w zupełnie, wydawać by się mogło, drobnych sprawach, jak stworzenie repliki sztandaru oddziału „Ponurego” czy sprowadzenie jego prochów do Polski. To ostatnie okazało się zresztą skuteczne, ale dopiero w ostatnim roku istnienia komuny.
Sytuacja Chlebowskiego zaczęła się zmieniać bardzo późno, bo dopiero pod koniec lat 60. W 1969 r. jako czterdziestolatek obronił pracę magisterską na wydziale dziennikarskim UW, jedenaście lat później zaś udało mu się obronić doktorat na wydziale historycznym. Pierwsza z tych dat sprawiła, że wreszcie ustabilizowała się jego sytuacja zawodowa – do emerytury przepracował jako sekretarz redakcji pisma „Widnokręgi”. Druga zaś – że stał się tym, kim został zapamiętany. Znakomitym publicystą historycznym. Pisał i publikował już wcześniej. Wydawane od początku lat 60. XX w. takie książki jak „Smak śniegu”, „Nocne szlaki” czy „Gazda z Diabelnej” – mimo oparcia na faktach miały charakter głównie sensacyjno-przygodowy, choć i one miały to znaczenie, że Chlebowskiemu pozwoliły wyrobić styl, a cenzurę nieco uśpić. Począwszy od wydanej w 1968 r. „Pozdrówcie Góry Świętokrzyskie”, mamy już do czynienia ze świadomym pisarstwem historycznym, o okresie historii bardzo w PRL-u niewygodnym.
W 1947 r. Cezary Chlebowski zdał maturę w Sławieńcicach. Dlaczego tam? „Nasza czternastka z Rybnika (harcerzy) pojechała tam organizować ośrodek, tam zrobiliśmy maturę i przeszliśmy szkołę polityczną, to znaczy; jak przewinąć się przez socjalizm, a nie ześwinić się”. To najwyraźniej była dobra szkoła. Cezary Chlebowski zmarł 9 maja 2013 r., przez większość życia wcielając tę wiedzę w życie. Siedem lat wcześniej został przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.
wlo / skp/